Norwegia - cz.1 - W krainie Trolli i Wikingów..... - relacja z wakacji
O Norwegii rozmyślaliśmy już od bardzo dawna, w każdym razie na pewno od wielu już lat…. ; ciągle marzyliśmy, żeby się tam w końcu wybrać..., ale zawsze „wygrywało” coś innego, odkładając ten kraj na kiedyś tam….., no i nie oszukujmy się, ale to głównie ze względu na ceny tej Norwegii:); - za te pieniądze bowiem, lub dokładając niewiele - można spędzić gdzieś egzotyczny urlop albo wyjechać bliżej, ale na znacznie dłużej niż tylko tydzień:) ; no ale taka cenowo jest Norwegia - że drogo - każdy wie, ale taniej pewnie już tam nie będzie :))
...i w końcu pomysł wyjazdu do Norwegii urzeczywistnił się w tym roku:) !!!
(mąż już na Sri Lance (ociekając potem) zapowiedział mi, że następny wyjazd będzie gdzieś na biegun:):):)
Wycieczka do Norwegii nie jest niestety tanim wydatkiem, dlatego po podjęciu decyzji, że jednak tam jedziemy - trzeba się jeszcze dobrze zastanowić jaką opcję wybrać, żeby jak najwięcej skorzystać i zobaczyć na miejscu w tym naprawdę przepięknym kraju.
Wyjazd do Norwegi - tak jak wszędzie - można samemu sobie zorganizować indywidualnie (w różnych opcjach):
• bookujemy sobie bilety na przeloty, hotele, wynajmujemy na miejscu autko i oddajemy się wygodnemu zwiedzaniu;
• robimy to samo co powyżej - z tą różnicą że jedziemy tam samochodem.
• lub robimy to znacznie bardziej lowcostowo jadąc po prostu własnym autkiem z zapakowanym namiotem, garnkami, żarciem i innymi klamotami i skupiamy się na poszukiwaniu odpowiadających nam kempingów)
• albo wybieramy opcję droższą - i kupujemy jedną z licznych wycieczek z biura podróży.
Wszystkie powyższe mają oczywiście plusy i minusy; pierwsza opcja jest najlepsza, najwygodniejsza ale zdecydowanie najdroższa, więc dobra tylko dla tych, którzy nie boją się pójść z torbami:); druga jest dobra pod warunkiem, że mamy znacznie więcej urlopu niż tydzień (bo jazda samochodem tak daleko na tak krótko mija się z celem), no i dochodzi jeszcze dylemat kempingowy. Dla większości pewnie to frajda, ale ja dawno już wyrosłam z namiotu:) i o ile w dawnych czasach (czyt. ubiegłych latach:)) bardzo często korzystaliśmy z takiej opcji- obecnie staliśmy się nieco wygodniejsi i po prostu obecnie urlop pod namiotem- to już nie nasza bajka:)
Rozpatrywaliśmy więc kilka dogodnych dla nas tras programów z Biur Podróży; problemem był krótki urlop (tylko tydzień); dlatego w ogóle nie braliśmy pod uwagę wyjazdów typu „dookoła Skandynawii”, bo taka trasa wymaga co najmniej 2-tygodniowego urlopu, a to nie wchodziło w rachubę w tym okresie;
Po dokładnym przyjrzeniu się programom tras wycieczek, które nas zainteresowały, szybko doszło do naszej świadomości, że na niektórych z nich pokonuje się jakieś potworne wręcz odległości! nawet 700-800 km dziennie!!!, co naszym zdaniem jest kompletnie bez sensu, bo takie zwiedzanie przez szybę autokaru jest szczerze mówiąc nie w naszym typie; dlatego odrzuciliśmy wszystkie imprezy z dłuższą trasą, skupiwszy się tylko na krótszych wycieczkach tygodniowych.
(Tygodniowe wyjazdy do Norwegii autokarowo-promowe z Polski również odpadły w przedbiegach, ponieważ na tygodniowych imprezach dojazd na miejsce i powrót do kraju zajmują strasznie dużo czasu…, a na miejscu zostaje dosłownie 3,5-4 dni pełnego pobytu, gdzie należy odjąć jeszcze czas przejazdów. To jednak zbyt krótko…..
