TAJLANDIA – BANGKOK i CHIANG MAI styczeń 2018
Jak wiadomo internet to bogate źródło wiedzy wszelakiej; przygotowując więc ten wyjazd do wymarzonej Tajlandii korzystałam z rad i doświadczenia ludzi, którzy wspaniale w sieci opisali swoje wrażenia z pobytu w tej części Azji. Bez ich podpowiedzi (wirtualnej) pewnie bym się nie odważyła. Nie wymienię wszystkich stron i blogów; ale te najważniejsze, które bardzo mi pomogły podjąć decyzję o wyjeździe. A więc:
www.swiatoczamigoski.blog.pl
www.podrozeszczesciary.pl/azja
www.pojechana.pl
www.dalekoniedaleko.pl
www.evitravel.pl
www.zalatanapara.wordpress.com
oraz wspaniała strona www.dobrzezaplanowane.blogspot.com
Tajlandia FAQ – prężna grupa otwarta na Facebooku. Udziela się na niej wielu Polaków mieszkających w Tajlandii oraz tych podróżujących po tym kraju przez długi czas. Cenne źródło wiedzy o lokalnych połączeniach. Odnajdziesz wiele podróżniczych detali i ceny lokalnych usług. Kilka dobrych rad co zrobić przed wyjazdem do Tajlandii
przemyśleć kwestię szczepień /nie ma obowiązkowych, a zalecane to: WZWA, WZWB, tężec+błonica, dur brzuszny, cholera i wścieklizna – z tym, że część możecie już mieć (warto to sprawdzić), a inne można zastosować tam na miejscu w razie wypadku, więc nie ma co dawać się zwariować, tylko poczytać o tym dokładnie; dobrą opcją jest wybranie się do punku medycyny podróży
poczytać o danym kraju: zwyczaje, kultura, choć trochę historii, by lepiej rozumieć wiele rzeczy i być świadomym podróżnikiem; zresztą szkoda by było wrócić do domu po urlopie i wtedy doczytać, że ominęło się jakieś bardzo interesujące miejsce, które było np. tuż obok hotelu, ale nie mieliśmy o nim pojęcia
ubezpieczyć się przed podróżą /nie mówimy tu o pakietach na nie wiadomo co (np. że na wypadek deszczu ubezpieczyciel dostarczy nam parasolkę;)), ale o takim bardzo podstawowym – w sytuacjach krytycznych zdrowotnie, a dodatkowe sprawy typu bagaż, czy lot, to już opcjonalnie
wiza do 30 dni pobytu nie jest wymagana od Polaków, ale gdy planujemy jechać na dłużej, należy ubiegać się o wizę wklejaną w paszport (w PL tylko w Warszawie do zdobycia), która wydawana jest na max. 60 dni
zakupić repelenty; na przykład Mugga o wysokiej zawartości DEET – 50 %
Tajlandia położona w sercu Azji Południowo-Wschodniej zajmuje powierzchnię 513 115 kilmetrów kwadratowych czyli obszar mniej więcej wielkości Francji. Graniczy z Birmą na zachodzie; Laosem na północnym wschodzie; Kambodżą na wschodzie. Historia Tajlandii znanej przed nastaniem XX wieku jako Syjam charakteryzuje się godną uwagi ciągłością; niespotykaną wśród jej sąsiadów. Okazało się po czytaniu informacji o tym kraju, że to jedyny kraj w Azji Południowo-Wschodniej który nigdy nie został skolonizowany przez mocarstwa zachodnie; z czego Tajowie są niezwykle dumni. Tajlandia tradycyjnie dzieli się na 4 regiony; a sercem kraju jest Nizina Menamu z królewską stolicą w
Bangkoku. Oprócz wertowania stron internetowych i blogów podróżniczych warto przeczytać książki o życiu w Tajlandii; jej historii, kulturze. Jeśli ktoś lubi oprócz zdobywania informacji podziwiać również przepiękne, klimatyczne zdjęcia polecam osobiście książki, które przybliżyły mi zarówno historię jak i współczesność Tajlandii, a w szczególności Bangkoku i Chiang Mai : „ Tajlandia” autorstwa Johna Hoskina wydawnictwo Elipsa oraz „Tajlandia- niezapomniane podróże” Steve’a Van Beeka wydawnictwa Ars Polona.
Czego warto popróbować w Tajlandii?
* Warto skusić się na masaż, zarówno stóp jak i całego ciała; ceny są o wieeeele niższe za tą przyjemność niż w Polsce; a po zwiedzaniu całodniowym naprawdę można się zrelaksować.
* Jeśli ktoś jest fanem tajskiej kuchni warto zapisać się na jednodniowy kurs gotowania; np. w Chiang Mai. My niestety nie miałyśmy tyle czasu
* Zrobić zapasy produktów, które u nas są niedostępne: suszone mango; tajska herbata; azjatyckie przyprawy; kosmetyki (zwłaszcza mydełka o różnych kształtach i zapachach), rękodzieło
* Warto skosztować każdego dnia czegoś nowego: miejscowych owoców (ananasa, mango, duriana, papaję, jackfruita); wody z kokosa, owoców morza, regionalnych słodkości typu rotti z bananem czy też sticky rice z mango
* Dla odważnych zostaje kosztowanie robaków- ja osobiście nie miałam nic przeciwko takiej degustacji :)
O czym pamiętać, wystrzegać się, co nas może jeszcze zadziwić?
* W Tajlandii jest wiele rzeczy, zachowań, sytuacji które mogą nas zadziwić. Jednak sami Tajowie często mówią „This is Thailand” jakby to krótkie stwierdzenie miało być wyjaśnieniem i usprawiedliwieniem każdej dziwnej sytuacji :) Będąc w Tajlandii na pewno musimy pamiętać o uwielbieniu Tajów dla króla. Król który panował ponad 70 lat zmarł w zeszłym roku, obecnie panuje jego syn. Podobizna króla zdobi większość oficjalnych budynków, prywatnych mieszkań. Znajdziemy ją również na banknotach – pamiętajmy więc, aby traktować je z szacunkiem-nigdy nie przydeptujmy ich na „szczęście”; nie gniećmy ich. O dziwo powinniśmy również z szacunkiem traktować znaczki pocztowe gdyż i na nich znajduje się podobizna króla. Niszczenie banknotu równoznaczne jest z obrazą majestatu.
