Oferty dnia

Hiszpania - Gran Canaria cz.I - południe + stolica Las Palmas - relacja z wakacji

Zdjecie - Hiszpania - Gran Canaria cz.I - południe + stolica Las Palmas

Tegoroczna zima coś niebezpiecznie zaczęła nam się przedłużać, więc podobnie jak w ubiegłym roku, tak i w tym, postanowiliśmy gdzieś wyruszyć do ciepełka, żeby dogrzać kości i wypocząć w pięknych plenerach. Tym razem miała być ponownie Madera, na którą zapragnęłam wrócić, ale los nasze plany ułożył inaczej i w końcu wylądowaliśmy na Gran Canarii.

Bezsprzecznie wiem jedno: ten kierunek jest idealny dla osób, które zimą pragną wygrzać się na słonku a niekoniecznie mają ochotę lecieć gdzieś 12 czy więcej godzin :). Poza tym, Wyspy Kanaryjskie jak również Madera mają moim zdaniem fantastyczny klimat; klimat, który wprost uwielbiam i pokochałam go naprawdę głęboko. Jeśli ktoś nie toleruje upałów, męczącego skwaru czy wysokiej wilgotności, to Kanarki będą doskonałym wyborem i to szczególnie w miesiącach od listopada - do kwietnia, wtedy kiedy u nas potrafi być dotkliwie zimno, a tam jest bardzo słonecznie i przyjemnie cieplutko (25-32 °C), przy czym non stop wieje suchy, ciepły wiaterek nie powodując naszego zmęczenia:), a jeśli do tego wszystkiego dodamy jeszcze bezpieczeństwo, niesamowity porządek, fantastyczną kuchnię, rozsądne ceny i piękne plenery oraz malownicze, kanaryjskie, czyściutkie miasteczka to mamy gotowy wynik: idealne miejsce na cieplutkie wakacje o każdej porze roku dostępne w zasięgu niewiele ponad 5 godzin lotu.

Lądując na wyspie przywitał nas jednak dość chłodny front, który przyszedł z nad Teneryfy i akurat przetaczał się codziennie przez inne wyspy, i w niedziele był obecny na Gran Canarii, ale nazajutrz front poszedł sobie w kierunku Fuerteventury i kolejne dni były już bardzo słoneczne i coraz bardziej cieplutkie.

Gran Canaria nie jest wyspą dużą, jest trzecia po Teneryfie i Fuerteventurze wyspą archipelagu, ale jak na tak małą powierzchnię wyspa zadziwia ilością stref klimatycznych (jest ich tu aż 7!) i niezwykłą różnorodnością krajobrazu: od suchego, pustynnego południa z pięknymi diunami, przez malowniczy, górzysty interior z licznymi kraterami wygasłych już wulkanów, przez klifowe wybrzeże zachodnie, i aż po nieprawdopodobnie soczysto zieloną północ wyspy, która momentami bardzo przypominała mi ukochaną Maderę :).

Nasz hotel umiejscowiony był w zachodniej dzielnicy Maspalomas - w Campo Internacional w odległości ok 2,5 km od plaży, co pozwoliło nam dowolną ilość razy wędrować po pięknym, przyrodniczym miejscu - wydmach zwanych tu Diunas de Maspalomas, do których przyjeżdżają tu licznie turyści z całej wyspy.

Samo Maspalomas to potężny konglomerat wielkiego południowego kurortu, podzielony dziś na dzielnice, utworzone z połączonych miejscowości: od wschodu San Augustin, potem Playa de Ingles, Maspalomas Campo Internacional, Faro de Maspalomas oraz kilka dzielnic powyżej tych nad linią brzegową, zamieszkałych głównie przez miejscowych.

Najmniej malowniczą dzielnicą, zatłoczoną wielkimi, betonowymi hotelami jest z pewnością Playa de Ingles. Turystyczny hurgot, tysiące knajp, sklepów, dyskotek, centrów handlowych, tłumy ludzi- to miejsce dobre do zabawy wieczorami głównie dla młodzieży, ale na pewno nie sprzyja spokojnemu wypoczynkowi w ciągu dnia. Na szczęście i San Augustin i Campo i Faro Maspalomas są dzielnicami znacznie spokojniejszymi i ładniejszymi, z niższymi hotelami zatopionymi w ogrodach z dużą ilością zieleni, z pobliskim pełnowymiarowym, 18-dołkowym polem golfowym. Jeśli więc miałabym Wam polecić miejsce na wypoczynek tuż przy pięknych wydmach - to wszystkie wymienione miejscowości z wyjątkiem skomercjalizowanej do bólu Playa de Ingles, do której z każdej dzielnicy bez problemu można w razie potrzeby dotrzeć mega tanimi taksówkami (ok. 3-4 EUR za kurs).