Wybraliśmy w końcu dwa dogodne dla nas programy: „Droga Atlantycka” i „Rejs po norweskich fiordach- Słońce Północy” – oba warianty samolotem (więc zyskuje się sporo na czasie, o co głównie nam chodziło)'; oba programy porównywalne cenowo i oba z Rainbow, ale po przestudiowaniu programów, zdecydowanie pod względem ilości zwiedzanych miejsc i atrakcji wygrał program Drogi Atlantyckiej :) - zapewne mniej wygodny niż wspomniany rejs statkiem, ale za to dający więcej możliwości zwiedzania na miejscu, co w przypadku pierwszego wyjazdu do tego kraju jest nie bez znaczenia– i to zdecydowało o naszym wyborze.
A więc „Droga Atlantycka” – przygody czas zacząć:))
Zastanawiam się jednak co tu pisać o tej Norwegii ? … niczego nowego nie wymyślę, bo wszystko o tym kraju napisała wyczerpująco już wcześniej nasza travelmaniakowa norwegomaniaczka Ania:), ale postaram się w takim razie skupić na naszych wrażeniach, czego Ania, rzecz jasna nie mogła opisać:)
Myślę, że planu zwiedzania nie będę Wam tu opisywała, bo to zainteresowani mogą sobie przeczytać na stronie biura: r.pl , ale w praniu i tak samo to wyjdzie, że coś nie coś i tak napiszę :), bo jak opisac wrażenia omijajac zwiedzane miejsca? :).
Może warto zacząć od logistyki i samej organizacji tej imprezy, bo to rzeczy dość istotne i jak mniemam raczej niepowtarzalne na kolejnych imprezach; każda bowiem ta sama wycieczka jest inna (poza trasą rzecz jasna), bo uczestniczą w niej inni ludzie, często jest inny przewodnik, kierowcy, zmieniają się hotele i dzieją się jakieś nieprzewidziane przygody po drodze, itd., więc tym, którzy wybierają się na tą akurat wycieczkę, poniższe informacje pewnie się przydadzą.
Lot odbył się o czasie liniami Wizzair z warszawskiego Okęcia na lotnisko Oslo-TORP; wszystko bezproblemowo, szybciuteńko (1godz,40min). Godziny wylotu z Warszawy bardzo przyzwoite (ok.11.00), Poznań doleciał później. Limit bagażu dedykowanego 23 kg, co jest istotne przy wylotach do Norwegii, bo można zapakować sobie troszkę przekąsek na wypadek gdyby nas głód przycisnął:) i żeby nie zbankrutować przy okazji:) / Bagaż podręczny to aż 10 kg, ale Wizzair bardzo skrupulatnie przestrzega wymiaru bagażu; podczas odprawy byliśmy świadkami jak zainkasowali Pańcię o dodatkowe 150zł za 1,5 cm wystającą walizeczkę !, więc uważajcie i skrzętnie sprawdzajcie te wymiary na stronie danej linii, bo pięć razy Wam się uda, a za szóstym - skasują Was w sumie za nic.
Lądujemy więc w Oslo-Torp i od razu jedziemy do urokliwego miasteczka Sandefjord nieopodal lotniska; gdzie po zakwaterowaniu mamy taki zupełnie luźny/wolny dzień na rozeznanie sie po okolicy.
W kwestii wykupywania dodatkowych kolacji – tu mieliśmy mały dylemat, wahaliśmy się czy wykupywać je czy nie? cena w Biurze drakońska! ale ceny w Norwegii też są przecież drakońskie! :); z reguły jeśli mamy taki wybór - to wolimy sami „stołować się” gdzieś na miejscu, i decydować co i gdzie zjemy, problemem była tylko niewidoma, czy hotele będą tak usytuowane, że będzie można gdzieś wyjść i coś zjeść?
W końcu decydujemy się dokupić po prostu dodatkowe NOK-i na ten tzw: „wikt”:) uznając, że mając jakieś tam przekąski typu kabanoski i kilka zupek Knorra w walizce - z głodu nie umrzemy:)
I to była bardzo dobra decyzja:) - w każdym hotelu w którym nocowaliśmy - dosłownie w każdym, nawet w schronisku górskim, gdzie wokół nie było żywej duszy – kolacja od osoby kosztowała zawsze stałą cenę: (niestety wcale nie małą: 380 NOK) i bez najmniejszego problemu było można ją dokupić na miejscu wtedy kiedy mieliśmy na to ochotę, a czasami w ciągu dnia trafiło nam się coś zjeść gorącego; pilot zawsze wcześniej mówił czy danego dnia w hotelu kolacja będzie serwowana(3-daniowa) czy bufet szwedzki; skorzystaliśmy kilkakrotnie omijając te serwowane :);
W kwestii hoteli: generalnie hotele na trasie były bardzo przyzwoite, jak to w Norwegii; głównie nocowaliśmy w tych sieci Scandic, raz mieliśmy nocleg w górach w przepięknych okolicznościach przyrody w dość skromnym i małym górskim pensjonacie w typie przyzwoitego schroniska, ale za to z widokami jak w Himalajach! :) (no prawie...:) , i raz w fantastycznym hotelu znanej w tym kraju bardzo przyzwoitej sieci Thon; śniadania w zasadzie wszędzie były na full wypasie (poza tym górskim pensjonatem) – wybór taki, że to wręcz rozpusta! Kolacje a la bufet – też rewelacja, łącznie z lokalnymi łakociami i wyborem dań nie do spróbowania wszystkiego!.