* Wielokrotnie wędrując ulicami Bangkoku albo Chiang Mai natykałyśmy się na dziwne maleńkie chatki z drewna; stojące gdzieś przy świątyni; budynku mieszkalnym, czasem przy sklepie. Z początku nie bardzo wiedziałyśmy co to jest? Dziwiło nas to, że „chatki” czasem były ozdobione kwiatami, czasem owocami. Okazało się, że Tajowie mimo przywiązania do buddyzmu często chcą się przypodobać istotom nadprzyrodzonym (duchom) i aby te duchy obłaskawić w tych domkach duchów zostawiają dla nich smakołyki :)
* Jak chyba już wcześniej pisałam prawie na każdym kroku w Tajlandii można spotkać mnicha. Często są to starsi mężczyźni, ale młodych chłopców ubranych w strój mnicha również nie brakuje. Dlaczego jest ich aż tak wielu? W Tajlandii istnieje zwyczaj, że każdy (no może prawie każdy) mężczyzna może i powinien wręcz choć przez krótki okres w swoim życiu zostać mnichem i studiować nauki Buddy. Gdy tak właśnie się dzieje cała rodzina jest dumna ze swojego przedstawiciela wśród mnisiej braci.
* Co krok również natkniecie się na reklamy zachęcające Was do zamówienia sobie masażu (stóp, całego ciała). Pewnie niektóre salony wykonują masaż erotyczny, jednak większość tych miejsc proponuje uczciwy masaż. Niestety nie liczcie, że jest to przyjemność lightowa. Taki masaż to prawdziwe hardcorowe przeżycie. To złożony system uzdrawiania łączący w sobie elementy akupresury oraz jogi pasywnej. Masażysta wykorzystuje zarówno swoje ręce, jak i ramiona, czasem nawet nogi. Niektórzy bardzo polecają, inni niekoniecznie.
* Co jeszcze może nas zadziwić? U nas na przykład gdy się witamy zazwyczaj podajemy sobie ręce. W Tajlandii już niekoniecznie! Zamiast tego wykonuje się tradycyjny gest „Wai” czyli ukłon z odpowiednim układaniem dłoni. Podobny im bardziej chcemy uhonorować i okazać szacunek tym wyżej powinniśmy ułożyć nasze ręce.
* Będąc w Tajlandii pamiętajcie, aby nie dotykać czyjejś głowy; a zwłaszcza nie dotykajcie głowy dzieci. W tajskiej tradycji głowa jako najwyższy punkt naszego ciała jest swego rodzaju świątynią i zasługuje na najwyższy szacunek. Lepiej więc trzymajmy ręce przy sobie :)
* W lokalach, ulicznych stołówkach często dostaniemy i łyżkę i widelec. No fajnie- a gdzie nóż zapytacie? Otóż nożem jest właśnie łyżka, którą wkładamy jedzenie do ust, a jedzenie nabieramy widelcem :)
* Ladyboys – czyli jakby „trzecia płeć” . Kiedy spotykamy na ulicy w Tajlandii piękną kobietę lub dziewczynę, nie możemy do końca być pewni, że jest to rzeczywiście ta osoba. Może nas zaskoczyć ilość ladyboysów- czyli po prostu transwestytów. Są oni zaakceptowaną częścią społeczeństwa; pracują często w restauracjach; barach i nikt nie reaguje jakoś specjalnie na ich widok. Zjawisko trzeciej płci jest znanej w całej Azji; jednak to właśnie w Tajlandii są chyba najbardziej akceptowani. W ostrym makijażu; damskich strojach na wysokich obcasach wyglądają zupełnie jak kobiety. Jeśli któregoś nie stać na kosztwoną operację stosuje terapię hormonalną. Czy trudno ich odróżnić od wersji kobiecej prawdziwej? Jeśli widzisz kobeitę o wspaniałych kształtach, z cerą bez skazy i nawet mikrośladów cellulitu – bądź ostrożny ! To może być podpucha :)
Przed pierwszą podróżą w ten rejon Azji czyli do Bangkoku oraz do Chiang Mai warto się przygotować; zdobyć róźne przydatne informacje; czytać tak jak ja blogi podróżnicze. Oszczędzi to nasz czas o pieniądzach nie wspominając. Co warto wiedzieć przed przyjazdem:
Lotnisko w Bangkoku to po prostu moloch; dla przybysza często w pierwszym momencie nie do ogarnięcia. My postanowiłyśmy skorzystać z taxi; choć oczywiście jeśli jesteś odważniejszym od nas podróżnikiem możesz skorzystać z Air Port Link; to najlepszy sposób na szybkie i tanie dotarcie. Przejazd trwa około 30 min. Szybki pociąg nadziemny staruje z terminala lotniska poziom -1.
Taxi w Bangkoku jest niedrogie, za dystans 10 km płaci się około 80-90 THB. Są wygodne i klimatyzowane. Jedynym utrudnieniem są niestety sami kierowcy, którzy dość często próbują kombinować żądając z góry wysokie ceny, szczególnie na lotnisku licząc na nieświadomość świeżo przybyłych turystów. Na lotnisku Suvarnabhumi (wymowa – sułanapum) po przejściu przez punkt imigracyjny i odbiorze bagażów, turyści udają się do kolejki na pierwszym piętrze (czyli parterze) przy bramach 4,7 i 8 aby kupić oddzielny bilet na taxi. Za ten serwis trzeba zapłacić 50 THB i w czekać w kolejce. Oczywiście wcześniej będziesz potrzebować tajskiej waluty, którą wymienić można najlepiej na najniższym piętrze w kantorze sieci SuperRich zaraz obok kas kolejki lotniskowej Airport Link.