Pierwszy dzień pobytu przeznaczyliśmy na wypoczynek, głównie na owe wydmy, których nie ma niestety ani na Maderze, ani na Teneryfie, ani na La Gomerze, które ostatnio odwiedzaliśmy, i chociaż nie należymy z mężem do miłośników plaż w sensie: - Misiu, podaj mi olejek do opalania! i leżenie plackiem na leżaku na plażach jest dalekie od naszego wyobrażenia o wypoczynku, to jednak spacery po wydmach i wspinaczka po ich grzbietach dostarczała nam nie lada frajdy (i bolących nóg nazajutrz, ale co tam...! :).

Wydmy są naprawdę surrealistycznie imponujące, przeniesione jakby wprost z Sahary i choć są tylko malutką namiastką ergów południowego Maroka, to jednak robią duże wrażenie i są największą atrakcją krajobrazową wyspy, (poza górami Centralnymi, rzecz jasna).

Odcinek plaży, który zajmują diuny Gran Canarii nie jest zbyt długi; wydmy rozciągają się pomiędzy Playa de Ingles a Faro de Maspalomas, na długości ok 6 km oraz szerokości do 2 km. Całość chroni rezerwat przyrody Wydm Maspalomas (zajmuje 328 hektarów). Składają się na niego trzy ekosystemy: gaj palmowy El Palmeral, rozlewisko la Charca i same wydmy, rozciągające się tuż przy samym brzegu morza. Cały ten obszar jest wielkim parkiem przyrody o wysokich walorach naturalnych.

Warto oddalić się nieco od linii oceanu i znaleźć jakąś samotną, wysoką wydmę, na której możemy sobie usiąść i obserwować non stop zmieniający się ich kształt z każdym podmuchem wiatru. Zapewniam was, że to niezapomniane przeżycie, bo te wydmy są dzięki temu wciąż jakby „żywe” i każdy kto tam pojedzie ma zupełnie inne ich zdjęcia:), ponieważ one wciąż się zmieniają, ich wysokość i pofałdowanie zależy głównie od siły i kierunku wiatru. Te diuny zachwyciły mnie na tyle, że już wiem, że bardzo chciałabym kiedyś zobaczyć te wielkie, bezkresne, marokańskie ergi...

W tym miejscu wypadałoby poruszyć jeszcze jedną kwestię, głównie przydatną dla osób wybierających się na Gran Canarię, a nie mających zielonego pojęcia o tym zjawisku; otóż wydmy Maspalomas, oprócz niekwestionowanych walorów przyrodniczych i widokowych, są również rajem i oazą dla wszelkich form naturalizmu, homoseksualizmu lub wersji dwa w jednym :).

Piszę o tym dlatego, żeby uprzedzić co wrażliwszych, że takie obrazki są tu na porządku dziennym i o ile przy samej linii brzegowej raczej nie spotkamy tłumów osobników w wersji saute (nie licząc podtatusiałych panów w męskich stringach:)), o tyle zapuszczając się już w głąb wydm, taki widok nie powinien nikogo zdziwić. Im dalej od linii oceanu, tym więcej naturystów, i nie są to osoby plackiem leżące grzecznie na kocykach, a raczej aktywnie spędzające czas na plaży, a więc przodują tu wszelkie gry zespołowe; siatkówka plażowa, badminton, kometka, itd... i średnia wieku ich przedstawicieli to tak raczej mniej więcej 65+, a więc to nie tylko sam naturyzm w czystej postaci, ale również całkowity brak jakichkolwiek kompleksów, zahamowań wobec luźno dyndających części ciała:)), totalna, wszech plażowa tolerancja wszelkich objawów geriatrii oraz diet stosowanych z różnym skutkiem, najczęściej marnym:), itd.,; no cóż... jeśli kogoś więc w jakikolwiek sposób ich widok może uderzać we własną wrażliwość, to radzę nie zapuszczać się w dalsze rejony wydm.

Natomiast droga powrotna przez wydmy z hotelu Riu Palace (słynny taras widokowy na diuny) na skróty, idąc po skosie w stronę latarni w Faro - to już może być przeżycie hmm..., nieco wręcz hardcorowe!