No i rzecz najważniejsza – pilot/przewodnik!!! – już wiem, że Norwegia jest tak pięknym krajem, że nawet najgorszy przewodnik na świecie nie jest w stanie popsuć doznań widokowych jakich doświadcza się obcując z tamtejszą przyrodą i jeżdżąc po tym kraju, ale jednak jak taki człowiek lokuje się nieco wyżej w kategorii naszej oceny niż przeciętny – to taka impreza tylko dodatkowo zyskuje na ocenie i ogólnym odbiorze.
Jako uczestnicy wielu już wycieczek zorganizowanych, poznaliśmy w życiu już mnóstwo przeróżnych ludzi pełniących tą ważną funkcję i wiemy jak trudna jest to praca (choć niewątpliwie przyjemna), ale trzeba mieć bardzo specyficzne predyspozycje, i kopalnię cierpliwości żeby wykonywać taki zawód i nie ”pozabijać” niektórych ludzi :)
Nam trafiła się w Norwegii rzecz wręcz niewiarygodna! – trafiliśmy na młodego chłopaka (Franka), fenomenalnego przewodnika, który w rankingu naszych wszystkich przewodników wysunął się zdecydowanie na czołówkę - nr 1 !, - nie ujmując niczego wielu wcześniejszym wspaniałym poprzednikom – ale jednak pod wieloma względami Franek pobił ich wszystkich na łopatki! :) Chapeau bas, Panie Franku !!! :))
Napiszę jeszcze, że poza olbrzymią wiedzą n.t Norwegii, ogromną kulturą osoabistą, poza widoczną kindersztubą - chłopak ma niespotykany sposób bycia : rzadkie w dzisiejszych czasach połączenie manier XIX wiecznego gentelmena z pozytywnie zakręconym, szalenie inteligentnym młodym człowiekiem z XXI wieku z bystrym umysłem, z ogromnym poczuciem humoru, z błyskawicznym żartem sytuacyjnym, ze wspaniałą dykcją przez co cudownie słuchało się jego narracji, i do tego z pasją, którą zarażał nas podczas monotonnych przejazdów: znawca jazzu i muzyki norweskiej, prowadził nam codziennie króciutkie, kilkunastominutowe „audycje radiowe” prezentując wykonawców i puszczając ich muzykę, ale w taki sposób, że po kilku dniach – wszyscy czekaliśmy już na te audycje z niecierpliwością:)- czuliśmy się jak goście w studiu radiowym; a Franek robił to w sposób genialny jak profesjonalny dziennikarz muzyczny (nie przyznał się, ale moim zdaniem musiał mieć w swoim życiu do czynienia z jakąś stacją radiową, bo to się po prostu „słyszy uchem” :), dzięki niemu dowiedzieliśmy się mnóstwa fantastycznych ciekawostek i muzycznych i obyczajowych, kulinarnych, itd…, To typ ludzi, którym jak to się mawia „ gęba się nie zamyka” i uśmiech z niej nie schodzi :), a cała wycieczka dodatkowo zyskała bardzo na atrakcyjności
.
Jeszcze jedna udana sprawa to grupa: fajni ludzie, ale przede wszystkim grupa 30 osobowa, więc nie taka liczna jak to zwykle bywa (choć kiedyś trafiło nam się zwiedzać w 14 osobowej grupce - było bajecznie!); nasz termin wycieczki to ostatni tydzień przed końcem roku szkolnego:), i chyba dlatego się udało w miarę „luźno” , bo na kolejny termin Franek miał już na liście już 46 osób!