Najlepiej przygotować adres po tajsku, hotele maja na swoich stronach wersję w ich języku, telefon też może być przydatny, kierowca będzie dzwonić w razie problemów z odnalezieniem miejsca. Miej przygotowane nominały po 100 THB; czasem kierowca nie ma z czego wydawać reszty. W ogóle podróżowanie po Tajlandii jest dobrze zorganizowane.
Na dłuższych dystansach polecam samoloty Air Asia, Tiger Air, Bangkok Airlines. Należy pamiętać, że Bangkok ma dwa lotniska; tańsze loty często krajowe są wykonywane z lotniska Don Muang. Między lotniskami kursuje darmowy dla posiadaczy biletów autobus.
Na południe albo na północ kraju najlepiej dostać się tzw. sleeperami (kuszetki). Te pociągi oferują często o wiele wyższy standard niż nasze PKP. W cenie biletu jest pościel; koc. Można skorzystać z bufetu- trzeba tylko uważać na klimatyzację (często jest na full). Przy wyborze miejsca należy zwrócić uwagę czy śpimy na dole (lower) czy też na górnym łóżku ( upper). Bilety najlepiej kupić kilka dni wczesniej na Dworcu Hua Lamphong – jest tam specjalne, oddzielne biuro do obsługi cudzoziemców po lewej stronie od głównego wejścia. Kupując bilet trzeba okazać jakiś dokument tożsamości (paszport). Oczywiście bilety na sleepery albo samoloty możemy zakupić również przez strony internetowe. Oczywiście oprócz pociągów, samolotów, autobusów większość turystów choć raz chce skorzystać z przejażdżki tuk-tukiem czyli taką jakby rikszą z silnikiem. Zanim wsiądziemy do tego środka transportu ustalmy koniecznie cenę z kierowcą. Ta przejażdżka na pewno na długo zostanie w Twojej pamięci; jedni powtarzają ją wielokrotnie – inni niekoniecznie. Kierowcy często obniżają cenę w zamian za podjechanie do sklepu kuzyna; brata – czasem całej rodziny :) Koszt krótszych przejazdów oscyluje w granicy 130-160 THB.
O czym jeszcze warto pamiętać – na pewno o tym, że do buddyjskich świątyń wchodzimy bez butów, a więc warto zaopatrzyć się w stopki, które mogą uchronić nas od grzybicy.
Pod żadnym pozorem nie drwijcie z króla – Tajowie są uczuleni na tym punkcie. Nawet najpiękniejsze dziecko nie dotykamy po głowie – dla nich to najważniejsza część człowieka. W świątyniach pamiętajmy, aby nie wyciągać nóg w stronę Buddy.
No i oczywiście targujmy się !!! gdyż ceny dla nas czyli turystów są często kilkakrotnie zawyżane. Targując się bądźmy uśmiechnięci, mili, spokojni-na pewno lepiej na tym wyjdziemy.
Pamiętajmy, że w całym kraju obowiązuje ruch lewostronny. Napiwki oczywiście są mile widziane; ale nikt nie jest nagabywany i zmuszany do dodatkowej opłaty zwłaszcza w przyulicznych garkuchniach. Zapewne niektórzy byli zaskoczeni siadając do posiłku i sięgając po... łyżkę i widelec (zamiast noża). Tutaj jest to normalne – Tajowie jedzą przede wszystkim łyżką; widelec służy do zagarniania małych porcji na łyżkę. Podobnie jak w innych regionach świata odwiedzając miejsca związane z kultem religijnym wymagane jest okrywanie ramion i nóg ( szorciki odpadają).
Z takich moich doświadczeń to osobiście radzę myć ręce przed każdym posiłkiem (warto zaopatrzyć się w żel bakteriobójczy); jeśli ktoś ma jasną karnację niech weźmie krem do twarzy z wysokim filtrem przeciwsłonecznym. Gniazdka w Tajlandii są nieco inne, ale przeważnie nasze wtyczki do nich pasują :)
Na koniec tych porad chce Wam przedstawić kilka tajskich dań- popularnych, niedrogich, wartych skosztowania. Co jeść w Tajlandii? Hmmm... Przed przylotem do tego kraju o kuchni tajskiej wiedziałam tyle co nic.
Oczywiście słysząc „kuchnia tajska” przewijają się nam przed oczyma wyobraźni takie rzeczy jak: egzotyczne potrawy, krewetki, kurczak na 1000 sposobów, dziwne ryby, czasem kaczki przyrządzone tak jak nigdzie indziej, czy też niezidentyfikowane warzywa lub owoce.
To co mogę polecić :
* PAD THAI czyli taka klasyka, makaron ryżowy podsmażany z różnymi dodatkami; najczęściej to kurczak, czasem krewetki. Jest oczywiście jajko i tofu. Do tego dodają kiełki fasoli mung. Całość doprawiana jest jakimiś ziołami dzięki czemu potrawa jest jednocześnie słodka, aromatyczna i dość ostra.
GAI PAD MED MA MUANG czyli po prostu smażony kurczak z orzechami nerkowca. Nie jest tak ostre jak niektóre inne potrawy. Lekko słodko-słony kurczak z chrupiącymi orzeszkami nerkowca i krótko podsmażanymi kolorowymi paprykami (słodkimi). Dodatkowo wyczujemy tu miód i czosnek, które dodają niesamowitego aromatu.
Tom Yam Goong ( Zupa ostro-kwaśna z krewetkami); jedyna w swoim rodzaju; niestety raczej dla tych lubiących, gdy coś wypala ich podniebienie. Podstawą jest wywar z kurczaka lub wieprzowiny wzbogacony aromatem trawy cytrynowej, liści lemonki, galangalu czyli czegoś w smaku podobnego do imbiru, chilli. Do tej zupy warto zamówić ryż, który łagodzi ostrość potrawy :) Raz można się skusić, a potem jednak zastanowić się.