Tam jest bowiem istny rewir homoseksualistów i jednocześnie naturystów wyznających zasadę wolnej miłości na świeżym powietrzu..... i niestety jest to teren całkowicie publiczny, więc dla całego ogółu i tych nieświadomych istnienia tego miejsca - tekstylnych - również.

No cóż.... jestem osobą tolerancyjną, nie gorszy mnie byle goły tyłek i wyznaję zasadę: homo sum, et nil humanum a me allienum esse putto, ale fakt, że znaleźliśmy się tam przez przypadek dosłownie jakby w samym „gnieździe os” (zrobiliśmy sobie ten skrót, bo nie chciało nam się z powrotem wracać dookoła wydm) - nie było to dla mnie miłym doświadczeniem. Piszę o tym również dlatego, że sama chętnie przeczytałabym taką informację przed spacerem na wydmy i uprzedzona wcześniej, świadomie wybrałabym jednak inną drogę powrotu.

Kolejny dzień to nasza indywidualna wycieczka do pięknego, malowniczego miasteczka na zachód od Maspalomas - do Puerto de Mogan, zwanego tu kanaryjską Wenecją. Oczywiście z tym porównaniem do Wenecji to trochę przesadzono, bo wprawdzie kanały są, ale jest ich niewiele, a ogólny klimat miejsca, kolor zabudowy, skala zabytków nie kojarzą się nijak z Wenecją w ogóle, no ale niech im tam będzie. Natomiast samo miasteczko jest faktycznie prześliczne, niezwykle ukwiecone, całe skąpane w girlandach kwitnących bugenwilli i innych egzotycznych, pnących piękności; znajduje się tu malowniczy port marina z kołyszącymi się na wietrze najprzeróżniejszymi łódkami, jachtami, stateczkami, itd., mnóstwo tu turystów, knajpek, wąskich uliczek, zakamarków, ciekawych detali, warto spędzić tu nawet cały dzień.

Puerto de Mogan to dziś bardzo udane połączenie wioski rybackiej, przystani jachtowej i eleganckiego kurortu, ale nie zatracając tym samym kanaryjskiego charakteru. Ten dzień również spędziliśmy sobie bardzo spokojnie, można powiedzieć, że wręcz wypoczynkowo, oglądając śliczne Puerto de Mogan, przechadzając się leniwie po porcie, z czasem na chwilkę na tutejszej plaży, potem na posiedzenie w urokliwej knajpce i połażenie tymi niezwykle ukwieconymi uliczkami. Sam dojazd do miasteczka ulicą biegnącą wysoko po skalnej półce na klifie, o który z hukiem wali Atlantyk - już jest nie lada atrakcją i zapewnia przepiękne panoramy na całe miasteczko.

Kolejny dzień to już większa wyprawa - postanowiliśmy odwiedzić stolicę wyspy Las Palmas oddaloną od Maspalomas ok 40 km na północny wschód. Ograniczyliśmy się na miejscu do starej, pięknej dzielnicy Vegueta, która skrywa najważniejsze zabytki stolicy. W ogóle Las Palmas jest sporym miastem rozciągniętym wzdłuż oceanu, dlatego nie łatwo się po nim przemieszczać, a dojazd z jednej do drugiej dzielnicy zajmuje sporo czasu.

Miasto generalnie robi dobre wrażenie, jest czysto, malowniczo i kolorowo. Ten dzień na zwiedzanie miasta nie był chyba najlepszym pomysłem, bo od rana zrobił się upal (ok 30 °C), co mimo bryzy trochę jednak męczy.

W Las Palmas wysiadamy z lokalnego autobusu w najstarszej dzielnicy Las Palmas - Vegueta na Estacion de Guaguas i stamtąd kierujemy się na główną Aleję miasta Calle Mayor de Triana i zaczynamy naszą przechadzkę po pięknej, starej dzielnicy stolicy. Klimat miasta jest piękny, jest barwnie, gwarnie, i nie za tłoczno, mijamy piękne budynki, zachwycamy się architekturą, przyglądamy się ulicznym mimom i różnym magom, idziemy w jakiś zacieniony zakątek na zimne pifffko:); dalej zmierzamy w stronę Domu Krzysztofa Kolumba, po drodze mijamy Halę Targową, zwiedzamy piękną Katedrę będącą największą świątynią na Wyspach Kanaryjskich, wjeżdżamy windą na taras widokowy na Katedrze i zachwycamy się położeniem i widokami Las Palmas; wracamy na dół i dalej podziwiamy urokliwą La Veguetę.

