Samotne podróże mają to do siebie, że wymuszają na nas kontakty z ludźmi. Potrzebę, którą normalnie zaspokajamy dzieląc czas z naszymi znajomymi, zastępujemy spędzając ulotne chwile z najróżniejszymi osobowościami, z jakiegoś niewiadomego powodu niezwykle interesującymi. Spotyka się ich czasem na kilka godzin, by pamiętać na resztę życia. Oto podróżnicy i ich historie.
„Znam was z wojny”
Swego czasu, spędzałem lato nad portugalskim wybrzeżem zaspokajając zachcianki bogatych miłośników piwa w jednym z tamtejszych barów. Przewijało się tam setki osób dziennie, a wśród nich trafił się Tom. Zainteresowała mnie ta iskra w oku błyszcząca w niebieskich oczach spoglądających na mnie znad złotych oprawek. Siedział spokojnie, popijając kufel niemieckiego piwa i rozmyślając. Chcąc poznać temat tych rozmyślań postanowiłem, jak to kelnerzy maja w zwyczaju pogadać. Ot tak po prostu.
Na dźwięk słowa „Polska” Tom wyraźnie ożył, niemal podskakując na krześle. Pociągnął łyk chmielowego trunku i krzyknął. - Polak! Ach tak, wielu was poznałem. Bardzo odważni ludzie! Pamiętam ilu zestrzeliliście w bitwie o Londyn!
Niewiele myśląc zapytałem Toma wprost ile ma lat. Ten bez ogródek powiedział, że 91 i zaczął się śmiać, sprawiając wrażenie dumnego z tej liczby. Rozłożył się wygodnie i opowiedział mi kawał wojenny.
- Wiesz jaki jest jedyny dobry Niemiec?
- Nie
- Martwy!!!
Tom nawet się nie uśmiechnął. Spoważniał, po czym nachylił się ku mnie i powiedział. - To nie prawda. Poznałem jednego szlachetnego Niemca. Uratował mi życie.
Po raz pierwszy w życiu nie bardzo wiedziałem, jak mam się zachować. Słysząc kolejne makabryczne historie, które Tom opowiadał z przejęciem i łzami w oczach zastanawiałem się, czy nie jestem niegrzeczny wywlekając na wierzch stare wspomnienia. Poczciwy energiczny, staruszek najwyraźniej wyczuwając moje zmieszanie poklepał mnie po plecach i rzekł:
- To mój obowiązek o tym mówić.
Kiedy Tom, postanowił się zbierać, by już nigdy nie wrócić do baru, pozwoliłem sobie zadać mu ostatnie pytanie. Brzmiało ono: - Czego nauczyła Cię wojna? - Niczego, zupełnie niczego odparł Tom, a blask w jego oczach zgasł...
Święty Mikołaj
Mówią na niego różnie. Święty mikołaj, Pan Luis, Gandalf bądź magik. Przypomina druida z bajkowych opowieści. Biała długa broda, z równie długimi włosami okalają jego twarz pełną energii i mocy. Spod zmierzwionych włosów, co jakiś czas posyła spojrzenie pełne spokoju, inspiracji i mądrości Od trzydziestu lat, żyje w Portugalskim mieście Evora, prowadząc misję zbawienia świata.
Tak naprawdę nazywa się Luis Pais Martins i dla większości może się wydawać zwykłym włóczęgą bez domu, wałęsającym się bez namysłu między starymi kamienicami w wąskich uliczkach.
Pan Luis, jak sam mówi, bezdomnym jest z wyboru. Domem jest dla niego świat, niebo, ziemia, której dotyka i mury ukochanej Evory, której jest stałym elementem. Kilkadziesiąt lat wcześniej po wizycie w Fatimie doznał oświecenia, gdy spoglądając w sklepienie katedry fatimskiej poczuł nigdy wcześniej nie znany spokój. To doświadczenie zainspirowało go do zostawienia wszystkiego i ruszenia na misję zbawienia świata. Misję tę prowadzi od blisko 30 lat.
Luis, mimo, że bezdomny i bezrobotny jest ciągle zajęty. W czasach kryzysu bankowego w Portugalii codziennie przez kilka dni ratował Portugalię stojąc pod oddziałem Banku Portugalii, w czasach epidemii krąży między szpitalami i centrami zdrowia powstrzymując zarazę, staje naprzeciw falii przemocy na ulicach pojawiając się w okolicach policyjnych posterunków. Tak krąży przez miasto prowadząc swoją misję i fascynuje kolejnych, którzy zechcą być zafascynowani.
Jest człowiekiem nad wyraz inteligentnym, słowa płynące z jego ust układają się w piękne opowieści, te z kolei w długie rozmowy o wszystkim. O miłości, w którą sam nie wierzy oraz nader często o literze O. Tak też o sobie mówi: „O”, koło uważa za najdoskonalszą formę natury, tłumacząc: - Posiadam zdolności biologiczne, większe niż zwykły człowiek. Z tego też powodu jestem w stanie kontrolować zdarzenia.