Tom Kha Gai ( Coconut Chicken Soup) czyli zupa kokosowa z kurczakiem; o wiele łagodniejsza. Dodatek mleczka kokosowego sprawia to, że nie jest tak ostra jak jej poprzedniczka. Podobnie jak wcześniej warto połączyć ją z ryżem.
Kuchnia tajska często jest „ostra”; więc jeśli nie jesteś zwolennikiem takowej od razu powiedz „not spicy”; choć i tak pewnie będziesz popijał danie wodą :)
Won Ton Soup with Pork ten smak skradł mje serce ; delikatna zupa a w niej wspaniałe pierożki nadziewane wieprzowinką; mniam
Mango wih Sticky Sweet Rice – przebój kulinarny tego wyjazdu !
Oczywiście nie zapomnijcie skosztować owoców; powąchać słynnego duriana; zjeść ryż z mango. A teraz, gdy już dotarliśmy do celu czyli miejsca noclegu; nie daliśmy się „oskubać” taksówkarzowi, ani tuk-tukowcom możemy rozpocząć zwiedzanie :)
* czas trwania wycieczki od 16 stycznia do 25 stycznia 2018r
Miasto Aniołów; Wielkie Miasto Nieśmiertelnych; Wspaniałe Miasto Dziewięciu Klejnotów – czyli po prostu Bangkok. Wreszcie Tajlandia; wreszcie Azja. Mamy z
siostrą tylko kilka dni; niestety – więc ograniczamy nasz plan zwiedzania do tzw. „must see”. Jako obywatele Polski przybywający na okres nie dłuższy niż 30 dni nie musimy posiadać wizy.
Oczywiście tak jak w innych krajach musimy wypełnić karty przylotu i odlotu. Obie karty wypełniamy; lecz oddajemy tylko przylotową, a taka na wylot zostanie nam wpięta do paszportu. Chcemy zobaczyć kilka świątyń w Bangkoku; przepłynąć się po kanałach; zobaczyć China Town oraz oczywiście sławną ulicę Khao San Road. W planach mamy również przejazd do Ayutthayi oraz na targowisko na torach- jedyne w swoim rodzaju. Poza Bangkokiem jedziemy do „perły północy” czyli miasteczka Chiang Mai. Tutaj niestety mamy do dyspozycji tylko 3 dni – więc chcemy zobaczyć słonie (ale nie chcemy na nich jeździć); pobaraszkować z małymi tygrysami; popodziwiać świątynie w Chiang Mai oraz zrobić zakupy na słynnym nocnym targu.
Bangkok przyciąga zagranicznych turystów licznymi atrakcjamiJeszcze w XVIII wieku Bangkok był niewielką osadą zwaną Bang Makok co oznacza „Miasto Dzikich Śliwek”.
Gdy birmańskie wojska zrujnowały poprzednią stolicę Ayutthayę Rama I przeniósł tu stolicę w 1782 r i na wysepce Rattanakosin wzniósł wspaniałe królewskie miasto. Pełna nazwa miasta trafiła do księgi Guinnesa ( nie zapiszę jej; gdyż składa się aż z 20 wyrazów). Po Bangkoku zamierzamy podróżować pieszo, oraz korzystać z taksówek oraz tramwajów wodnych.
Co do jazdy taksówkami trzeba bardzo uważać; Tajowie chcą być sprytniejsi niż Al Capone i marzą wręcz od zdzieraniu kasy z turysty; który nie zna realiów tajskiego życia. Patrzcie i proście o włączenie taksometru; podobno chętniej taki taksometr włączą kierowcy zielono-żółtych pojazdów. Warto też korzystać z tramwajów wodnych. Bangkok – położony nad rzeką Chao Phraya ( nazywaną często Menam) pocięty jest siecią kanałów i kanalików.
Korzystając z Chao Phraya Express Boat ( linia pomarańczowa) można tanio i szybko przedostawać się z jednego brzegu miasta na drugi; nie marnując czasu, który lepiej przeznaczyć na poznawanie lokalnego życia. Koszt takiego „przejazdu” wynosi około 20 THB.
W Tajlandii płaci się czymś, co się nazywa baht tajski (THB). Złotówek na bahty nie wymienisz bez kombinacji, więc najlepiej zostać szczęśliwym posiadaczem dolarów albo euro, a potem dopiero zrobić wymianę za bahty (wysokie nominały mają troszkę lepszy kurs). Obecnie przelicznik kształtuje się mniej więcej na poziomie 10 bahtów = ok. 1,3 zł czyli 100 bahtów = ok. 13 zł.
Przy wymianie w kantorach musisz okazać paszport, czego unikniesz wypłacając sobie pieniędzy z bankomatu, bo bankomatów tam bez liku, ale niestety mogą sobie policzyć dużą prowizję (bankomat pobiera prowizję stałą bez względu na wypłacaną kwotę, więc lepiej wypłacić raz, a dobrze).
Co ważne – Tajowie nie przyjmują płatności w obcych walutach, a jedynie w bahtach (przynajmniej oficjalnie)- warto zapamiętać i być przygotowanym :)
Dzień I - 17.01 2018r
Przylot; przejazd z lotniska do wybranego hostelu; krótki 1 godz. odpoczynek – pamiętajacie, że w Tajlandii czas liczony jest 6 godzin do przodu; o latach nie wspomnę bo obecnie jest tutaj rok 2560 :)
Lotnisko Suvarnabhumi, na które przyleciałyśmy zostało otwarte w 2006 roku i pełni funkcję głównego, międzynarodowego, portu lotniczego w Bangkoku. Jego poprzednik, Don Muang, obsługuje w tej chwili głównie tanie i krajowe linie lotnicze. Suvarnabhumi położone jest ponad 20 kilometrów od centrum, w stronę morza. Schodząc do lądowania przepięknie widać Zatokę Tajlandzką. Dojazd do miasta, mimo odległości, nie nastręcza żadnych kłopotów.
