O alkoholowych ekscesach naszych turystów można by napisać epopeję. Wielu z nich zachowuje się na wakacjach jak psy spuszczone ze smyczy. Ich zachowanie bywa kabaretem, zagrożeniem, bywa nieodpowiedzialne, a czasem żenujące. Oto kilka historii, które nigdy nie powinny się wydarzyć.
Incentive all inclusive invasion
Był sobie wakacyjny raj na krańcu Europy. Raj, który po raz pierwszy doświadczył turysty masowego z Polski. Raj, który nie znał jeszcze turysty masowego z Rosji ani nalotu młodzieży z Wielkiej Brytanii, więc nie wiedział, co dla niektórych mogą oznaczać wakacje all inclusive.
Piękny, wychuchany hotel butikowy - full lans, high life, biznesmeni, golfiści, artyści. Pech chciał, że jego pierwsi klienci z RP to grupa incentive. Kwaterowanie pijanych turystów polega głównie na głupich komentarzach: „gdzie ja jestem”, „nie wiem, jak się nazywam”, „po ch... hotelowi te paszporty”. Następnego dnia na spotkaniu informacyjnym skarżą się, że nie wiedzieli o której i gdzie jest śniadanie. Wiadomo, niedobra pani rezydentka nic im nie powiedziała! Ale widać po ich maślanych ślepkach, że jednak trafili. Do śniadania podawany jest szampan i już od rana część grupy jest mocno przetrącona. Jedni szampanem leczyli kaca, inni potraktowali go jako preludium do dalszej zabawy z all inclusive.
Trzeciego dnia mam rozmowę ze zszokowanym managerem hotelu. Pyta, czy zawsze tak jest z naszymi turystami. Wstyd mi za naszych rodaków i mam ochotę zniknąć mu z oczu, ale widzę, że manager też jest speszony. Chyba faktycznie pierwszy raz ma do czynienia z taką sytuacją. Zastanawia się nad zerwaniem kontraktu. Opowiada o polskich turystach historyjkę, którą można by streścić słowami: siku w windzie, kupa w basenie, rzygi wszędzie. Nasi goście stanowią swojego rodzaju grupę animacyjną - rozkręcili coś na kształt zakładów bukmacherskich. Można obstawiać zakłady: kto z nich więcej wypije na czas, kto pierwszy wskoczy nocą do basenu, kto pierwszy będzie wymiotował z przepicia, kto pierwszy rozbierze się do naga. W obstawianiu zakładów biorą udział różne nacje. Niestety, tylko w zakładach. Wina za zakłócanie spokoju w hotelu w 100% spada na naszych. Swoją drogą mieli szczęście, że to jeszcze nie była era youtube’a.
Dzięki naszym chaos panuje nie tylko przy basenie, ale i w restauracji. Dla grup zorganizowanych zarezerwowano tam duże wspólne stoliki, ale nasi nie przestrzegają tych rezerwacji i zajmują cudze miejsca. Powoduje to oczywiście wielkie zamieszanie. Zdarzyło się, że pijany rodak staranował wózek z dzieckiem, na szczęście maluch wyszedł z opresji cało.
Ku radości hotelu organizator zarezerwował grupie wycieczki fakultatywne. Ryzykując, że ktoś spadnie w przepaść lub pochłoną go czeluści oceanu, dawaliśmy hotelowi chwilę wytchnienia. Na szczęście piękno egzotycznego miejsca przekonało co poniektórych i z każdym dniem „nieświadomych” było coraz mniej.
Po pełnym wrażeń tygodniu zmienił się turnus. Nowa grupa incentive została poinformowana o dokonaniach poprzedników i warto podkreślić - nie znalazł się naśladowca. Poszło raczej w drugą stronę. Pewnego dnia rano zabierałam grupę na całodniową wycieczkę. W hallu na kanapie spał jeden z moich turystów. Współtowarzysze donieśli mi, że zapił, a teraz odpoczywa. Wracamy po 17:00, patrzę - facet dalej drzemie w tym samym miejscu. Pytam w recepcji, czy on tak śpi cały dzień? „Tak, od czasu do czasu sprawdzamy, czy żyje, ale poza tym wszystko w porządku”.