W każdym wieku wybierani są dwaj lub trzej, których misją jest ochrona świata. Podczas ostatniego posiedzenia królów, którzy wskazują wybranych, Luis wybrany został zamiast kandydata z Jugosławii. Dlatego też ta wstąpiła potem na ścieżkę wojny domowej i rozpadła się zupełnie. - Nie chcę myśleć co by było z Portugalią, gdyby nie wybór mojej osoby.
Dobra doczesne traktuje obojętnie. Podąża codziennie ze swoim małym tobołkiem, mówiąc że niczego mu nie potrzeba. Zawsze uśmiechnięty, nieraz gdzieś daleko toczący batalię z myślami. Raczej nie przyjmuje prezentów, nigdy o nic nie prosi i nie narzeka. Zawsze odpowiada, że wszystko jest dobrze, żebym się nie martwił bo ona dba o ten świat. Nie wiem czy Luis uratuje ten świat, wiem, że moje dni uratował nie raz.
Jeżeli bóg zechce
Kiedy wspinałem się na wzniesienie, na którym znajdował się kościół św. Franciszka w Ouro Preto byłem tam ledwie dwie godziny. Kiedy w końcu dotarłem na górę, wokół kościoła na zielonej polanie ujrzałem biegającego małego chłopca. Z jego puszystych loków wystawały ozdoby z kości, kolorowe sznurki, doskonale pasujących do równie kolorowych spodni przypominające te noszone przez Alladyna. Biegał w koło gnając za motylami, pochłonięty zabawą bez reszty. Z boku obserwował go jegomość o włosach do pasa, kolczykach z kości w uszach oraz takich samych kolorowych ozdobach i spodniach. - Piękny prawda? - spytał mnie nieznajomy wskazując palącym się skrętem na górujący nad nami kościół. Tak poznałem Peruwiańczyka, którego historia naznaczyła moje spojrzenie na świat.
Jorge 15 lat wcześniej opuścił rodzinne Peru szukając szczęścia. Podczas 15 lat tułaczki przez Amerykę Południową poszukiwał w wielu miejscach, aż trafił do Brazylii gdzie spotkał kobietę również poszukującą szczęścia. Postanowili szukać razem, a w Ouro Preto zatrzymali się aby posłać, do szkoły owoc poszukiwań - ich wspólne dzieci.
Jorge zaprosił mnie do swojego domu. Nie było to nic więcej niż surowe cztery ceglane ściany z blaszanym dachem i zabitymi deskami oknami. Jednak to w tych czterech ścianach zobaczyłem najciekawszą rodzinę w życiu. Na środku pokoju siedział wspomniany długowłosy chłopiec, bawiący się z 4 metrowym wężem. W rogu na kanapie siedział brazylijski przyjaciel Jorge grający na aborygeńskim instrumencie etnicznym. W kuchni krzątała się Luana, zjawiskowo piękna długowłosa brunetka o długich nogach i łagodnym spojrzeniu.
Przybiegła do mnie w biegu oka wycałowała, witając w domu i natychmiast posadziła mnie przed miską ryżu z fasolą. Zaczęła się zabawa! Dzieci skakały wokół mnie ciągając za nogi i prosząc żeby mogły popatrzeć w moje oczy. Luana, nieporadnie odganiała ode mnie maluchy starając się dopilnować kolejnej porcji fasoli, a Jorge wyraźnie zrelaksowany popalał sobie dalej z rozbawieniem i miłością przyglądając się walce żony z dziećmi.
Kiedy mała ferajna porządnie się najadła i poszła spać, my wyszliśmy z Jorge i Luaną na łyk yerba mate za dom. Przed nami rozciągały się wzgórza okalające Ouro Preto, lekko zaróżowione od promieni zachodzącego słońca.
- Żyjemy sobie od tak normalnie. Nie raz przymieraliśmy głodem, utrzymujemy się z biżuterii którą sprzedajemy na ulicy, raz jest lepiej, raz gorzej, ale najważniejsze jest to, że nie tylko znaleźliśmy szczęście, ale potrafimy dzielić ze sobą jego trudniejsze strony. Nie wiemy dokąd idziemy, nie wiemy czy jest to dobry kierunek, ale póki szukamy znajdziemy zawszę odpowiednią drogę.
Zbierając się w dalszą podróż, zapytałem jorge czy myśli, że spotkamy się w przyszłości.
- Jak bóg zechce - odparł i podarował mi jeden ze swoich kolorowych sznurków. Dziś spoglądając na prawą dłoń i widząc ten sam sznurek trwający ze mną po trzech latach jestem pewien, że zechce.
myszka | Zgadza się w podróży można poznać wielu ciekawych ludzi. Ja poznałam mojego męża w podróży właśnie w pociągu:) |