Jeśli marzycie o słońcu i złotych plażach, sportach z dreszczykiem emocji i świetnej zabawie, to miejsce jest dla was. Benidorm ma wspaniałe parki rozrywki, kluby nocne, najlepsze bary tapas na Costa Blanca i hotele na najwyższym, światowym poziomie. Dosłownie. Co powiedzie o widoku na morze z pięćdziesiątego piętra?
Pierwszym, który dostrzegł walory tego miejsca był Francisco Ronda. W 1893 roku otworzył tu pierwsze kąpielisko Casa de banos. Ale dopiero pięćdziesiąt lat temu zaczęły się wielkie inwestycje. Od tamtej pory kurort odwiedziło ponad 80 milionów turystów! Tak spektakularny sukces zaskoczył nawet samych Hiszpanów przodujących w organizacji masowej turystyki. Dziś Benidorm z ponad 340 „drapaczami chmur” należy do najgęściej zabudowanych miast świata. Jest absolutnym rekordzistą pod względem liczby wysokościowców przypadających na liczbę mieszkańców. Największe wrażenie robi Grand Hotel Bali (52 piętra), skąd roztacza się niesamowity widok na zatokę i góry Serra Gelada. Do niedawna był to najwyższy hotel w Europie.
Spacerkiem przechodzimy na stare miasto. Przecinamy Plaza del Torrejo, Plac Wieży i wpadamy w Carrer dels Gatls, ulicę Kotów, która prowadzi nas na wzgórze. Największe zabytki, jakie wyłaniają się po drodze, to neoklasycystyczny kościół San Jaime i obronny zamek malowniczo położony na skałach. Czasem można usłyszeć armatnie wystrzały przypominające zwycięską bitwę z armią Napoleona, która w 1812 roku chciała Benidorm zamienić w Miasto Cesarza. Z tarasu widokowego, wysuniętego głęboko w morze, nazywanego El Balcon del Mediterraneo, Śródziemnomorskim Balkonem, podziwiamy wspaniałą panoramę. Widać stąd najpiękniejsze zachody słońca. W nocy zaś, kiedy miasto rozświetla się tysiącami świateł, odbijającymi się w wodzie, sceneria jest wręcz magiczna.
W wielonarodowym tłumie najwięcej jest Anglików, którzy czują się w Benidormie jak ryby w wodzie. Mają tu swoje puby i lokale z jajkami na bekonie! Ale wolimy przejść się do słynnej dzielnicy tapas przy Calle Santo Domingo, nazywanej ulicą Basków. Wszędzie tłok jak w porze szczytu na Marszałkowskiej. Zamawiamy więc tapas (małe hiszpańskie przekąski po kilka euro) na stojąco, nie żałując sobie sałatek z krabów, królewskich krewetek, kalmarów opiekanych w cieście i pinchos - rozpływających się w ustach kanapeczek. Teraz wiemy, dlaczego Benidorm nazywany jest rajem tapas. Hiszpańskim zwyczajem po krótkiej wizycie w jednym barze należy przenieść się do kolejnego, a potem do następnych, jeśli tylko wytrzyma to kieszeń. Na koniec można posłuchać muzyki w którymś z licznych lokali na starym mieście - jest ich tu podobno 160. O północy zapełniają się dyskoteki. Ostatni goście wychodzą o świcie, kiedy na plażach pojawiają się pierwsi miłośnicy joggingu.
Przy długiej promenadzie las wieżowców. Sceneria niczym z Las Vegas, tyle że tam rozciąga się sucha jak pieprz pustynia, a tu złota plaża. Tak naprawdę, plaże są dwie: dwukilometrowa, gwarna Levante, z mnóstwem barów i atrakcji, szczycąca się „niebieską flagą” (znak najwyższej jakości) i spokojniejsza Poniente - idealna dla rodzin z dziećmi i amatorów sportów wodnych. Spokojnie jednak nie da się leżeć. Już po chwili pojawiają się przedstawiciele szkółek surfowania, nurkowania z akwalungiem, biur organizujących wycieczki kajakowe po morzu, rejsy katamaranem, czy loty balonem.
Brak komentarzy. |