Oferty dnia

Tajlandia - cz.1 - Bangkok - relacja z wakacji

Zdjecie - Tajlandia - cz.1 - Bangkok

O Tajlandii rozmyślaliśmy już od jakiegoś czasu; a ja to od dawien dawna:), bo od zawsze chciałam tam dotrzeć, a wciąż jeszcze nas tam nie było....więc szczególnie teraz, kiedy ten kraj stał się już tak popularnym celem wyjazdów egzotycznych wśród Polaków postanowiliśmy odwiedzić w końcu i my odkładaną z roku na rok Krainę Uśmiechu... czy jak kto woli- Kraj Ludzi Wolnych....:))

Wybór opcji wyjazdu od początku nie był zbyt trudny. Nasz pierwszy raz w Tajlandii chcieliśmy przeznaczyć głównie na zwiedzanie i to dość intensywne, a że nie mamy za bardzo czasu na ślęczenie całymi dniami w internecie, szczególnie gdy o możliwości wzięcia urlopu dowiaduję się najczęściej na góra 10 dni wcześniej, więc wchodził w grę tylko wyjazd z Biurem Podróży; z pewnością nie jest to najtańsza opcja zwiedzania Azji, ale nie chcieliśmy tracić czasu na tzw. logistykę; zdecydowaliśmy się więc wraz z parą naszych starych przyjaciół na ”szybką piłkę”, czyli wycieczkę zorganizowaną z kilkudniowym wypoczynkiem po zwiedzaniu.

Po przewertowaniu mnóstwa ofert biur podróży i różnych opcji padło na Rainbow Tours i ich flagową, tajską wycieczkę „Baśniowa Tajlandia” - wycieczkę zachwalaną od lat i cieszącą się na forach niesłabnącą popularnością i bardzo dobrymi opiniami.

(Bardzo podobną, nieco tańsżą opcję zwiedzania oferuje też moja ulubiona Itaka - „Podróż do Krainy Uśmiechu”, ale niestety już bez tych dodatkowych dni wypoczynku po zwiedzaniu, więc moim zdaniem to wariant mniej atrakcyjny, w końcu przy takiej podróży nie tyko cena jest głównym kryterium wyboru).

Program tej imprezy w Rainbow Tours jest naprawdę bardzo bogaty, a dodatkowo jeszcze na miejscu był urozmaicany przez przewodnika o kolejne atrakcje; nie żałujemy że wybraliśmy taką opcję, chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej miejsc „must-see” i po tej wyprawie czujemy się naprawdę nasyceni Tajlandią; więc skoro zobaczyliśmy już przynajmniej z grubsza najważniejsze „gwoździe Tajlandii” to następnym razem (już na własną rękę) jeszcze kiedyś wrócimy do Tajlandii na rajskie południe tego kraju, chociaż taka decyzja nie będzie łatwa ze względu na fakt, że nie przepadamy za bardzo za plażami ani biernym, hotelowym wypoczynkiem, ale urok Krabi i wysp morza andamańskiego na tyle kusi urodą i przyrodniczymi cudami, że nie wykluczone, że jeszcze kiedyś tam jednak wrócimy aby dopełnić naszą tajską bajkę do końca.

Ale od początku....
Lot z Warszawy do Bangkoku był bezpośredni, wyczarterowanym z PLL LOT dreamlinerem; To była już nasza druga podróż tym samolotem i mimo, że sam lot na tej trasie jest dość długi i męczący, to jednak wszystko przebiegło bez zarzutu i o czasie. W lotach czarterowych dreamlinerem w klasie economy nie dostaniemy gratisowo żadnych napoi ani posiłków (gratisowe są tylko w klasach premium i elite), ale bez przesady...można sobie kupić zestaw obiadowy z kawą za 25 zł, czym naprawdę można się najeść; a mała buteleczka winka to wydatek 10-15zł, więc nikt raczej nie zbankrutuje:)).

