Turcja autostopem. O tym, jak niesamowitym krajem, z bogatą historią, kulturą i różnorodną muzyką jest Turcja, miałam okazję przekonać się, spędzając tam prawie pół roku. Czy podróż autostopem po Turcji jest możliwa? Oczywiście, że tak.
Turcja rozpieszcza pod wieloma względami. Ludzie są życzliwi, okazują sobie szacunek, nie wyolbrzymiają problemów. Potrafią cieszyć się drobiazgami. Po powrocie można „nabić sobie guza”, zderzając się z naszą rzeczywistością w sklepach, na dworcach, czy w urzędach. Najbardziej jednak rozpieszcza autostop... Bardzo szybko stał się naszym głównym, niemalże jedynym środkiem transportu. Kilka miesięcy podróżowania „na stopa” to ciągłe spotkania z ludźmi, próby rozmów i zbliżenia się do ich świata.
Ogromna gościnność
Do pierwszego niezapomnianego spotkania, doszło niedługo po wylądowaniu w tym niezbadanym jeszcze do końca kraju. W miejscowości Demre/Kale, z którą związana jest działalność św. Mikołaja i gdzie znajdował się jego grobowiec. Kierowca ciężarówki zostawił nas późnym już wieczorem pośrodku miasteczka. „Na migi” wytłumaczył, że za pół godziny po nas wróci. Musi tylko odstawić samochód. Trochę zdezorientowani, bez większego wyboru, usiedliśmy na plecakach. Przy świetle latarek czytaliśmy na głos historię biskupa Mikołaja, rozglądając się równocześnie za jakimiś przytulnymi krzakami na namiot. I wtedy podeszło do nas dwoje młodych ludzi z tacą pełną ciastek i coca colą. Zaprosili nas do swojego mieszkania. Wtedy jeszcze nie znaliśmy po turecku ani słowa, a nasi „wybawiciele” nie mówili w żadnym innym języku. Później wyszło na jaw, że Erkan i Behiye - małżeństwo od dziesięciu dni - nie mają nic wspólnego z naszym kierowca tira, jak wcześniej przypuszczaliśmy. Okazało się również, że przy pomocy rąk i nóg można przegadać całą noc. Młode małżeństwo przywitało nas rano tradycyjnym śniadaniem na podłodze, z oliwkami, białym serem, dżemem figowym i obowiązkowo tureckim czajem. Erkan i Behiye stali się dla nas symbolem niesamowitej gościnności, a przede wszystkim bezinteresowności Turków.
Bardzo szybko los przygotował nam kolejna niespodziankę. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, ze przygoda będzie na nas czekała na każdym kroku.
W drodze do Ankary, nasz kierowca potrzebował kilku godzin wypoczynku. Niestety tym razem w kabinie ciężarówki ledwo on sam mógł się zmieścić. Zaproponował nam więc inny nocleg... w przydrożnym meczecie. W śpiworach, na miękkim dywanie i podgrzewanej podłodze, pod czujnym okiem Allaha, było wygodnie, ciepło, tak jakoś niewytłumaczalnie bezpiecznie i magicznie. Tylko pobudka dosyć wcześnie, bo o 5 rano, z pierwszym ezanem.
Bliskie naszym sercom zawsze będą stacje benzynowe. Nieważne gdzie; w Çanakkale nieopodal Stambułu, na wybrzeżu Morza Czarnego, Marmara, przy granicy z Syrią, czy na dalekim wschodzie - wszędzie czekało na nas śniadanie oraz święty napój Turków, herbata w tradycyjnych szklaneczkach, przynoszona często nawet do namiotu.
Pod okiem żandarmów
Podróżowanie autostopem po Turcji jest banalnie proste i wbrew temu, co słyszymy, bezpieczne. Jednak zawsze musi być z nami osobnik płci męskiej. Czasem trzeba improwizować małżeństwo, ale nie zawsze musimy się aż tak poświęcać. Przede wszystkim jednak należy otworzyć się na ludzi i rozmowę. Nawet jeśli oznacza to nadmierną i dziwnie wyglądająca gestykulację. Jeśli czekamy na samochód dłużej niż 10 minut, oznacza to, że z rozpędu przekroczyliśmy granicę i jesteśmy już w innym kraju. Jeżeli w danym miejscu nie czujemy się zbyt pewnie albo nie możemy znaleźć odpowiedniego miejsca na namiot, sprawdzonym wyjściem z tej sytuacji jest poproszenie o pomoc żandarmów. W ten właśnie sposób spędziliśmy noc w chronionym sklepie z traktorami w Urfie i na przystani dla łodzi w Izniku. Oczywiście rano, na przywitanie kolejnego dnia - pyszne śniadanie.
Na zawsze pozostanie w moich wspomnieniach podróż na południowy wschód i wschód Turcji, przed którą wszyscy nas ostrzegali. Po tych cudownych chwilach, jakie tam przeżyliśmy trudno było uwierzyć w wiele niesprzyjających opinii o tym regionie. To właśnie ta część Turcji najbardziej kojarzyć mi się będzie z niewyobrażalna gościnnością, ludźmi o ogromnych sercach, którzy nie pozwolą żadnemu podróżnemu pozostać głodnym.
Dwa dni jeździliśmy w ciężarówce z Emre z Karsu i jego synkiem, Kurhanem. Razem przejechaliśmy wzdłuż Jeziora Van, zatrzymywaliśmy się w każdej przydrożnej lokancie, aby móc spróbować wszystkich lokalnych specjałów. Razem dojechaliśmy do podnóży Araratu. Emre całą noc czuwał, abyśmy mogli spokojnie przespać noc w namiocie, by rano obudzić się i ujrzeć jeden z najpiękniejszych widoków - święta górę - na której do dziś podobno spoczywa zaginiona Arka Noego.
To tylko mikroskopijna cząstka tego, co przeżyliśmy w Turcji. Jednak mam nadzieję, że udało mi się przynajmniej w nieznacznej mierze przybliżyć, jacy naprawdę są mieszkańcy tej pięknej ziemi. I przekonać tych, którzy maja nieco inne o nich wyobrażenie.
Brak komentarzy. |