Wyprawa w Góry Centralne Gran Canarii (Cumbre) jest moim zdaniem na tyle ciekawa, że postanowiłam ją opisać jako osobną Relację, i chociaż nie za bardzo lubię dzielić swoje podróże na 10 czy 15 części z każdego miejsca osobno, to jednak czasami warto tak zrobić, chociażby dla podkreślenia zupełnie innego oblicza opisywanego miejsca czy regionu; ograniczę się jednak tylko do dwóch Relacji z tej wyspy i nie będą Was zanudzać niepotrzebnym mnożeniem jednej i tej samej Podróży.
Pisałam Wam już w poprzedniej Relacji, że jadąc na Gran Canarię w zasadzie niewiele wiedziałam na jej temat, a sam wyjazd nie był planowany i zaskoczył nawet mnie samą, dlatego zabrakło już czasu, żeby się jako-tako przygotować w podstawową wiedzę, jaką wypada mieć jadąc gdziekolwiek:). Zresztą nigdy tak naprawdę nie brałam pod uwagę wyjazdu na Gran Canarię, jako, że ta akurat wyspa wydawała mi się dotąd mało spopularyzowana, jakaś taka zupełnie nieznana wśród moich znajomych czy nawet niewiele znana wśród Travelmaniaków, którzy też nie często odwiedzają akurat tę wyspę i nie wiem czemu, ale jakoś tak dotąd uznawałam, że tym samym ta wyspa jest pewnie niespecjalnie ciekawa.
Otóż nic bardziej mylnego!!!
Udane wakacje, to czasami coś więcej niż 5* wypasiony hotel, wylegiwanie się na rajskich plażach czy wieczorne szaleństwa w dyskotekach lub zakupowy szał w galeriach handlowych, chociaż są tacy, którzy tak właśnie uwielbiają wypoczywać i żadne cuda natury czy architektury nie są im do szczęścia potrzebne, szczególnie na urlopie.
No tak, ale ja opisuję Wam wyłącznie swoje subiektywne doznania z własnej perspektywy i wiem, że abym w pełni poczuła satysfakcję z wyjazdu, lubię mieć świadomość z potencjału miejsca do którego jadę i zawsze, jeśli tylko pozwalają na to okoliczności, wybiorę odkrycie jakiegoś lokalnego, pięknego miejsca stawiając to nad błogi wypoczynek choćby nawet w najbardziej rajskim miejscu; dlatego już w samolocie, jak czytałam przewodnik o tej wyspie, to oczy same szeroko mi się otwierały, co też tam są za cuda! i już wiedziałam, że to nie będzie spokojny, leniwy wyjazd, jaki miał być z założenia, tylko kolejna „eksploracja”:).
To są takie odwieczne dylematy: jechać gdzieś wypocząć...., w pełni się zrelaksować leżąc sobie na leżaczku z książką i drinczkiem z parasolką na pięknej plaży pod palmą i oddawać się rozkosznemu nicnieróbstwu i nic lub niewiele zobaczyć? Czy raczej zjeździć dany region, zdeptać go, uchodzić się do bólu, poznać, sfotografować, odkryć i wcale nie odpocząć lub odpocząć niewiele?
Tak już mam, że jak gdzieś na wyjeździe się nie umęczę, nie uchodzę, nie poczuję bólu nóg - to jakoś nie czuję, że w ogóle gdzieś byłam! :), sado-macho, czy jak???, ... - pewnie kiedyś z wiekiem, to się zmieni, ale póki co, należę do tych „niespokojnych dusz”, które ciągle gdzieś niesie, gna, jak zwiedzam, to włażę na wszystkie wieże, ratusze, latarnie, gdzie tylko można..., jak nie da się gdzieś wjechać, to pójdę tam pieszo, ale pójdę!:) i dopiero jak poczuję, że sił już nie mam od zadyszki - to wtedy jestem naprawdę szczęśliwa:); (to taki nieszkodliwy rodzaj fioła:)).