Uff, miał być króciutki wstęp, a wyszło jak wyszło, czyli jak zawsze:):):)
Pierwszy dzień po przylocie to całkowicie odpoczynek ( ale po tak krótkim locie, to nie ma w zasadzie po czym odpoczywać:), więc od razu udaliśmy się na długi spacer po Sandefjord – miasteczko w skali Norwegii jest dość spore, ale w naszej skali – to taka mieścinka typu „dziurka”:), ale bardzo urokliwa; Generalnie Sandefjord jest wielorybniczą stolicą Norwegii, mnóstwo tu wszedzie wielorybniczych pamiątek. W miasteczku, poza portem, przystanią, małym centrum z kościołem - niedaleko naszego hotelu znajdowała się dość zamożna dzielnica wielorybników, gdzie podczas spaceru mogliśmy podziwiać piękne domy i zwykłe życie zwykłych ludzi.
Co do nocy, a raczej ich braku w czasie lata polarnego – hmm…, mnie te jasności przeszkadzały:), nie mogłam spać; przez kilka dni byłam kompletnie zdezorientowana, i miałam problem z oszacowaniem godziny:), gdzieś mi umknęło naturalne poczucie czasu, bo z reguły bez patrzenia na zegarek trafiam z minimalnym błędem w aktualną godzinę:), a tu? – niestety – dotychczasowa umiejętność gdzieś chwilowo czmychnęła:)
Kolejny dzień to Oslo! – powiem tak: gdybym sama indywidualnie miała pojechać do Norwegii, Oslo pewnie zostałoby pominięte; ot, miasto jak miasto; sporo ciekawych rzeczy tu widzieliśmy; pewnie jeszcze więcej ciekawych nie widzieliśmy:), ale ja już dawno nie jestem typem miejskim i zwiedzanie miast jako takie jest ok pod warunkiem, że mam na to dużo czasu, albo jak sama świadomie dokonuję takiego wyboru; jednak jeśli kosztem jakiegoś miasta ( np. takiego Oslo) – mogłabym dotrzeć do jakiegoś kolejnego przyrodniczego cuda typu wąwóz/fiord/ wodospad/lodowiec/ pasmo górskie/ rezerwat przyrody, itd…, to mimo, że widziałam tych wszystkich przyrodniczych cacek już wiele – ponownie wybrałabym kolejne.
To tyle moje zdanie - ale byliśmy tu na wycieczce, więc jest z góry ustalony program, który wcześniej przeczytałam i zaakceptowałam, więc po prostu w tym uczestniczę, nawet jak bez specjalnych emocji.
Oslo nie jest miastem oszałamiająco pięknym, nawet nie jest średnio pięknym, ale ma urocze położenie nad fiordem i niską zabudowę, co lubię. W zasadzie poza Ratuszem, na który poświęcono zbyt dużo czasu (bo ileż można podziwiać Ratusz???, w dodatku taki jak w Oslo:)- wszystko inne było ciekawe: piękny Park Frogner z niesamowitymi rzeźbami Gustava Vigelanda- to obowiązkowy punkt programu; - idzie sie chyba z kilometr przez środek parku piękną Aleją, wzdłuż której możemy podziwiac 150 fantastycznych rzeźb przedstawiających człowieka w przeróżnych stadiach jego życia od dzieciństwa do starości; niektóre rzeźby sa niesłychanie wymowne . Na cokole za fontanną góruje wysoki obelisk zwany po prostu ”monolitem” bedącym wysoką na 18 metrów kolumną z rzeźbami poskręcanych ze sobą ludzkich ciał, których jest tu 121! ;
Bardzo ciekawy okazał się też statek Fram – dla miłośników polarnych klimatów- punkt wręcz obowiązkowy; no i klimatyczne i prześliczne Norweskie Muzeum Ludowe ( takie muzea mogę zwiedzać bez końca:); i na koniec skocznia narciarska Holmenkollen - z najstarszą na świecie skocznią i dosyć ciekawą wystawą arciarstwa; ze skoczni oczywiście możemy podziwiac piękne widoki na okolicę; ogólnie fajne miejsce i szczególnie ku radości mojego małżowinka- miłośnika skoków narciarskich:) - (a ścislej - tych przed telewizorem:)
Podsumowując: Oslo, jeśli już - powinno być w planie dzień wcześniej; po co ten dzień w Sandefjord? Wystarczyłby przylot na bliższe lotnisko i nocleg gdzieś pod Oslo – to rozwiązałby sprawę: spokojnie wystarczyłoby te pół dnia pierwszego dnia zwiedzania z przerwami na czas wolny, a wycieczka zyskałaby jeden dodatkowy dzień- ale to moje subiektywne życzenie, albo głośna myśl:).