Pierwsze wrażenie „Mamo; gdzie ja jestem”? Ratunku!!! Jednak po chwili jest lepiej. Zaczynam przyzwyczajać się do wszechogarniającego mnie gwaru; hałasu; różnych wibracji; nieznanych wcześniej zapachów i zamętu na ulicy. Z góry atakują nas zwisające megametry różnych kabli-przypominają mi widoki z chińskich ulic. Przewody elektryczne i telefoniczne są dosłownie wszędzie, a grube ich pęki w małych, ciasnych uliczkach zakrywają widok na to w górze, czyli na i tak przymglone niebo. Zadziwia mnie to, że nikt tu jakby nie przejmuje się sprawami bezpieczeństwa. Końcówki niezabezpieczonych kabli czy pootwierane skrzynki elektryczne nikogo jakoś nie przyprawiają o szybsze bicie serca :)
Widzimy morze skuterów i czujemy panującą duchotę. Na pewno nie czeka nas tu nuda :) Miasto wydaje nam się gigantem poruszającym się dzięki setkom ludzi. Wszystko tutaj jest ze sobą pomieszane- idąc mijamy świątynie, ale i nowoczesne budynki. Mijamy garkuchnie i mnichów; którym przyglądamy się z ciekawością. Taksówką docieramy do wybranego przez nas hostelu D&N wybranego ze względu na rewelacyjne położenie i dobre opinie na bookingu. Hostel znajduje się blisko wielu najważniejszych zabytkow oraz słynnej ulicy Khao San Road, jednak na tyle daleko od zgiełku, że wieczorem można w nim odpocząć. Zmęczone lotem tego dnia postanawiamy tylko przepłynąć się po rzece ; po słynnych klongach. Mae Nam Chao Phraya, czczona przez Tajów Rzeka Królów, wije się na długości 365 km. Przepływa przez Bangkok i uchodzi do Zatoki Tajlandzkiej. Od wieków rzeka i kanały nazywane właśnie klongami służyły jako drogi transportowe. Z perspektywy wody miasto wygląda inaczej niż z lądu. Płynąc wolno możemy obserwować miajne miejsca; są momenty, że widzimy scenki z życia mieszkających tu Tajów. Nad rzeką życie toczy się swoim trybem. Związane jest właśnie z wodą; otaczają nas chaty z drewna tekowego. Większość tych domostw wygląda ubogo; czasem rzuca się w oczy coś na kształt pałacyku. To właśnie ze względu na kanały miasto nazwane zostało również „Wenecją Wschodu”. Odbywa się tu często handel; czasem ktoś się kąpie; widać bawiące się dzieci- ot, zwykłe, codzienne sprawy. Klongi są wąskie, więc wiele rzeczy widać z bliska. Tym co nas zachwyca jest soczysta, piękna zieleń; czasem dostrzegamy ryby. Zaskakuje nas też widok waranów, które się wygrzewają i czują się nie jak zagrożone zwierzęta, raczej jak gospodarze tego terenu :) Niestety są też minusy tej przejażdżki- przypatrując się wodzie dostrzegamy, że na pewno jej stan czystości nie jest doskonały, świadczy o tym również specyficzny zapach; ale w końcu nie przyjechałyśmy tu narzekać.
Po rejsie zmęczone idziemy od przystani w stronę naszego hostelu i udajemy się na spoczynek bo na więcej nie mamy siły; może jutro będzie lepiej! Podpowiem, że poruszanie się po ulicach Bangkoku może na początku sprawiać trudność chociażby ze względu na dziwne nazewnictwo. Co chwilę napotykamy nazwy „Soi” albo „ Thanon”. Niby mają to być określenia ulic, ale co tak naprawdę oznaczają?
Dobrze, że jest coś takiego jak Google i po chwili już wiemy... Thanon to po prostu tajlandzki odpowiednik słowa angielskiego Road czyli ulica, ale oznacza ulicę dużą, od której odchodzą inne mniejsze; te mniejsze uliczki to właśnie Soi. Z naszej krótkiej orientacji wynika, że Tajlandia nie jest już „rajem cenowym” dla nas; mimo wszystko nadal jest atrakcyjna cenowo.
Podam kilka przykładów cen w Tajlandii:
* pad thai z krewetkami około 50 THB
mango sticy rice 40 THB (60 THB w Chinatown),
bilet na kolejkę 35 THB (dobowy, ale nie od momentu skasowania 140 THB na BTS),
tajski masaż w Wat Pho – 260-280 THB,
wstęp do Wat Pho 100 THB,
biletu wstępu do Pałacu Królewskiego 500 THB+wypożyczenie nakrycia (bawełniane spodnie lub koszula – 100 THB kaucja zwrotna),
wstep do Wat Arun 50 THB, przepłynięcie na druga stronę 3,5 THB,
kokos 40 – 50 THB,
naleśnik z bananami 50 THB,
obiad w Chinatown, zielona herbata, cola+2 dania – 160 THB,
kawa w McDonalds na lotnisku Don Mueng – 58 THB,
taksówka z okolic Rambuttri na Chinatown 49-55 THB (35 THB za trzaśniecie drzwiami).
Dzień II – 18.01.2018r
* wyjście z hostelu o 8.30; przejście lub przejazd taxi do Wielkiego Pałacu Królewskiego oraz
Wat Phra Kaeo - Phra Lan Road wstęp 500 THB; zwiedzanie od 9.00 do 10.30
Cały kompleks można zwiedzać od godz. 8.30 do 15.30. Warto zjawić się wcześniej, aby podziwiać uroki kompleksu nie będąc popychanym przez hordy turystów – według statystyk może to być nawet 10 000 osób dziennie.
Najłatwiej dojechać tutaj taksówką – wystarczy powiedzieć Grand Palace. My dotarłyśmy pieszo gdyż z naszego hostelu zajęło nam to zaledwie 15 minut. Należy pamiętać o odpowiednim stroju – kobiety muszą mieć długie spodnie, spódnicę lub sukienkę ( przynajmniej do kolan) oraz koszulkę zakrywającą ramiona.