Ale wracając do opisu, bo znów coś niebezpiecznie zbaczam z tematu, a więc: piękne Cumbre - czyli Góry Centralne i część Północna - to są miejsca, które odsłaniają przed nami zupełnie inne oblicze; jest tu nieziemsko pięknie; wokół wszędzie widać urodzajne doliny, zielone wzgórza, malownicze kratery i majestatyczne góry. To jak nie Gran Canaria; to obrazki jakby z innej części świata.
Wycieczkę zaczynamy jadąc na północ autostradą w kierunku Las Palmas; skręcamy w stronę Kaldery Bandama, miejsca opisywanego w przewodnikach, gdzie witają nas piękne, pocztówkowe widoki. Dojazd do Kaldery to kręcenie się po górach coraz wyżej i wyżej wśród urodziwych plenerów.
Kto ma zawroty głowy i odczuwa strach podczas jazdy wysoko na krętych półkach skalnych, temu może tu skoczyć nieco adrenalinka:)) . Dojeżdżamy na samą górę, przed nami odsłania się widok prawie idealnie okrągłej wielkiej kaldery, której skalne ściany mają średnicę ok. 1 km, a głębokość liczy 200 metrów. Wulkan jest wprawdzie wygasły, ale sejsmolodzy ostrzegają, że badania wskazują na aktywność tego rejonu, co jest informacją o tyle niepokojącą, że na dnie kaldery stoi jeden malutki domeczek zamieszkały przez jedynego mieszkańca! Mieszka tam sobie samotnie pewien signor - pan Antonio, 72-letni Kanaryjczyk i nie mam bladego pojęcia czy i jak on stamtąd wychodzi:) (he..he.., jest mała ścieżka, którą można zejść do Kaldery, ale biorąc pod uwagę wiek owego Antonia, to musi być z niego nie lada dziarski kozak:))
Ze szczytu Pico de Bandama (574 m n.p.m.) roztaczają się rozległe, urodziwe panoramy i jak na dłoni widać stąd pięknie Las Palmas. Na samym zaś dole w misie kolejnego krateru, pięknie zieleni się eleganckie pole golfowe. Oj, mają golfiarze pomysły na lokalizację!
Stamtąd zjeżdżamy równie krętą drogą, jaką tu wjechaliśmy i zmierzamy do Jardin de Canario - największego na Wyspach Kanaryjskich Ogrodu Botanicznego. Jak nie trudno się domyśleć, takie miejsca zawsze cieszą oko i to nie tylko miłośników flory.
Ogród powstał 60 lat temu na stromych zboczach Wąwozu Guiniguada. Mamy tu sporo czasu, więc przez ok 1,5 godziny oglądamy sobie własnym tempem te wszystkie roślinne cudowności. Zaczynamy od imponujących kaktusów w Jardim de Cactus, gdzie oprócz rodzimych opuncji i aloesów rośnie tu ok 2 tysiące gatunków kaktusów z całego świata. Przechadzka w cieniu kilkumetrowych, kolczastych piękności to dość osobliwe przeżycie, zwłaszcza jak mamy ochotę oprzeć się o pień w cieniu jakiegoś wielgachnego kaktusa :).
Następnie podziwiamy moje ulubione palmy - Palmy Królewskie, o pięknych, gołych i gładkich butelkowych pniach. Jest ich tu zatrzęsienie i można dotykać, przytulać i opierać się o nie bez obawy jak w kaktusarium:); dalej zmierzamy w stronę Paseo de los Dragos, gdzie rosną zgodnie z nazwą piękne, tajemnicze Draceny smocze z których dawno, dawno temu guanczowie wytwarzali głównie specyfiki medyczne, natomiast współcześni produkują z ich żywicy tzw. „smoczą krew” - jaskrawo czerwony, bardzo słodki lokalny likier (osobiście degustowałam i szczerze mówiąc nie polecam). Tutejsze draceny nie są tak imponujące rozmiarem jak słynne Drago Millenario w Icod de los Vinos na Teneryfie, ale za to jest ich tu dużo i łącznie tworzą piękną smoczą kompozycję.
Nacieszywszy oczy egzotycznymi smokowcami ruszamy w stronę zakątka zwanego Ogrodem Japońskim; szumią tu strumyki, szemrze niewielki wodospad, są altanki, pergole, przechadzają się kaczki z małymi kaczątkami, rosną piękne tutejsze jak i sprowadzone z Azji rośliny ozdobne, roztacza się aromatyczna woń, jest tu bardzo urokliwie i sporo tu cienistych zakątków.