Pierwszy dzień po przylocie jest czasem na odpoczynek i tego dnia nie ma żadnego programu do zrealizowania, ale ponieważ samolot z Warszawy przylatuje do Bkk dość wcześnie rano, po dotarciu już do hotelu okazało się, że niestety pokoje nie są jeszcze gotowe. Nasz pilot (fantastyczny zresztą, jak się później okazało, chłopak) proponuje więc zabrać nas od razu do Świątyni Złotego Buddy, którą mamy w planie na jutro, aby „zabić” jakoś czas oczekiwania na pokoje i tym samym skrócić sobie jutrzejszy dzień o ten punkt. Szczerze mówiąc, po tak długiej podróży marzymy bardziej raczej o prysznicu i łóżku niż o zwiedzaniu, ale w sumie lepsze to niż siedzenie i drzemanie w recepcji „na walizkach”.

Jedziemy więc do Wat Traimit - Świątyni Złotego Buddy, która leży blisko hotelu na terenie Chinatown. Znajduje się w niej największy na świecie posąg Buddy, wykonany ze szczerego złota. Figura waży ponad 5 ton i mierzy ponad 3 m wysokości. Posąg, z którego słynie Wat Traimit, powstał w XIII w. a sama statua jest niezwykle wartościowym zabytkiem i skarbem wszystkich buddystów. Figura Złotego Buddy zachowała się niemal w idealnym stanie, ponieważ przez wiele lat była przykryta warstwą zaprawy cementowej, kryjąc całą świetność posągu przed miejscowymi złodziejami i niepożądanymi oczami. Nie wiedziano co kryje się pod warstwą tej zaprawy i jaką rzeczywistą wartość ów posąg przedstawia. Prawie 60 lat temu powstał pomysł przeniesienia posągu do świątyni Wat Traimit, a w czasie przygotowań do przesunięcia tego ciężkiego posągu, cementowa zaprawa nagle pękła i ukazała prawdziwy blask w całej swej okazałości i chwale.

Z Wat Traimit wracamy do hotelu, ale jeszcze musimy trochę poczekać; na szczęście trwa to już szybko i dostajemy wreszcie klucze do pokoi. Od południa każdy więc robi co chce: jedni śpią, inni wypoczywają po podróży na basenie, a jeszcze inni zaczynają poznawać uroki Bangkoku na własną rękę.

My po prysznicu i krótkiej odsapce postanawiamy wybrać się „w miasto” :).

Już od pierwszej chwili Bangkok oszałamia; i pozytywnie i negatywnie; wielkie..., ba! gigantyczne miasto, nieziemski ruch uliczny, totalna klaksonada, wszędobylskie garkuchnie, warkot tysięcy samochodów, motoriksze, tuk-tuki i wszelkiej maści motorki; dzikie tłumy barwnych ludzi, kolorowe ulice, stragany z owocami, kwiatami i ulicznym żarciem, gwar, hurgot, nieprawdopodobny jazgot; miasto tętni życiem jak jakaś gigantyczna pompa; wszystko jest tu wymieszane; drapacze chmur, buddyjskie świątynie, slumsy; wszędzie wiszą poskręcane i poplątane niezliczone kable elektryczne; a w tym gwarze przewijają się tysiące ludzi: tajowie, chińczycy, biali i innej barwy skóry tłumy turystów, a między tym wszystkim przechadzający się spokojnie mnisi w szafranowych szatach.

Takie obrazki powodują szok i opadnięcie szczęk u osób przybywających do Bangkoku i w ogóle do Azji poł-wsch po raz pierwszy. Oczy nie wiedzą na co patrzeć..., a nogi gdzie podążać.....