Wielki Pałac inaczej zwany Grand Palace albo Phra BoromMaha Ratcha Wang to kompleks przepięknych budynków, które do połowy XX wieku były rezydencją króla Tajlandii. Wielopoziomowe mieniące się w słońcu dachy; złote zdobienia na śnieżnobiałych ścianach; idealnie przystrzyżone trawniki; labirynty ścieżek pomiędzy królewskimi budynlami – to czekało na nas w tym miejscu. Na terenie znajduje się kilka świątyń. Wrota Pałacu zamykane są w ważne święta państwowe; Tajowie czasem nabierają turystów, że Pałac jest zamknięty, aby zabrać nieświadomego zwiedzającego do pobliskiego sklepu kuzyna :)
Aby dobrze poznać to miejsce warto zapoznać się wcześniej z nazwami używanymi w tutejszej architekturze : Wat – nazwa kompleksu świątynnego w Tajlandii czy Kambodży; Bot – najważniejsza i najokazalsza budowla w Wacie; Wihan- najważniejsze po Bocie miejsce, gdzie czczony jest posąg Buddy; Chedi – kopulasta budowla wywodząca się z indyjskich stup.
Wielki Pałac zachwyca od samego wejścia i zetknięcia się z tym niesamowitym miejscem. Feria barw; natłok najróżniejszych form architektonicznych, precyzja dekoracji i detali.
Zajmuje on szczególne miejsce w sercach Tajlandczyków; kompleks położony jest na brzegu rzeki Chao Phraya zajmując powierzchnię 218 tys. m2. Budowę Pałacu rozpoczęto w roku 1782; była to oficjalna królewska rezydencja. Dzisiaj odbywają się tutaj najważniejsze uroczystości państwowe.
Oczywiście przed przyjazdem oglądałam zdjęcia tego miejsca w internecie, ale to co widzę oszałamia mnie i zadziwia.
Bajkowa sceneria złotych wieżyczek, pawilony z kaskadowymi dachami i dziwnymi dla mnie posągami; armia mitycznych stworów. Kompleks składa się z dwóch zasadniczych części – religijnej i świeckiej.
Najważniejszą budowlą pałacowego kompleksu jest Świątynia Szmaragdowego Buddy ( Wat Phra Kaew) stanowiąca jedno z najdoskonalszych dzieł tajskiej architektury. W odróżnieniu od innych świątyń buddyjskich tutaj nie zamieszkują mnisi.
Zewnętrzne ściany botu czyli sali ordynacyjnej w której jest przechowywany posąg Szmaragdowego Buddy zdobi złoto i kolorowa mozaika. Wewnątrz znajduje się nieduży posążek Buddy wykonany z jaspisu.
Dla Tajów jest symbolem boskości oraz potęgi władzy królewskiej. Trzy razy w roku posążek przebierany jest w odpowiednie dla niego szaty. Ceremonii przebrania posążku może dokonać tylko król; a sama uroczystość ma duże znaczenie symboliczne; gdyż ma przynieść szczęście i dobrobyt dla całego kraju. Wokół świątyni możemy podziwiać 112 posągów Świętego Ptaka Garudy. Posąg Szmaragdowego Buddy powstał najprawdopodobniej na Cejlonie. Legenda głosi, że odnaleziono go w Chiang Rai w 14344 i wielokrotnie zmieniał miejsce pobytu i właścieli; będąc łupem wojennym. Figurka jest naprawdę niepozorna; lecz jej mistyczna moc i rola jaką odgrywa w życiu narodu sprawiają, że Tajowie z całego kraju podróżują do tego miejsca. Oprócz tych miejsc warto zobaczyć znajdującą się idealnie w centrum watu bibliotekę oraz położoną obok Złotą Chedi. Wspaniała, wyłożona mozaiką z Włoch podobno zawiera kawałek kości mostka Buddy. Oczywiście wszystko tutaj oszałamia i zachwyca; ja nie mogłam się napatrzeć na znajdujące się w kompleksie mityczne stwory – największe z nich to ogromni; prawie 6 metrowi jakszowie. Doczytałam wcześniej, że są to demony stojące na straży zabudowań sakralnych. Można się naprawdę przestraszyć :) Oprócz nich są tam Kinnarowie – w połowie mężczyźni, a w połowie ptacy.
Po przejściu do świeckiej części nawiększą uwagę zwraca Chakri Maha Prasat czyli rezydencja króla.
Pamiętajcie, aby przed przyjazdem na zwiedzanie tego miejsca odpowiednio się ubrać – zwracają na to uwagę. W Świątyni Szmaragdowego Buddy niestety nie wolno robić zdjęć.