Dalej wkraczamy w świat pięknych, długoigłych i dostojnych sosen kanaryjskich (pinus canariensis); drzewa te odznaczają się niezwykła urodą i intensywnym zapachem, ale nie ma tu aż tak okazałych egzemplarzy jakie mogliśmy podziwiać w Parku Narodowym Canadas del Teide na Teneryfie, widocznie te nie mogą mieć więcej jak 60 lat odkąd istnieje ten Ogród i nie zdążyły aż tak bardzo „zmężnieć” jak ich siostry z sąsiedniej wyspy.
Na koniec oglądamy jeszcze szkółkę roślin ozdobnych z całej Makaronezji, liczącą zdumiewającą liczbę tutejszych endemitów, których jest na Gran Canarii ponad 500 gatunków, m.in. kwitnące Tabajbe i kwiaty Aulage (nie wiem jak to się poprawnie pisze, więc piszę brzmienie fonetyczne) ; sporo tu też zdumiewających afrykańskich drzew Flamboyant, zwanymi popularnie Płomieniami Afryki, niestety jeszcze tu nie kwitną o tej porze roku, ale widziałam je kiedyś w pełni kwiecia i faktycznie płoną żywym ogniem, natomiast z hotelowego Flamboyanta przywiozłam sobie do domu strączek mierzący dokładnie 32cm długości, który grzechocze pięknie nasionkami w środku:)).
Mam jeszcze małą ciekawostkę odnośnie tego Ogrodu, aby podkreślić jego niezwykłość; otóż zwiedzała kiedyś ten Ogród, przy okazji jakiegoś bio-sympozjum ekipa biologów, dendrologów i botaników z Korei Południowej i to miejsce tak bardzo ich zachwyciło i wywarło na nich tak ogromne wrażenie, że powstał projekt odtworzenia bliźniaczego Ogrodu z dokładnie takim samym planem w Korei Południowej. Projekt jest wierną kopią tego kanaryjskiego, wszystko zatwierdzono i całe przedsięwzięcie jest obecnie w trakcie realizacji. Koreańska kopia tego Ogrodu będzie udostępniona zwiedzającym już w 2016 roku; a więc np. nasz Grześ- Kangur, jeśli zechce, to z Australii będzie miał znacznie bliżej do Korei niż na Gran Canarię i przy okazji będzie mógł sobie zobaczyć identyczne miejsce z Kanarków w zupełnie innym zakątku świata!
Kolejny etap naszej wycieczki - to wizytówka wyspy, istna perełka - urocze miasteczko Teror; gdzie można podziwiać chyba najpiękniejszy na całej wyspie przykład Los Balcones - uliczki z pięknymi kamieniczkami usianymi wręcz jeden przy drugim misternie rzeźbionymi, drewnianymi balkonami, z których większość to istne dzieła sztuki.
Miłośnicy „tworzenia w drewnie” docenią zapewne kunsztowne detale. Sercem miasteczka jest urokliwy Plac Sosnowy przed Bazyliką Matki Boskiej Sosnowej (Nuestra Senora del Pino), gdzie podobno w 1478 roku Matka Boska objawiła się na pniu rosnącej tu dawno temu sosny. Miejsce to otoczone jest kultem i w rocznicę tego wydarzenia corocznie ściągają do Teroru tłumy pielgrzymów, żeby obchodzić tutaj największe święto religijne Gran Canarii.
Przechadzamy się po miasteczku, podziwiamy misternie zdobione balkony, zaglądamy do Katedry, znajdujemy małą kawiarenkę i przysiadamy na chwilę na małą czarną. Ja wybieram jednak wcale nie czarną: cafe con lece, a mój mąż woli właśnie taką prawdziwą bez mleka zwaną tu cortado.
Teror słynie też z pięknych wyrobów rzemieślniczych i można tu kupić piękne, autentyczne rękodzieło z gwarancją, że nie jest to coś made in China; skusiłam się bez specjalnego namysłu na piękną i oryginalną serwetę z bawełnianej koronki misternie dzierganą przez tutejszą „artystkę”. Może i przepłaciłam..., ale mam coś z Teroru i niech już samo to cieszy :).