Nasz hotel „Grand China Princess” mieści się w samym sercu chińskiej dzielnicy; nie wiemy jak to się dzieje, ale jako jedyni z całej drupy dostajemy dla naszej czwórki ogromny Princess Suite na 15 piętrze: duży piękny salon z dwiema osobnymi sypialniami i łazienkami i z olbrzymim tarasem nad głównym ryzalitem hotelu tylko do naszej dyspozycji z fenomenalnym widokiem na miasto rozpościerające się nad Menamem. :)) (być może dlatego, że w naszej grupie były same pary/czyli dwójki, a my z parą przyjaciół widnieliśmy jako czwórka na jednej umowie, i może dlatego kopnął nas taki zaszczyt i dano nam suite zamiast dwóch zwykłych pokoi:)).

Widok tętniącego w dole miasta zachwyca; wszędzie wokół rozpościerają się na horyzoncie wielkie, nowoczesne wieżowce z poprzetykanymi świątyniami i wystającymi złotymi stupami.

Jeśli ktoś przywiązuje wagę i lubi hotele o przyzwoitym standarcie, to ten jest naprawdę bardzo w porządku; nie było się do czego przyczepić (Rainbow Tours na tej wycieczce lokuje swoich klientów zamiennie z innym hotelem o tym samym standardzie, ten drugi to „Bangkok Palace” gdzie nocowała druga grupa z Rainbow; tamten jest bliżej wysokiego Sky Baiyoke Bangkok, ale nasz za to jest w świetnej lokalizacji).

Wieczorem buszujemy po nocnych bazarach i zapoznajemy się po raz pierwszy z tajską kuchnią uliczną. Bazary - to osobny temat w Tajlandii; to miejsca, w których naprawdę można i warto się trochę zatracić :), nawet trzeba:)) i poświęcić na ich eksplorację sporo czasu; nie musimy oczywiście niczego kupować (choć to jest raczej i tak niemożliwe:) ale warto poczuć i poobserwować wszystko to, co się tutaj dzieje. To bardzo ciekawe doświadczenia i niezwykle kolorowe widowisko.

Po obserwacjach pierwszego dnia i kawałka nocy już wiemy, że to miasto nigdy nie zasypia, ba... ono się dopiero budzi do życia ok 23 i tak trwa nieprzerwanie do rana, gdzie wszystko zaczyna się od początku.

Kolejny dzień rozpoczynamy od zwiedzania ogromnego Pałacu Królewskiego - obowiązkowej wizyty w Bangkoku. Od pierwszych chwil wszystko nas zachwyca i oszałamia. Mimo, że widziałam już wcześniej na dziesiątkach forów turystycznych i innych portalach chyba tysiące zdjęć z tego miejsca - to jednak widok Pałacu Królewskiego na żywo, tych wszystkich świątyń, stup, ozdób i detali naprawdę powala na kolana.

Pałac Królewski - Grand Royal Palace zajmuje wielki obszar 218 tys. m2, a położony jest w zakolu rzeki Menam zwanym tu Chao Phraya, w samym sercu Starego Miasta Królewskiego zwanego Rattanakosin . Na jego terenie wyróżniają się dwie zasadnicze części: świecka - gdzie znajdziemy liczne pomieszczenia mieszkalne króla i jego rodziny oraz sale reprezentacyjne, w których król przyjmował ważnych dygnitarzy , oraz część religijna - która składa się z wielkiego kompleksu przepięknej świątyni Szmaragdowego Buddy - Wat Phra Kaew.

Wielki Pałac i Świątynia Wat Phra Kaew, zostały zbudowane dopiero w 1782 r. a więc nie są jakimś bardzo starym zabytkiem, to jednak dla buddystów ta świątynia jest pewnego rodzaju symbolem, a także bardzo ważnym miejscem pielgrzymek i duchowego wyciszenia W odróżnieniu od innych buddyjskich świątyń, nie zamieszkają tutaj mnisi. Głównym miejscem całego kompleksu jest tzw.bot - ogromna sala, której sześcioro drzwi chronionych jest przez pary lwów. Jest to najważniejsze miejsce modlitewne w każdej z buddyjskich świątyń, stanowiące swoiste serce kompleksu. Tu właśnie znajduje się najsławniejszy posążek siedzącego Buddy, który jest jednym z najważniejszych przedstawień Oświeconego w całej Tajlandii. Mały, szmaragdowo-zielony Budda (który tak naprawdę jest z jadeitu), ubrany w szatę adekwatną do panującej pory roku, zasiada na przepięknym tronie pośród wspaniałych złoceń.