Wizyta w stolicy Las Palmas jest moim zdaniem obowiązkowym punktem pobytu na Gran Canarii, bo miasto mimo, że jest sporą metropolią to La Vegueta jest niezwykle klimatycznym miejscem z bardzo kanaryjskim charakterem i warto to wszystko zobaczyć. Potem zrobiliśmy sobie przerwę na mały lunch, kolejne zimne pifffko i wieczorkiem wróciliśmy już do hotelu.

Następny dzień obudził się znów piękny i słoneczny, co więc tu robić? Postanowiliśmy wybrać się na zachód od Maspalomas; tym razem celem naszej eskapady było Puerto Rico, Taurito i pobliskie Amadores.

Puerto Rico to bardzo ładny, niewielki kurort ulubiony szczególnie przez anglików licznie przybywających na Gran Canarię. Pierwszy widok miasteczka jaki wyłania się z trasy na wysokim klifie zapiera dech w piersiach...., widzimy białą, niewysoką zabudowę hoteli i apartamentowców z których widoki muszą być oszałamiające, jednakże nie zazdroszczę mieszkańcom górnej partii Puerto Rico codziennej wspinaczki?); podobno rozważa się tu budowę kolejki linowej, co bardzo ułatwiłoby turystom przemieszczanie się z górnych hoteli na plażę i z powrotem.

Miasteczko prezentuje się bardzo ładnie mimo gęstej zabudowy hotelowej; nie ma tu żadnych zabytków, bo Puerto Rico powstało całkiem niedawno, dopiero w latach 70-tych XX wieku, jest to więc typowa miejscowość wypoczynkowa pięknie zabudowana w naturalnej klifowej podkowie ze złocistą, piaszczystą plażą w kształcie łuku. Zastanawiałam się czy ta plaża nie jest czasem sztuczna, ponieważ obserwując okolice tutejszego wybrzeża wszędzie widać tylko czarne wulkaniczne żwiry i kamienie, więc przypuszczam, że te złote piaski Puerto Rico to efekt nawiezionego skądś piasku (w końcu do Sahary jest stąd tylko 200 km, więc kto wie...?)

Miasteczko jest połączone z kolejnym urokliwym małym kurortem Amadores ładną promenadą zawieszoną na klifie powyżej linii oceanu, ale poniżej głównej ulicy, która wisi wyżej nad spacerowiczami. Promenada wije się jak chiński mur, stąd pewnie zwyczajowa nazwa tego deptaka, o którym nikt tutaj nie powie inaczej jak „chiński mur” :). Polecam również przechadzkę tą sympatyczną trasą, i mimo, że jak na chiński mur przystało, nie jest tu płasko, bo ścieżka prowadzi i w dół, ale i pod górę - to nie jest to jakieś bardzo męczące, bo promenada ma zaledwie ok 1 km długości. Wzdłuż muru można obserwować na skałach licznie wygrzewające się tu kanaryjskie jaszczury; są naprawdę duże; nie są to wprawdzie warany z Komodo:) ale też robią wrażenie wielkością; największe jakie widzieliśmy miały ok 40-50 cm długości bez ogona.

Dochodzimy w końcu do osławionej Playa de Amadores, urzekającej miejscowości z podobno najpiękniejszą plażą na Gran Canarii. Faktycznie widok jest piękny, miasteczko jest niezwykle schludne i czyściutkie ( jak zresztą większość małych kurortów na wyspach kanaryjskich), wszystko wokół jest pięknie zagospodarowane i ładnie zaaranżowane; miejskie skwerki, parki, deptaki są bardzo zadbane, okolica tonie w palmach i innych pięknych egzotycznych roślinach. Warto tu przyjechać o zachodzie słońca, w końcu to Plaża Zakochanych! a więc widoki zachodzącego słońca w takim miejscu dodatkowo muszą potęgować w nas czułe doznania :).

Dzień minął nam szybko i przyjemnie, wróciliśmy do hotelu na kolację a wieczorem pojechaliśmy do pobliskiej Playa de Ingles. (taksówki są tu bardzo tanie i dostępne dosłownie na skinienie).