Żegnamy piękny Teror i ruszamy dalej w głąb Gór Centralnych. Zatrzymujemy się w uroczej miejscowości Valleseco, żeby w ciekawie położonej na wzgórzu restauracji zjeść kanaryjski obiad pełen tutejszych pyszności. Wybór dań jest ogromny, trudno się zdecydować, bo wszystkiego chciałoby się popróbować, ale ja, jako rybożerca wybieram jakąś atlantycką rybkę, które są u mnie zawsze na pierwszym miejscu. Oj, długo by trwał opis walorów smakowych kanaryjskiej kuchni, więc tylko Wam powiem - przyjedźcie tu koniecznie i sami popróbujcie lokalnych smakołyków poza hotelem, bo naprawdę warto; a na deser koniecznie spróbujcie czegokolwiek z mąką gofio, pychota!
Dalej przed nami piękna i bardzo kręta trasa. Zatrzymujemy się w licznych punktach widokowych; podziwiamy „Wąwóz Dziewicy”, „kanaryjską bibliotekę” - piękne wysokie skały pofałdowane jak grzbiety książek na półce. Ochom i achom nie ma tu końca. Dalej trasa prowadzi przez malowniczą Dolinę Ayacata - Dolinę Migdałową oraz uroczą Doliną Tysiąca Palm.
Przed nami już tylko dzikie, przepiękne krajobrazy gran kanaryjskich gór, każdy zakręt drogi odsłania przed nami coraz to nowe i coraz piękniejsze widoki. Wokół roztaczają się liczne szczyty i doliny, jest tak cicho i dziko pięknie, tak jak lubię.
Widzimy charakterystyczne, wystające monolity, które są dziełem wulkanów, dzięki którym powstał tu ten malowniczy krajobraz upstrzony wręcz wąwozami, urwiskami i potężnymi skalnymi monolitami.
Zachwycamy się słynną Rogue Bentaiga - to potężny masyw skalny kiedyś czczony przez guanczów, dziś będący częścią naturalnego parku oraz kolejną znaną tu skałą Rogue Nublo - to smukły, wysoki ostaniec skalny, który stał się poniekąd wręcz symbolem wyspy. Wciąż co kilka kilometrów zatrzymujemy się na kolejnych punktach widokowych, aby chłonąć krajobraz i podziwiać te panoramy. Tego dnia jest piękna pogoda, co dokładniej oznacza, że nawet jak na wybrzeżu świeci całe dnie słonko, to tutejsze Góry często spowite są gęstymi, niskimi chmurami ograniczając w ten sposób widoczność, ale my mamy dziś farta, bo chmury poszły sobie przekornie na wybrzeże:) i odsłoniły przed nami spektakularny widok na Teneryfę i górujący nad nią majestatyczny i ośnieżony wulkan El Teide, a widok stąd jest podobno najpiękniejszy.
Tutaj czas jakby się zatrzymał, ta przestrzeń, magia miejsca i chwili, nieskalana przyroda, podmuchy lekkiego wiatru, zapach ziół i kwiatów, cisza, rześkie powietrze, to wszystko sprzyja kontemplacji, to taki moment, gdy czujemy się zespojeni z naturą, czujemy, że problemy same gdzieś odpływają, że serca kruszeją, że jesteśmy lepsi niż jesteśmy. Kocham takie chwile i strasznie się zawsze wtedy wzruszam; słowem, to jest właśnie chwila o której plażowicze i miłośnicy rozkosznego, hotelowego luzu i wakacyjnego „lenistwa” nie mają bladego pojęcia. (oczywiście tylko Ci, którzy nie opuszczają plaż i hotelowych atrakcji).
Wokół tych imponujących szczytów nie brak też licznych dolin z małymi wioskami pełnymi białych domków w otoczeniu migdałowców i palm. Przed nami jeszcze Wąwóz Tirahana, zwanym tu kanaryjskim Colorado.