Jaka róża taki cień
Zwiedzanie zabytków w 40-stopniowym upale nie komponuje się dobrze z byciem pod wpływem 40-procentowego alkoholu. Toteż pewnego razu znalazłam turystę śpiącego na trawniku wśród róż. Czerwony koloryt jego twarzy i łysej czaszki pięknie współgrał z barwą kwiatów. Czerwień lipca od kilku dni była starannie utrwalana dużymi dawkami alkoholu.
Widząc to, przed dalszym zwiedzaniem, zaznaczyłam, że jeśli ktoś nie może iść, niech zostanie i zaczeka na grupę. Na te słowa pan podniósł się z krzaków róż i wykrzyknął: Ja! Ja jestem zainteresowany! Wytrzymał pół godziny. Potem zwiedzał już tylko przez sen - parkową ławeczkę.
Akrobatka
Na jednym z turnusów prym w upijaniu się wiodła pewna pani. Małżonek zawstydzony jej wyczynami nie wytrzymał i zamknął ją na klucz w pokoju. Mimo, iż „areszt” był na pierwszym piętrze, nie na wiele się zdał. Po barierkach balkonowych pani wydostała się na zewnątrz i skierowała do baru. Zew natury wszelkimi siłami ciągnął ją do źródełka all inclusive. Po tym bohaterskim oswobodzeniu nazwaliśmy ją akrobatką.
Akrobatka zaprzestała później wyczynów kaskaderskich, zajęła się raczej przyjmowaniem wyzywających póz na basenie. Pewnego dnia wtoczyła się kompletnie pijana do restauracji, osłonięta jedynie małym hotelowym ręczniczkiem. Wśród jedzących właśnie obiad turystów wzbudziła niemałą sensację. Możliwe, że nawet żołądkową.
Magia śliwowicy
Grupa wracała z wycieczki autokarowej z Serbii do Polski. Minęła mniej więcej godzina od pierwszej przerwy w podróży, kiedy jedna z turystek zaczęła się dziwnie zachowywać. Starsza pani była agresywna, na przemian śpiewała i płakała, na próby uspokojenia odpowiadała wyzwiskami. Woń alkoholu zdradzała co się stało, ale ponieważ podróżowała sama, nie było kogo zapytać, czy to jej standardowa reakcja?
Zatrzymaliśmy się po raz kolejny, by turystka złapała trochę świeżego powietrza. Komisyjnie z innymi turystami zajrzeliśmy do bagażu. W siatce błyskała pusta litrowa butelka po regionalnym alkoholu, który można było kupić tylko na poprzednim postoju. Litr w godzinę, bez popitki... Trafiła nam się ostra zawodniczka! W międzyczasie pani urwała się naszemu nadzorowi. Namierzyliśmy ją pod dużym śmietnikiem, jak zdejmuje odzienie i załatwia się publicznie. Próba ratowania sytuacji tylko ją pogorszyła - popełniliśmy niewybaczalny błąd wyrzucając do śmietnika pustą butlę po śliwowicy. Pani dostrzegła ten gest i wrzeszcząc, że tam na pewno jeszcze coś było, wdrapała się do kontenera i zaczęła grzebać w odpadkach. Wyciągnięcie tej sporej kobiety ze środka okazało się niełatwym zadaniem. Było i śmieszno, i straszno. Obsługa stacji benzynowej uprzejmie, acz stanowczo, poprosiła nas o opuszczenie postoju. Wstyd nam było na całego. Lekarze z pogotowia kazali sprawdzić, czy turystka mogła wziąć jakieś leki. W jej torebce były lekarstwa, które faktycznie okazały się bardzo mocne. Mimo to doktorzy nie stwierdzili zagrożenia dla życia i pozwolili jechać do Polski. Po tym wszystkim chcieliśmy skontaktować się z rodziną turystki, ale ta, na przemian wrzeszcząc i płacząc, oznajmiła że nie da nam żadnego numeru i usiadła na telefonie komórkowym.
Na granicy Serbia - Węgry kolejny koszmar. Kolejka-gigant, kilometrowy odcinek toczyliśmy się 3 godziny, ściskając kciuki, aby turystka nie wywinęła jakiegoś numeru. Węgierscy pogranicznicy nie słyną z wyrozumiałości. Na szczęście pani pozbawiona dostępu do alkoholu, powoli uspokajała się, a nawet zaczęła podsypiać. Żyliśmy już tylko nadzieją dojazdu do kraju. Zaraz po przekroczeniu granic RP interweniowały nasze służby. 10 godzin alkoholowo-lekowego horroru dobiegło końca.