* W Bangkoku jest ponad 400 świątyń; więc nie dziwcie się, że ten dzień postanowiłyśmy wykorzystać na zobaczenie tych najbardziej znanych, najwspanialszych. Kolejnym miejsce jakie postanowiłyśmy zobaczyć drugiego dnia pobytu w Bangkoku było Wat Pho do której wejścia jak w przypadku poprzedniej świątyni strzegą demony ; adres : 2 Sanamchai Road ( wstęp około 140 THB) – zweidzamy od 11.00 do 12.00/12.30. Teren upiększają urocze ogródki skalne i posążki zwierzat. Czasem trudno stwierdzić jaki to gatunek zwierzęcia. Najważniejszą częścią Wat Pho jest bot położony we wschodniej części dziedzińca. Duży budynek mieszczący brązowy posąg Buddy słynie ze swoich idealnych proporcji i wspaniałych dekoracji. Przepiękne są też 4 pastelowe czedi ufundowane dla upamiętnienia pierwszych czterech królów Tajlandii. Wat Pho to najstarszy i największy kompleks sakralny Bangkoku zajmujący 8 hektarów powierzchni. Świątynia znajduje się na terenie Starego Miasta Królewskiego (Rattanakosin) na południe od Wielkiego Pałacu Królewskiego. Pierwotnie nosiła nazwę Potaram, ale król Rama I, założyciel Bangkoku, rozbudował sanktuarium, w którym umieścił wiele przedmiotów ocalonych ze zburzonej Ayutthayi i przemianował je na Wat Phra Chetuphon w skrócie Wat Pho. Największą atrakcją świątyni jest oczywiście pozłacana, monumentalna figury Buddy o długości 46 m i wysokości 15 m. Gigantyczny posąg wypełnia całą przeznaczoną mu kaplicę. Przedstawia Buddę w pozycji półleżącej na prawym boku. Stopy i oczy sporządzone są z masy perłowej; warto zwrócić uwagę zwłaszcza na stopy z palcami o jednakowej długości. Postarajcie się wolno przechodzić obok posągu, aby zwrócić uwagę na wszelkie detale na przykład na miesterną inkrustację na stopach w postaci 108 lakszan czyli pomyślnych znaków oświecenia. Niestety jest to również bardzo popularny punkt fotograficzny więc nie jest tu łatwo zrobić dobre zdjęcia :) To co jeszcze rzuca się w oczy to Tajowie, którzy wrzucają monety do 108 miseczek-skarbonek; zgodnie z tradycją należy wrzucić pieniążek do każdej z nich, aby zagwarantować sobie szczęśliwe i spokojne życie. Po wyjściu z wiharnu — budynku świątyni, udaliśmy się na zwiedzanie reszty kompleksu. (Poruszając się przeciwnie niż wskazówki zegara).
Zaraz po lewej stronie znajduje się święte drzewo bodhi, wyrosło ono z pędu drzewa, pod którym medytował w Indiach Budda. W tylnej części kompleksu uderza nas jego zaniedbanie i popadanie w ruinę, przepiękne budynki wykończone wielokolorową mozaiką, wyglądają, jakby nikt o nie nie dbał.
Cały kompleks dzieli się na dwie części: północną, w której znajduje się leżący Budda i najważniejsze zabytki i południową, która stanowią zabudowania klasztorne i część edukacyjna.
Pamiętajcie o tym, że w świątyniach często trzeba zdjąć buty, więc warto zabierać ze sobą stopki do nałożenia, aby nie biegać na bosaka po posadzkach, które wcześniej przedeptały miliony innych osób :)
* Kolejnym punktem, który chciałyśmy zobaczyć było Wat Arun – otwarte od 8.30 – 17.30; koszt wstępu 50 THB; ( Świątynia Świtu lub Świątynia Jutrzenki); adres : 158 Wang Doem Roadktóra uznawana jest za najpiękniejszą świątynię nie tylko w Bangkoku; jest jednocześnie jedną z najstarszych świątyń. Powstała w XVI wieku i mieściła wcześniej posążek Szmaragdowego Buddy. Doświątyni najłatwiej przedostać się łódką kursującą z przystani Tha Tien – zwiedzamy od 13.00 do 14.00.
Świątynia powstała w epoce Ayutthaya jako Wat Makok; jej obecna nazwa jest skrótem od poprzedniej nazwy i wywodzi się od imienia hinduskiego bóstwa świtu Aruny. Wat Arun to w zasadzie jeden 104 metrowy ostro wspinający się do nieba prang – czyli budowla typowa dla architektury Khmerów.
Symbolizuje legendarną górę Meru, która jest uważana za centrum wszechświata; oczywiście w mitologii buddyjskiej. Niewątpliwą atrakcją może być wdrapanie się na platformę z której roztacza się niesamowity widok na okolicę : rzekę, Wat Pho i Grand Palace.
* powrót tramwajem wodnym na drugi brzeg; posiłek około 14.45 – 15.30
* Po posiłku i krótkim odpoczynku udajemy się do przedostatniego punktu dziesiejszego programu zwiedzania czyli do Wat Saket czyli Złotej Góry; adres : pomiędzy Boriphat Road oraz Lan Luang Road; zwiedzamy od 16.00 do 17.00 ; koszt wstępu 20 THB.
Tak naprawdę jest to niskie wzgórze zwieńczone lśniącym, złotym chedi o wysokości 58 metrów; gdzie przechowywane są relikwie Buddy i jest to najważniejszy element świątyni. Na szczyt wzgórza prowadzi 318 stopni – no wyzwanie; jednak jaka satysfakcja po zdobyciu :) Świątynia została zbudowana za czasów królestwa Ayutthaya. Gdy na tych terenach wybuchła epidemia dżumy istniało tutaj krematorium. Dlaczego choć zmęczone zawędrowałyśmy jeszcze w to miejsce? Ta świątynia nie jest największa; ani nawet nie jest najważniejszą świątynią Bangkoku; warto jednak dotrzeć tutaj przed zachodem słońca, aby podziwiać panoramę miasta. Przez te dwa dni zwiedzania Bangkoku naoglądałyśmy się setek posągów i posążków Buddy. Niby wszystkie wyglądają podobnie, a jednak nie do końca. Gdy przygotowywałam się do wyjazdu przeczytałam informację, że każdy artysta chcący stworzyć wyobrażenie Buddy musi kierować się niezmiennymi zasadami ze starych buddyjskich pism. Postać Buddy musi być przedstawiona w jednej z czterech charakterystycznych pozycji; pokazuje jakieś charakterystyczne gesty; tzw. mudry. Postać Buddy z reguły siedzi, leży, stoi albo kroczy. Najczęściej napotykałyśmy postać Buddy stojącego lub siedzącego. Budda stojący to Budda udzielający błogosławieństwa lub odganiający złe moce; natomiast Budda siedzący może wyobrażać każde wydarzenie z życia Buddy. Najpopularniejsze buddyjskie mudry to:
- Dhyana mudra – gest medytacji i koncentracji umysłu; symbolizujący stan głębokiego skupienia; siedzący Budda układa dłonie na swoim łonie, jedna na drugiej; wnętrza dłoni skierowane są ku górze.