Zmienia się tu krajobraz, odsłaniające się góry mają już inne oblicze, skały mienią się kolorowo i są coraz bardziej strome; stąd podziwiamy widoczny pięknie Pico de las Nieves - najwyższy szczyt Gran Canarii liczący 1.949 m n.p.m.; Tirahana to bardzo malownicze miejsce.
Na koniec wjeżdżamy jeszcze do Wąwozu Fataga, będącym największym wąwozem na wyspie. Opis wrażeń z Fatagi jest w zasadzie identyczny jak z poprzednich wąwozów, co tu pisać...? po prostu przecudna przyroda do podziwiania na żywo!
Z Fatagi jedziemy do miejscowości Artenara i stąd droga wiedzie już na południe do Maspalomas.
Ilość atrakcji widokowych tego dnia przeszła nasze oczekiwania. Warto naprawdę zapuścić się w głąb wyspy, właśnie do CUMBRE, aby zobaczyć zupełnie inne oblicze Gran Canarii.
Oczywiście znanych, pięknych i ciekawych miejsc na wyspie, do których nie dotarliśmy w ciągu naszego tygodniowego pobytu jest tu jeszcze mnóstwo, dlatego może warto będzie tu jeszcze kiedyś wrócić, żeby z przyjemnością nadrobić zaległości.
Mieliśmy nawet w planie jedno popołudnie spędzić w pobliskim Palmitos Park, który jest bardzo popularnym celem tutejszych wycieczek czy wypraw samochodem; jednakże po rozmowach z bywalcami i znawcami Kanarków, którzy jednomyślnie twierdzili, że warto zobaczyć Palmitos, ale tylko wtedy, jak się nie widziało Loro Parku na Teneryfie, no więc skoro Loro już widzieliśmy, to z tego mniejszego tutaj świadomie zrezygnowaliśmy.
Palmitos jest ponoć tylko małą namiastką Loro Parku, zresztą nie miałabym chyba ochoty na ponowne oglądanie delfinów w niewoli! :(.
Wyspy Kanaryjskie oprócz fantastycznych widoków słyną również z kosmetycznych wyrobów z aloesu. Na każdej z wysp wytwarza się takie specyfiki, a więc na Gran Canarii również. Wybór asortymentu jest naprawdę ogromny, a zbawienne działanie aloesu na skórę zna pewnie każdy, kto choć raz ułamał liść tej rośliny i wysmarował sobie skórę cennym żelem, który cieknie natychmiast po ułamaniu kawałka z liścia. Czy to jakaś alergia, swędzenie, czy oparzenie słoneczne, czy ukąszenie owada, czy najzwyklejsze nawilżenie - ulgę na skórze poczujemy natychmiast.
Oczywiście kupując gotowe produkty, wiadomo, że w słoiczku nie znajdziemy świeżego żelu wyciśniętego wprost z liścia aloesu (bo to jest jednak najlepsze), ale dostaniemy przetworzony kosmetyk, często wysokiej jakości, tylko należy zwracać uwagę na procentową zawartość ekstraktu aloesu w upatrzonym produkcie, bo od tych % często zależy cena specyfiku, ale naprawdę warto się w aloesowe kosmetyki kanaryjskie zaopatrzyć.
Gran Canaria słynie też, podobnie jak i inne wyspy z rumu miodowego, który produkuje się tutaj i ponoć najlepsze pochodzą z wytwórni w Arukas. Nie jestem miłośniczką rumów, raczej stosuję je czasami jako dodatek smakowy zimą do herbaty (no chyba, ze to biały rum do mojito! :)), ale taki Ron Miel z Arukas, złoto-miodowy kupiłam! A, niech tam sobie stoi jako pamiątka z Gran Canarii!
I tak nasz tydzień pobytu dobrnął końca, przyszedł czas na bolesne pożegnanie i powrót do domu, powrót, który okazał się jeszcze bardziej bolesny, bo ze słonecznej, gorącej Canarii, wróciliśmy wprost do mroźnej i zaśnieżonej Polski.
Ale trzyma nas przy życiu zbliżająca się wiosna:) i następne planowanie kolejnych wyjazdowych marzeń....
lagatta | Wspaniale opisana podróż! |