Cały kompleks Pałacu Królewskiego jest moim zdaniem niezwykle udanym mezaliansem azjatyckiej egzotyki i europejskiej klasyki w otoczeniu zachwycającej roślinności.

Kolejnym punktem w planie była słynna Wat Pho najstarsza i największa świątynia w Bangkoku - Świątynia Leżącego Buddy, która słynie z potężnego posągu Odpoczywającego Buddy. Ogromna, pozłacana figura, mierząca 15 m wysokości i 46 metrów długości, ukazuje Wielkiego Mistrza w momencie osiągania nirwany. Cały posąg wykonano z wielką dbałością o szczegóły. Warto przede wszystkim zwrócić uwagę na stopy Buddy, na których przepięknie wygrawerowano starożytne symbole i inkrustowano je macicą perłową.

Bogato zdobionych, przepięknych buddyjskich i hinduistycznych świątyń można doliczyć się w samym Bangkoku aż 400! a wśród nich znaleźć można naprawdę prawdziwe perły i perełki; jednakże żeby zobaczyć je wszystkie trzeba by w samym Bangkoku przesiedzieć chyba z miesiąc:).

Po południu, po lunchu, nieco senni rozpoczynamy część wypoczynkową zwiedzania tego miasta, czyli relaksacyjny rejs po rzece Chao Phraya. Bardzo lubię takie rejsy, bo z perspektywy wody można zawsze sporo zobaczyć i poobserwować ciekawe, nadbrzeżne życie miasta; podziwiamy więc drapacze chmur, piękne świątynie, m.in słynną Wat Arun - świątynię Jutrzenki (niestety w remoncie ubraną obecnie w rusztowania); po pół godzinnym rejsie i podziwianiu wieżowców wielkiego Miasta z falującej Chao Phraya skręciliśmy w tzw. Bangkokyai Canal, czyli słynne klongi, nad którymi toczy się już zupełnie inne życie.

Przede wszystkim klongi są wąskie, więc i sama obserwacja i otaczające nas wokół mijane miejsca można znacznie dokładniej obejrzeć; prawie że zaglądamy mieszkańcom w okna, przepływając tuż obok ich domostw. Życie na klongach jest związane z wodą; mieszkańcy do swoich domów mogą dotrzeć wyłącznie drogą wodną; to taka jakby troszkę „tajska Wenecja”; dzieje się tu sporo; obserwatora przede wszystkim uderza różnorodność i ogromny kontrast; tu nie ma dzielnic czy stref dla bogatszych i biedniejszych, wszystko tu jest pomieszane „w jednym garnku”; obok rozsypującej się rudery, stoi piękny wyzłocony pałac, a za kolejną starą, spróchniałą szopą mijamy jakąś lśniącą w blasku słońca świątynkę, ale większość tych domostw to jednak biedne szopki i chałupki, ale prawie każda z nich wyposażona jest w antenę satelitarną. To częsty widok w różnych krajach: bida wokół - ale kontakt ze światem via satelita jest prawie wszędzie:).

Nasza długa łódź co i raz skręca w jakiś kanał; obserwujemy nieprawdopodobnie soczystą roślinność; wszystko tu aż kipi od wilgoci i takiej żywej zieleni; miejscami kłębią się tu ryby, a przy świątyniach gdzie nie wolno ich łowić, można natrafić na kłębowiska tysięcy cwanych sumów w jednym miejscu, które doskonale wiedzą, gdzie mają żerować; nasz tajski przewodnik wyciąga z torby bułki i wręcza każdemu aby pokarmić trochę ryby; jeden rzut kawałkiem bułki wystarczy aby zakłębiło się od ryb; niesamowity widok- wystarczy niewielki podbierak i uczta rybna gotowa:), tylko kto by jadł te ryby - woda w klongach i w ogóle w Chao Phraya jest niezwykle brudna i nie pachnie ładnie:)); Co jakiś czas można zobaczyć też wygrzewającego się na jakimś tarasiku wielkiego warana; osobliwy to widok takie wielkie gadziny leżące przed tymi chałupkami jak pieski:).

