Oferty dnia

Grecja - Loutsa - relacja z wakacji

Zdjecie - Grecja - Loutsa

Autem z Bydgoszczy do Aten
...3 lipcowe dni.....2 szalone baby....1 stary mercedes, ...bezdroża Grecji.

W naszych czasach resztki rozsądku, wszędzie się walają.
40 km na wschód od Aten, leży miejscowość Loutsa, cel naszej babskiej podróży. Mamy 3 dni na dojazd, 3 dni na pobyt, 25-letniego mercedesa, o zgrozo!, i ponad 2,5 tys. km na południe Europy. Oczywiście bez nawigacji GPS, bo jak stwierdziła moja towarzyszka podróży „nawigacja to gadżet dla facetów”, a na moje wątpliwości co do stanu technicznego ćwierćwiekowego mesia, usłyszałam „Mesio jest NOWY, przecież dopiero co go kupiłam”. Takie rozmowy poszerzają horyzonty, jeśli chodzi o znaczenie słowa NOWY. Człowiek całe życie się uczy.

Do Loutsy dojechałyśmy planowo, w 3 dni, przebyta trasa to osobny materiał na wyprawę.
Zachwycone krajobrazem postanowiłyśmy zatankować najdroższe paliwo na kontynencie /3 euro za litr/ i spędzić kolejne 3 dni w aucie jadąc przed siebie wzdłuż wybrzeża. Od pierwszego dnia spotykałyśmy samych zadowolonych i wesołych ludzi, zupełnie jakby żyli z Bogami za pan brat. Stali bywalcy Grecji wiedzą, że w tym kraju nie istnieje pośpiech, a czas płynie leniwie. Sklepy, kawiarnie, wszystko otwarte, tylko, że nikogo nie ma, nawet obsługi. Ale to nic. Trzeba spokojnie poczekać, bo obsługa drzemie w cieniu. Najbardziej użytecznym przedmiotem okazała się plastikowa butelka po wodzie, niezbędna przy zakupie wina z ogromnej beczki. Inaczej się nie da. Greczynka siedząca na taborecie między beczkami nie przewiduje sprzedaży wina jeżeli nie posiada się żadnego naczynia. Rewelacja. Kupiłyśmy wodę za 2 euro, umyłyśmy w niej zęby i napełniłyśmy butelkę najpyszniejszym winem w okolicy za 1 euro za litr. Wino tańsze od wody - tu na pewno mieszkają Bogowie.

Prawdziwe życie zaczyna się wieczorem. Nagle okazuje się, że jest mnóstwo ludzi. Przed nami gorąca noc na greckiej plaży, wszyscy się śmieją i znoszą kamienie....??...co się dzieje? Siedzimy na murku przy plaży i podziwiamy tą krzątaninę. Ciekawość babska jest silniejsza niż bariera językowa, pytamy młodego greka - we wszystkich nam znanych językach - Co tutaj będzie się działo? Pokazuje nam, przybite do krokwi tawerny, suszące się ośmiornice, potem zachęca do pomocy przy zbieraniu kamieni które posłużą na plażowe grile... czy my dobrze zrozumiałyśmy?? Nocne grillowanie suszonych ośmiornic w świetle gwiazd......Czy to jakiś rytuał dla Bogów, czy typowa letnia grecka noc na plaży? Było wspaniale, nikogo nie zdziwiły dwie obce baby, które nie chciały skosztować ośmiornicy i którym nie smakowało anyżowe ouzo. Mimo, że nie rozumiałyśmy ani słowa, grecka atmosfera udzieliła się i nam, ludzie śpiewali, grali, śmiali się i nikt nie był obcy. To wspaniałe uczucie stać w poświacie księżyca, w środku nocy, na greckiej plaży, wraz z tłumem ludzi którzy muzykowali.....jedni z ogolonymi do skóry głowami, inni z włosami do kolan, tacy którzy trzymali kawałki ośmiornic w ręku i tacy co pili z butelki ouzo, tacy którzy mieli osiemnaście lat i tacy którzy mieli osiemdziesiąt lat, były dziewczyny w gorsetach, dziewczyny bez staników, a muzyka niby kadzidło wznosiła się w niebo do Bogów. Czasami małe cuda zdarzają się zwykłym ludziom w zwykłą noc.

Kolejny dzień miał być prawdziwą wycieczką „widokową”. Pojechałyśmy do portu Pireus podziwiać ogromne promy turystyczne, jachty, łodzie rybackie i okręty wojenne. Obowiązkowy przystanek na relaks czekał na nas w tzw. „greckich gorących źródełkach” czyli w łazi termalnej, w naturalnym kraterze, w miejscowości Vouliagmeni. Woda ma stałą temperaturę 25 stopni przez cały rok, wypełniona chlorem i sodą to po prostu rozkosz dla ciała, Bogowie mają niesamowite pomysły. Po kilku godzinach kąpieli, zrelaksowane, po prostu jechałyśmy przed siebie, podziwiając widoki.