Pisałam już wcześniej, że w ciągu dnia ten kurort nie zrobił na mnie dobrego wrażenia, zupełnie mi się nie podobał; ta ciasna zabudowa wysokich hoteli-blokowisk usianych dosłownie jeden na drugim, małe hotelowe działki w większości pozbawione ogrodów, to wszystko jakoś nie jawi się na różowo, ale wieczorami kurort naprawdę ożywa..., ludzie tłumnie schodzą się na promenadę, jest tu mnóstwo kawiarni, restauracji, otwartych do późnych godzin centrów handlowych, gra muzyka, ludzie tańczą, mnóstwo tu mimów, kotów, biegających dzieci, jest wakacyjny gwar, rwetes, są różne pokazy, itd.... I widać że wieczorami miasto żyje innym życiem; i mimo pory roku (dużo przed naszym sezonem) zadziwiła mnie ogromna ilość turystów.

Kolejny dzień to wyzwanie! Zaplanowaliśmy sobie na mniej więcej pół dnia trasę po Wydmach. Z przewodnikiem Pascala pod pachą czytamy więc dokładnie cała trasę i ruszamy na Wydmy - Diunas de Maspalomas! Tym razem chcemy przejść je całe. Dosłownie.

Nie muszę pewnie nikomu pisać jak wygląda wspinaczka i schodzenie po miałkim piachu! A tu mieliśmy dodatkowo górki piasku mniej więcej po 8-12 metrów wysokości i trafiały się takie do 16! Strach było spojrzeć w taką niejedną piaszczystą nieckę wydmy, żeby tam czasem nie wpaść, bo ciężko byłoby się stamtąd wygrzebać, a zbocza wydm potrafią być tu zdradziecko strome. Dodatkową trudność stanowił wciąż nasilający się upał i o ile łażenie po wydmach tuż przy plaży jest bardzo przyjemne, bo wieje przyjemny wiatr od Atlantyku, o tyle zapuszczanie się kilometr w głąb od linii brzegowej jest już męczące i dość forsowne, zwłaszcza jak trzeba ze sobą dźwigać zapasy wody:), no ale jak trzeba, to trzeba!

Wydmy zostały w końcu zdobyte!!!, padliśmy w wodę, żeby zmyć z siebie tony piachu, a potem jednomyślnie udaliśmy się do najbliższej zacienionej knajpy na zimne napoje:) w postaci lokalnego piffka i mojego ulubionego, choć nie lokalnego mojito!, pożarliśmy jakieś fantastycznie smakujące tapasy (polecam w szczególności wyborne jamon de serrano z melonem, hmm...niebo w gębie, jak również Gambas al ajillo - krewetki w sosie czosnkowym - popularna, smakowita przekąska dla miłośników owoców morza),) i hotelowym busikiem wróciliśmy do hotelu, aby rozkoszować się cieniem licznych palm przy naszym tarasie i kojącym, orzeźwiającym basenikiem :).

Następnego dnia, no nie powiem... nóżki nas troszku bolały, (ach te zakwasy! ); nordic walking i rower pozwalają na złapanie nieco kondycji, ale nijak to się ma do mięśni, które zostały użyte do łażenia po wydmach! :).

A więc na drugi dzień nóżki trochę bolą, i co tu więc robić?, a no koniec łażenia na dziś! Czas odpocząć!, tyle, że ta Canaria taka piękna...., a dni zostało tak niewiele....,szkoda dnia na siedzenie w hotelu! Polenimy się na kanapie w domu! :).

Postanawiamy więc wykupić sobie taki tour po wyspie i pozwiedzać interior na tzw. lenia, czyli zostaniemy wszędzie wygodnie obwiezieni bez zbędnego łażenia :).

Ta wycieczka przeszła jednak nasze najśmielsze wyobrażenia o Gran Canarii, o której za wiele nie wiedzieliśmy jadąc tutaj, bo tak między prawdą a Bogiem, to wcale nie tu się wybieraliśmy, toteż nie było czasu na dokładne poczytanie o wyspie, a kupiony na 2 dni przed wyjazdem przewodnik został dziewiczy aż do samolotu, w którym jest dopiero czas na lekturę:), ale zrobię Wam teraz smaczka i ten dzień opiszę jako osobną Relację później, bo środek Gran Canarii to jako żywo - jak inna wyspa!