- Bhumisparsha mudra – gest przywołujący ziemię za świadka; siedzący Budda prawą rękę opiera o kolano; końcami palców dotykając ziemi. Lewa ręka położona jest na udzie, możę w niej trzymać miseczkę żebraczą. Mudra ta wywodzi się z legendy, według której Buddę – będącego już blisko oświecenia wodził na pokuszenie zły duch Mara, wykorzystując do tego swoje przepiękne córki. Gdy ten plan spalił na panewce czyli po prostu nie udał się, Mara zażądał, aby Budda udowodnił swą moc. Wówczas Budda dotknął ziemi i wezwał boginię ziemi, a ta zmyła wodą złe moce.
Obserwując postać Buddy można zobaczyć jeszcze wiele innych mudr i gestów Buddy.
* Na wieczór zaplanowałyśmy atrakcję w postaci wjazdu na wybrany Sky Bar. Do wyboru miałyśmy kilka najbardziej polecanych w sieci; a były to : - Sirocco (Lebua State Tower) Silom Road; Moon Bar and Vertigo Restaurant w hotelu BanyanTree 21 Sathorn Road; taras widokowy w hotelu Bayioke Sky Hotel.
My wybrałyśmy ten ostatni i rzeczywiście nie byłyśmy zawiedzione. Fanstastyczny widok z 84 piętra wynagrzadza dość wysoki koszt wstępu. Na pewno warto zainwestować około 40- 50 zł, aby móc podziwiać wieczorną panoramę Bangkoku. W niektórych Sky Barach obowiązuje dress code- nie każdy jest wpuszczany; lepiej ubrać się bardziej elegancko. W cenie wstępu najczęściej jest drink...oraz niesamowite; zapierające dech w piersi widoki.
Syte wrażeń wróciłyśmy na nocleg do naszego hotelu.
Dzień III - 19.01.2018r
* poranna pobudka; skorzystanie z lokalnego biura turystycznego; zwiedzanie Targowiska na Torach (Umbrella Market) oraz targu wodnego Damnoe Sudak; koszt takiej wycieczki około 120 – 140 zł. Lepiej najpierw pojechać na Targ Wodny a dopiero później na Targowisko na torach- pociąg przejeżdza po torach o 11.10.
Pewnie każdy kto ogląda programy i filmy podróżnicze kojarzy oba te miejsca. Ja zobaczyłam je chyba pierwszy raz w programie p. Cejrowskiego i miałam nadzieję, że kiedyś odwiedzę je oba (choć nigdy nie przyszło mi do głowy, że tak samodzielnie ); bez biura podroży – to znaczy dużego, polskiego biura bo z takiego lokalnego postanowiłyśmy skorzystać.
Każdy kto jest w pobliżu chce zobaczyć to niezwykłe miejsce gdzie pociągi niczym koty przemykają wśród straganów z kalmarami. Szwędając się po Khao San Road może znaleźć wiele biur oferujących najróżniejsze wersje tych wycieczek; oczywiście z różnymi cenami. Trzeba było najpierw przejechać jakieś 80 km do Targu Damnoe Sudak. Obecnie jest to raczej atrakcja turystyczna niż prawdziwe targowisko. Zresztą słowo targowisko nie do końca pasuje do tego miejsca. Handlujący nastawieni są przede wszystkim na sprzedaniu czegoś turystom; sprzedających nie jest dużo.
Tutaj cały handel odbywa się na wodzie; nie wysiadając z łodzi można kupić dokładnie to samo co na stoiskach w mieście; tylko niestety drożej. Taka uroda tego miejsca. Oprócz „rejsu” w celach handlowych można również przejść się częścią naziemną.
Z targu pojechaliśmy do drugiego niezwykłego miejsca – targowiska na torach. Targ na torach nie znajduje się w Bangkoku tylko w mieście portowym Samut Songkhram; cała miejscowość to jedno wielkie targowisko. Praktycznie na każdej ulicy jest uliczne jedzenie; najczęściej są to owoce morze. Miasto posiada stację kolejową i to ona przyciąga tysiące turystow. Myślę, że ciężko byłoby znaleźć gdziekolwiek indziej takie miejsce. Tutaj nie ma stoisk z pamiątkami; tu naprawdę ludzie handlują czym się tylko da. Często są to świeże połowy z Zatoki Tajlandzkiej. Stragany ciągną się wzdłuż torów, tuż przy stacji. Dosłownie centymetry od szyn porozkładane są płachty osadzone na prowizorycznych rusztowaniach. Na torowisku prawie zawsze jest tłok i ruch; kręcą się turyści i sprzedający; ktoś pcha wózek z towarem; biegają psy. W pewnym momecie rozlega się ostrzegawczy sygnał i pojawia się on – pociąg :) Sprzedający, kupujący i turyści przywierają do ścian kramów.
Sprzedawcy zrywają się ze swoich miejsc i gwałtownie chowają kalmary, ostrygi, kurczaki, śmierdzące duriany, ananasy, papryczki chilli, kawę i kolorowe klapki. Wagony przemykają zaledwie kilkanaście centymetrów od stóp; dłoni i nosów- trzeba uważać.
Czasami można zauważyć panie chodzące z patykiem i tykające ludzi; którzy stoją zbyt blisko co może grozić uszkodzeniem ciała. Kilkanaście sekun później wszystko zaczyna wracać do poprzedniego stanu. Turyści z reguły są tutaj tylko w godzinach przejazdów pociągów.
* po powrocie odpoczynek w hostelu. Wieczorem wyjście na krótki spacer po Khao San Road. Powrót na nocleg
Wat Pho; Grand Palace; Wat Saket; koniecznie przepłynać się po kanałach; zobaczyć Wat Arun o zmierzchu
Warto wcześniej wykupić bilety na przelot; czasem można \”upolować\” bilety za 1700 zł w obie strony; noclegi rezerwowałam przez Booking; wszystko odbyło się sprawnie i bezproblemowo.