Narty - ślizg w ...
Wyjazdy na narty osnute są alkoholowa legendą. Bywa tak, że cały autokar jest pijany. Mimo upominania turystów o zakazie spożywania napojów wyskokowych, chyba nikt nigdy tego nie przestrzega. A szkoda.
Pewnego razu bagaży było tyle, że nie pomieściły się do luków. Trzeba było ostatnie torby zapakować do środka, na schodki obok tylnego wyjścia. Jest to co prawda wbrew zasadom bezpieczeństwa, ale tym razem okazało się to problemem z zupełnie innego powodu. Turyści pili tyle, że nie wystarczało im korzystanie z toalet na parkingach. Nie wystarczyło nawet korzystanie z toalety w autokarze. Okazało się, że niektórzy nie zdążali z otwieraniem jej drzwi. A może po prostu nie zawracali sobie tym głowy? Bagaże leżące przy wejściu do ubikacji pokryte były ... można sobie wyobrazić czym.
Odkrycie zanieczyszczonych bagaży okazało się niezłym środkiem trzeźwiącym, ale nie podziałało na wszystkich do końca. Jeden z uczestników wtoczył się do hotelowego hallu, wziął w objęcia stojący tam piękny duży wazon i zaczął z nim tańczyć. Wazon wykonany z drogiego szkła Murano nie wytrzymał napięcia i rozpadł się na kawałki. Klient czuł się winny i zapłacił blisko 200 euro za szkodę, ale potem próbował kombinować, czy nie dałoby się odzyskać tych pieniędzy z ubezpieczenia bagażu. Przecież tyle alkoholu można by kupić za te pieniądze...
jori | Finowie nie piją, na ulicach nie palą, są, że tak powiem, idealni. Podobnie Szwedzi.Tego typu informacje docierały do mnie przez wiele, wiele lat. Płynę promem do Helsinek. Zdecydowana większość pasażerów to Finowie i Szwedzi. Zdecydowana ich większość, przez cały czas trwania rejsu pijana w trzy.... Do Helsinek przypływa prom z Tallina. Większość pasażerów to Finowie. Schodzą na ląd pijani w trzy... Na jednej z ulic Helsinek widzę dziewczynę idącą z papierosem. Mówię: "Polka idzie". "Skąd wiesz że to Polka"-pada pytanie. "Bo papierosa na ulicy pali"-odpowiadam. Powiedziano mi, że złośliwy jestem i w ogóle. Dlaczego o tym piszę ? Pomyślałem sobie, że każdy widzi co chce. Każdy zachowuje się jak chce, jest mądry na tyle na ile chce. Pomyślałem też, że sami z siebie robimy dziadów. Nie dość, że dziadów, to jeszcze zdecydowanie gorszych dziadów od innych. Dziad dziadowi jest równy, bez względu na narodowość. |
texarkana | W Stanach zetknęłam sie z dwiema reakcjami ludzi na to, że ktoś jest Polakiem. Albo z niewiedzą, gdzie leży Polska i kto to są Polacy, albo ze skojarzeniem "pijany jak Polak". W tym drugim przypadku miałam ochotę opluć każdego barana, który przyczynia się do kształtowania takiego wizerunku Polaka na świecie. To się tylko obraca przeciwko nam. Dlaczego taka np. Ameryka nie chce nas wpuszczać bez wiz, hę? |
kangur | Ale oczywiscie nie mozna uogolniac...w kazdym narodzie sa ludzie i ludziska :) |
kangur | To chyba pozostalosc po latach komuny. Brac, pic, jesc ile mozna poki mozna. Podobnie zachowuja sie Rosjanie w Tajlandii, Indonezji, Malezii...oprocz chlania maja oni jeszcze zwyczaj szturmowania hotelowych restauracji w czasie sniadan i nakladania ton jedzenia na talerze jakby potem moglo nie starczyc...A Anglicy to poprostu prostacy |
lidonek | no niestety tacy "turyści" robią nam niestety krecią robotę |