Po rejsie zaglądamy jeszcze na Targ Kwiatowy w Chinatown, który jest kwiatowy bardziej z nazwy, bo w rzeczywistości jest tu ogrom wszelkiej maści towarów, głównie egzotycznych warzyw i owoców, choć kwiatów i niesamowitych kwiatowych kompozycji również tu nie brakuje. Kobiety handlujące na Chinatown potrafią robić z liści palmowych nieprawdopodobne kompozycje jak istne dzieła sztuki.

W tym miejscu kończymy już stety i niestety nasze zwiedzanie stolicy Tajlandii. To co tu zobaczyliśmy to zaledwie kilka podstawowych atrakcji turystycznych niesamowitego Bangkoku, a atrakcji w tym mieście jest po prostu setki, dlatego pierwsza wizyta w stolicy Tajlandii może sprawiać sporo problemów związanych z selekcją miejsc, które warto tu zobaczyć. Już wiemy, że jeśli kiedyś jeszcze wybierzemy się do Tajlandii, to w warto będzie rozważyć, czy nie zatrzymać tu się choćby na 2 kolejne dni, aby dokończyć zwiedzanie tych innych, równie ciekawych miejsc.

Ale z Bangkoku jeszcze nie wyjeżdżamy; organizator przewidział dla chętnych jeszcze jedną wieczorną atrakcję, choć płatną dodatkowo.

Siam Niramit - to chyba najbardziej znany w tym mieście spektakl, największy kulturalny show, jaki można zobaczyć w Tajlandii czy w ogóle na dalekim wschodzie. Siam Niramit to teatr z ogromną sceną (która znalazła się na liście księgi rekordów Guinnesa), z rzeką przepływającą przez jej środek, łodzie, słonie i mnóstwo aktorów. Przedstawienie ukazuje od początku historię Syjamu, życie codzienne, tradycje i obyczaje. Wszystko zaaranżowane jest z rozmachem: wspaniałe kostiumy, doskonała muzyka, fantastyczna scenografia, znakomite nagłośnienie i wiele efektów specjalnych.

Cały pokaz poprzedzony jest naprawdę bogatą kolacją w formie bufetu - będącą przeglądem klasycznych dań tajskich, następnie występami na świeżym powietrzu przed spektaklem głównym w teatrze, co wliczone jest w cenę biletu. Naprawdę warto to przeżyć i zobaczyć mimo ceny, która wcale nie jest mała (1800 bht/osoba).

Po spektaklu wracamy do hotelu, ale jeszcze mamy ochotę na nocną szwędaczkę:)), bo rano opuszczamy już stolicę Krainy Uśmiechu i jedziemy dalej zgodnie z trasą.

Jak podsumować Bangkok?
Tak jak napisałam wcześniej, to miasto jednocześnie i zachwyca i przeraża; jest piękne i zarazem okropne; zachwycają cudowne świątynie i wyzłocone pałace, zachwycają panoramy na miasto z góry, które robią olbrzymie wrażenie, bardzo przyjemnie podziwia się też Bangkok z perspektywy wody podczas rejsu po Chao Phraya i klongach; ale to miasto jest też potworną mieszaniną wszystkiego co brzydkie, złe i zepsute: potworne slumsy, rozwalające się jakieś obskurne blaszane rudery, zagrzybiałe budy, wszędobylski obrzydliwy smród, brud, syf, smog, biegające szczury, sodoma i gomora Patpongu pełna dziwolągów wszelkiej maści i zepsucia tego świata; na ulicach wokół niewyobrażalne tłumy, szczególnie na Khao San Road- gdzie znajdziecie mieszaninę wszystkiego co tylko można sobie wyobrazić, a hurgot jest taki, że po raz pierwszy przekonałam się, że nadmiar ulicznych decybeli naprawdę może boleć uszy a odór miasta może boleśnie wykręcać nos.

