Wczasy na ciepłym morzem zazwyczaj kojarzą się z beztroską, rozluźnieniem obyczajów i drinkami z palemką. Niestety, namiar tych ostatnich na wyjazdach All inclusive (i nie tylko) nierzadko psuje wakacje osobie ich nadużywającej, ale także współtowarzyszom wyjazdu czy nawet hotelowym sąsiadom.
Alkohol zazwyczaj jest nieodłącznym elementem wakacyjnych wyjazdów. Drinki nad hotelowym basenem w wariancie All inclusive, degustacje lokalnych alkoholi w winiarniach i browarach, czy nawet butelka miejscowego wina wypita z nowymi znajomymi na plaży - to często przyjemniejsze skojarzenia z letnimi wczasami. I nie ma w tym nic złego - w końcu grzechem byłoby podczas pobytu we Włoszech czy w Hiszpanii nie spróbować tamtejszych win czy spędzać wakacje w Szampanii bez łyka szampana.
Przyznaję jednak, że są kraje, które sprzyjają większemu niż gdzie indziej spożywaniu alkoholu. Niekwestionowanym „liderami” są wyjazdy do naszych wschodnich sąsiadów, gdzie popularne są mocniejsze niż wino czy piwo alkohole, zaś ich ceny są niskie na polską kieszeń. Chyba nie zdarzyło mi się wracać ze Lwowa z autobusem pełnym trzeźwych turystów (chyba, że z wycieczką szkolną). Wyjazdy do Rosji też zwykle nie mogą obejść się bez próbowania (dobrze, jeśli na tym się kończy) tamtejszej wódki (w końcu temperatury takie niskie, więc rozgrzać się trzeba). Wycieczki do Gruzji to temat na zupełnie inną historię - wino leje się tam strumieniami, nierzadko na stole pojawia się również koniak i czacza - gruzińska wódka. Sytuacja staje się jeszcze groźniejsza, jeśli przy stole znajdzie się choć jeden prawdziwy Gruzin - wtedy można być pewnym, że nikomu nie odpuści on wypicia kilku szklanek wina do dna „za Gruzję!”.
Niestety, turyści nierzadko przekraczają granicę miedzy próbowaniem a nadużywaniem - w najlepszym wypadku kończy się to cierpieniem i bólem głowy w kolejnym dniu, utrudniającym przyjemność ze zwiedzania, Czasami dochodzi do tego wstyd za wydarzenia dnia poprzedniego, jeśli komuś za bardzo poalkoholowo puściły hamulce. W gorszym - konfliktami wewnątrz grupy. Częstym przypadkiem do kłócące się po alkoholu pary, które zaczynają roztrząsać swoje prywatne życie przy innych, niekoniecznie mających ochotę na współudział w awanturze turystach.
W ekstremalnych sytuacjach dochodzi nawet do rękoczynów. Czasami do zatargu dochodzi między osobami, które na wycieczce dopiero się poznały, co potrafi podzielić grupę na dwa obozy już do końca wyjazdu. Bardzo niemiła jest sytuacja, w której pijany delikwent zaczyna obrażać innych uczestników wycieczki. Zdarzyła mi się sytuacja, w której kilku miłych turystów próbowało wraz ze mną spacyfikować agresywnego pana, będącego pod mocnym wpływem alkoholu i pomóc mu dojść od autobusu do hotelowego pokoju. Ten jednak zaczął bluzgać wyzwiskami i szukać okazji do zaczepki, aż w końcu zjawiła się hotelowa ochrona. Jeden zakrapiany wieczór, który pozostawił mnóstwo niesmaku w grupie.
Do bardzo nieprzyjemnych sytuacji należą te, kiedy turysta pod wpływem alkoholu naraża się pracownikom hotelu. Często czuję się jak zawstydzona postępowaniem dziecka matka, kiedy odbieram telefon od wzburzonego recepcjonisty czy managera hotelu, który informuje mnie o skandalicznym zachowaniu któregoś z moich turystów.
Niestety - nie są rzadkością sceny, kiedy pijany w samym środku dnia urlopowicz na przykład wdaje się w bójkę z ochroną, zaczepia osoby płci przeciwnej, czy nawet wymiotuje przy hotelowym basenie. Ostatnią instancją w tego rodzaju sytuacjach jest policja. Przedostatnią - zazwyczaj rezydent. Po przerobieniu kilku sytuacji tego gatunku wyćwiczyłam w sobie skutkujący zazwyczaj system, polegający na surowym potraktowaniu klienta, doprowadzeniu go prośba i groźbą do hotelowego pokoju, i pouczającej rozmowie kolejnego dnia.
Niektórzy turyści do końca wyjazdu wstydzą się swojego postępowania i nie tykają już alkoholu nawet w najmniejszej ilości. Inni zaczynają używać go z większym rozsądkiem. Czasami jednak zdarzają się głuche na wszelkie upomnienia jednostki, które zostają wyrzucone z hotelu przez obsługę i resztę pobytu muszą sobie zorganizować na własny koszt, co zazwyczaj okazuje się surową nauczka i przestrogą na przyszłość. Mniejszą, jeśli posiadamy na tyle środków, aby pozostałe dni urlopu spędzić w hotelu o zbliżonym standardzie, gdzie będziemy mogli kontynuować nasze dzieło zniszczenia; większą i bardziej dotkliwą, jeżeli na wymarzone wakacje wydaliśmy ostatni grosz i nasz budżet był dosyć napięty. Byłam świadkiem sytuacji, kiedy to tego rodzaju nieprzyjemna przygoda spotkała dwóch notorycznie upijających się nastolatków, którzy uprzykrzali życie hotelarzom i innym gościom. Usunięci z hotelu, nie mieli środków na nocleg w innym miejscu, więc do końca pobytu spali na plaży. Nie sądzę, żeby kolejnego lata powtórzyli swój błąd :).
Zupełnie inaczej przedstawia się sprawa na wyjazdach, kolonijnych i obozach, których uczestnikami są dzieci i młodzież. W ich trakcie spożywanie alkoholu zawsze jest surowo zabronione, co egzekwują opiekunowi kolonijni. Zwykle jednak taki wyjazd przypomina nieco grę w kotka i myszkę - młodzi ludzie, skuszeni wizją spróbowania „zakazanego owocu” za wszelką cenę starają się przemycić choćby jedno piwo do swojego pokoju. Ich pomysłowość nie zna granic - widziałam poukrywane butelki pod materacem, w spłuczce w toalecie, a nawet pod warstwą brudnych skarpetek (przecież wychowawca raczej tam nie zajrzy?). W tym wypadku nie ma jednak litości - nawet najmniejsze piwo z lemoniadą zostaje skonfiskowane.
Oby tylko te dzieci, którym dziś zabieram puszkę z piwem nie były jutro pijanymi turystami, nadużywającymi drinków z palemką...
Brak komentarzy. |