Opiszę więc w tym miejscu już nasz ostatni dzień pobytu na Gran Canarii: postanawiamy naprawdę wreszcie spokojnie spędzić ten dzień i trochę poplażować, pokąpać się, itd. ... Udajemy się więc do Faro Maspalomas, gdzie plaże są ładne, szerokie i mniej zatłoczone jak te w Playa de Ingles. Chwilkę tam siedzimy ale jednak za jakieś 15 -20 minut już mam dość samo-smażenia się i jesteśmy już w drodze do pobliskiego Meloneras!

Plaże, jak dla mnie jednak są najpiękniejsze na zdjęciach i o zachodach słońca, ale spędzać na nich całe dnie czy godziny w samo południe... - to musi być dopiero męczarnia!

Idziemy sobie więc kolejną, piękną promenadą, na której co chwila coś się dzieje: jest tu gwarnie i wesoło, wokół jest sporo spacerowiczów, mimów, magów, sesja foto modelek, na plaży ktoś rzeźbi cuda z piasku, wędkarze stoją na kamieniach i łowią... a raczej wpatrzeni w oczekiwaniu na okaz życia stoją niczym masajowie wypatrujący zwierzyny...:))na kamieniach tuż przy promenadzie grzeją się w słońcu jaszczury, a poniżej, gdzie skały są mokre od oceanu można obserwować całe krabie kolonie. Prawda, że ciekawiej, jak na nudnej plaży? :).

Dochodzimy w końcu do pobliskiego Meloneras; plaże są tu kompletnie inne niż w niedalekim sąsiedztwie Maspalomas, te są czarne jak sadza i kamieniste, bardziej przypominają widoki z Teneryfy, a wystarczy tylko odwrócić głowę, a na horyzoncie majaczą nam jeszcze złociste diuny...

Na koniec udaliśmy się do Centrum Handlowego na rumowe i aloesowe zakupy, ale o aloesie będzie więcej w drugiej Relacji.

Szukasz wycieczki? Zobacz nasze propozycje wakacji w Hiszpanii:
Autor: piea / 2013.03
Komentarze:

margo
2013-04-12

bardzo ciekawa i fajnie napisana relacja, co przekonało mnie odnośnie wyboru wakacji w tym roku,a może jakieś polecane hotele, biura itd, pozdrawiam

piea
2013-03-20

Fresh, Druga Relacja jest już gotowa! (Cumbre);
Twoja druga połówka wie co dobre!:))
Jedź koniecznie, a wrócisz oczarowany i podziękujesz jeszcze swej drugiej połówce:)
pzdr,

Fresh
2013-03-20

Ala, no ja czekam :). Moja druga połówka od jakiegoś czasu namawia mnie na Wyspy Kanaryjskie, ja jakoś oporny jestem, ale jak czytam Twoje relacje, to szanse tej destynacji zwiększają się :)

piea
2013-03-19

Kasiu, to bardzo trudne pytanie:))
Wszystkie cudne, choć inne. Przede wszystkim to zależy od rodzaju wyjazdu: czy bardziej wypoczynkowo-rozrywkowo, czy raczej trekkingowo- widokowo? Z tego rejonu świata najbardziej mnie urzekła oczywiście MADERA, to moje absolutne numero uno!,
z Kanarków, jeśli chodzi o piękne, zielone widoczki, to chyba najbardziej podobna do Madery jest La Gomera; Teneryfa też cudna (północ, środek i zachód), ale jeśli chcecie zakosztować innych rozrywek niż tylko zwiedzanie, to Teneryfa was nie zawiedzie; Gran Canaria jest chyba najbardziej zróżnicowana widokowo- tam znajdziecie dosłownie każdy typ i rodzaj krajobrazów, a i rozrywek nie zabraknie, choć mniej Parków rozrywki niż na Tene.
Ja nie byłam jeszcze ani na Lanzarote, ani na Fuercie, więc może któreś z tych???; Kanary i w ogóle cała Makaronezja to uroczy region, a przede wszystkim jest tam fantastyczny klimat, więc gdzie byś nie pojechała na pewno będziesz zachwycona:)); mnie marzą się bardzo Azory... ech, może kiedyś... no i powrót na rajską Maderę:))

katerina
2013-03-19

Alicja,ktora z Wysp Kanaryjskich zrobila na Tobie najwieksze wrazenie?!

piea
2013-03-18

Dzięki Grzesiu, dalsza część relacji w toku...., będzie wkrótce:)

Fresh
2013-03-17

Alicja, rewelacyjne fotki! I bardzo fajny opis, czekam z niecierpliwością na dalszą część relacji :).