Czy warto tam wrócić....?
z kilku powodów zapewne tak...; turysta złakniony zabytków i pięknych, ciekawych miejsc znajdzie tam całą masę atrakcji, bo jest tam naprawdę dużo do zobaczenia; ja sama czuję spory niedosyt, bo bardzo chciałabym na spokojnie popodziwiać z bliska mozaikowe prangi Wat Arun, na którą nie starczyło nam już niestety czasu; chciałabym pojeździć też i pooglądać miasto z perspektywy sky-train’a, na co też zabrakło nam wolnych chwil.

Tak już zupełnie subiektywnie przyznam się Wam szczerze na koniec, że po dwóch dniach i nocach spędzonych w tym mieście byliśmy bardzo zadowoleni, że zobaczyliśmy tych kilka najważniejszych atrakcji tego miasta, ale też i bardzo szczęśliwi, że opuszczamy wreszcie to przerażające miejskie piekło.

Kolejne opisy będą w części II.

Szukasz wycieczki? Zobacz nasze propozycje wakacji w Tajlandii:
Autor: piea / 2015.02
Komentarze:

coconutpathway
2016-04-20

Zapraszamy do naszej relacji z 24 godzin w Bangkoku. Piszemy o miejscach wartych zobaczenia oraz takich które zdecydowanie należy omijać.
http://www.coconutpathway.com/2016/04/24-godziny-w-bangkoku.html

texarkana
2015-04-02

Ala, gdy czytałam Twoja relaję, czułam się, jak gdybym tam była - nawet sie zastanawiałam, czy jeszcze muszę oglądać zdjęcia.. ;)
Świetnie napisane!

kawusia6
2015-03-28

Jak zwykle świetnie się czyta. Masę przydatnych informacji i piękne zdjęcia. Ach... żałuję, że tam mnie jeszcze nie było. Też myślę o "Baśniowej..." i z Twojej relacji wynika, że warto. Dzięki :)

kangur
2015-03-28

Z przyjemnoscia przeczytalem, pozdrawiam :)

piea
2015-03-28

Adam. ja też bym wolała mieć raczej większy dar do intensywniejszego podróżowania niż opisywania, ale jak się nie ma co sie lubi...., to się opisuje, to co sie widziało:))
a tak na poważnie, to ja też, tak jak napisał Ci Fresh, bardzo zazdroszczę Ci tych wszystkich niesamowitych miejsc, do których nigdy nie dotrę....

Fresh
2015-03-28

Adam, dar opisywania nie każdy ma, ale Ty masz wiele przepięknych zdjęć z miejsc w których niestety większość z nas nigdy nie będzie :( Ale możemy je poznać dzięki Tobie :)

Fresh
2015-03-28

Kolka, Bangkok to nie miasto - to moim zdaniem koszmar i swojego rodzaju piękno w jednym :). Bardo oddaje klimat metropolitalnej Tajlandii i jakże inne jest od reszty kraju.

Kolka
2015-03-27

A mnie tam jeszcze nie było i strasznie żałuję. Za miastami nie przepadam, ale do Bangkoku kiedyś muszę w końcu dotrzeć :P Piea - zazdroszczę :)

adaf
2015-03-27

Strasznie zazdroszczę Ci daru opisywania widzianych miejsc. Zwiedzałem te okolice wielokrotnie, a Twój opis sprawił, że czułem ponownie ich atmosferę, chyba nawet bardziej niż potrafią to oddać zdjęcia.

Fresh
2015-03-27

Ala, jak zwykle super relacja, świetnie napisana :) Przypomniałaś mi mój wyjazd. Z niecierpliwością będę czekał na kolejne części.