Zachód słońca zaplanowałyśmy na samym końcu przylądka Sunion u stóp najpiękniej usytuowanej greckiej świątyni z V w p.n.e. Dla wypływających w morze marynarzy jest to ostatni widok ojczyzny, dla przypływających-pierwsze powitanie. Świątynia poświecona jest bogowi mórz, Posejdonowi. Świątynia zwiedzana późnym popołudniem nagrodziła nas zapierającym dech w piersiach zachodem słońca nad zatoką. Kolejna noc przed nami ale już zdecydowanie nie na plaży. Ruszyłyśmy w poszukiwaniu noclegu w stronę Porto Rafti. Tawerna o magicznej nazwie „Melina” przyciągnęła naszą uwagę. Swojsko brzmiąca nazwa, nie budziła żadnych wątpliwości. To idealne miejsce na kolacje z noclegiem. Zatłoczona, pełna życia, bardzo skromnie urządzona, bez karty dań... kelner zaprasza do kuchni, aby wybrać na co mamy ochotę. Kiedy zajadałyśmy pyszne dolmades (winne liście z nadzieniem) życie w tawernie osiągnęło punkt kulminacyjny. Katalizatorem okazał się lokalny zespół muzyczny. Sześciu facetów z lat 60, grało z takim zapałem, ze mogliby poruszyć kulawych. Sporo osób podrygiwało, przytupywało, hałasowało, wrzeszczało, pociło się czyli po prostu tańczyło. Większość nie wyglądała jakby woda i mydło odgrywały istotna rolę w ich życiu. Był wśród nich starszy grek, ubrany w białą lnianą koszulę, białe spodnie i trampki. Jedyny który umiał tańczyć, ruszać się. Nie było w tym nic gwałtownego, tylko ruch bez wysiłku, subtelny rytm, mistrzowski spokój. Okręcał swoją partnerkę na wszelkie możliwe sposoby, tak miękko, że nawet wdzięcznie przy tym wyglądała. Stopniowo parkiet się opróżniał, zostali sami. Orkiestra grała, perkusista trzymał rytm. W końcu greczynka opadła z sił, ale on tańczył dalej sam. Tłum zaczął klaskać w takt muzyki i krzyczeć z zachwytu. Stary grek podniósł ręce do góry prosząc o cisze. Patrząc na orkiestrę a potem na zebranych gości powiedział :„Na co czekacie. Tańczymy”. Zgromadzeni goście, orkiestra wybuchneli jak bomba. Ludzie tańczyli wszędzie, wśród stolików, w głębi sali i za barem. Tańczyli dla siebie samych i dla Greckich Bogów.

Ostatni, 3 dzień postanowiłyśmy przeznaczyć na Ateny, Akropol i Likavittos. To była niesamowita dawka kultury, historii i sztuki, ale o tym można przeczytać w każdym przewodniku. Jednak babskie wyprawy mają to do siebie, że zawsze wiążą się z szaleństwem zakupów. W dzielnicy Plaka na Starym Mieście, aż roi się od sklepów z pamiątkami, mniej lub bardziej kiczowatymi. Oczywiście uległyśmy urokowi greckiej turystycznej tandety i obwieszone koralikami i bransoletkami, poszłyśmy szukać tętniących życiem typowych greckich hal targowych. Miedzy placami Omania i Monastiraki, znalazłyśmy taki targ różności. Niesamowite kolory, zapachy owoców, warzyw, przypraw, mięs i ryb a wszystko pięknie udekorowane. Przy wejściu stoją sprzedawcy losów, na zewnątrz handluje się orzechami i oliwkami. W staromodnym sklepie kupiłyśmy niedobre ouzo, wino i likier prosto z beczki. Na zakończenie naszej wyprawy zaplanowałyśmy sobie wizytę w kinie na dachu z widokiem na Plakę i Akropol. W Atenach działa wiele letnich kin. Zaskakują małymi ogródkami i bufecikami, w których można dostać piwo, lemoniadę i obowiązkowe frytki. Wyświetlane są głównie stare filmy w oryginalnej wersji językowej.

... i zrobiło się smutno, bo czas wracać do Polski...ja na nocny samolot do Katowic, a moja przyjaciółka Żaneta i jej ćwierćwieczny mesio zostali w Grecji....może na zawsze.... szczęściara!

Z Grecji przywiozłam niezapomniane wspomnienia i zakochałam się w błękicie

Szukasz wycieczki? Zobacz nasze propozycje wakacji w Grecji:
Autor: olucha74 / 2006.07
Komentarze:
Brak komentarzy.