Kolejne dni upływały nam już na podziwianiu wspaniałych widoków, rozkoszowaniu się norweską przyrodą, z wieloma przystankami na kontakt „na żywo” ; niektóre przerwy bywały dłuższe, inne to tylko krótkie foto-stopy, ale wystarczające; dwa dni były dość męczące/ nużące ze względu na długie przejazdy ponad 400km; ale uatrakcyjniane przerwami w pięknych widokowo miejscach i ubarwiane ciekawymi opowieściami i audycjami Franka .
Najbardziej wyczekany i emocjonujący dzień – to oczywiście słynna Drabina Trolli i Geirangerfiord – które nie zawiodły a rzeczywistość jest nie do porównania z żadnymi zdjęciami; no i pogoda dopisała: na Trollstigen świeciło piękne słońce; na rejsie przez Geirangerfiord naprzemiennie wychodziło i zachodziło, było cieplutko, choć nieco się chmurzyło – w sumie trafił się nam kolejny piękny i ciepły dzień, co w Norwegii nie jest takie oczywiste:).
Droga Trolli zwana trafnie Drabiną Trolli należy bez wątpienia do jednych z najpiękniejszych widokowo osobliwości przyrody w Norwegii, kończącej się w malowniczo położonej miejscowości Andalsnes. Okalają ją z trzech stron wysokie góry - z lewej strony Bispen (1450 m), Kongen (1614 m) i Finnan (1786 m), od południa Sttigbothomet (1386 m), a od zachodu najwyższa góra Storgrovfjellet (1592 m). Serpentyny na drodze Trolli składają się z 11 ostrych zakrętów, większość o kącie 90 stopni i kilkudziesięciu krótszych łuków, a maksymalne pochylenie wynosi 12%, różnica wysokości końcowej to ok. 850 m.
W 1936 roku ówczesny król Norwegii Haakon VII otworzył oficjalnie tą drogę dla ruchu i od 80 lat odwiedzający Norwegię mogą cieszyć się tutejszymi, niesamowitymi widokami a wjazd tą drogą na długo pozostanie w pamięci bywalców tego miejsca.
Do miasteczka Geiranger zjeżdżaliśmy piękną widokowo trasą – słynną Drogą Orłów (Ørnevegen) wybudowaną w latach 50-tych XX wieku, która wije się tu licznymi serpentynami wzdłuż malowniczego fiordu o tej samej nazwie, a którą najlepiej widać z perspektywy wody podczas rejsu po fiordzie.
Samo miasteczko Geiranger jest typowo turystyczną osadą, bardzo ładnie wkomponowaną w góry z niesłychanie pięknym widokiem na tutejszy fiord, uznanym wręcz za Króla norweskich Fiordów.
Rejs po Geirangerfiordzie przypadł nam dopiero na godzinę 17.00, co było o tyle nietrafione, że podczas tak słonecznego dnia, o tej porze słońce zasnuło się już lekko chmurkami, ale na szczęście nie deszczowymi:). Tutaj kolejny zonk dla organizatora, bo najpierw błąkaliśmy się po miasteczku przy pięknej pogodzie chyba z 1,5 godziny a potem był rejs, a wystarczyło zrobić odwrotnie…. :).
Widok psują tu/ lub dla niektórych może i dodają uroku - wielkie statki wycieczkowe, z których wysiada po 3000 ludzi! ( wiecie ile to autokarów po nich podjeżdża? , obserwowaliśmy ten logistyczny rozgardiasz z trwogą), na szczęście tego dnia był tylko 1 wielki statek, bo czasami widywałam na zdjęciach innych- po 3-4 stojące takie kolosy – ciekawostka: tu w tym fiordzie jest to możliwe bo Geiranger ma 700-800 m głębokości!)
Rejs po tym jednym z najbardziej stromych i głębokich fiordów to istna rozkosz widokowa sama w sobie i prawie „przyrodniczy orgazm” dla miłośników naturalnych widoków. Byliśmy mega zachwyceni, bo taką scenerią trudno się nie zachwycać i nie wzruszyć….; Cały rejs trwał 1,5 godziny ; po drodze mija się przepiękne wodospady, m.in. najbardziej znany i spektakularny wodospad Siedmiu Sióstr (De syv søstrene)- spadający ze skał fiordu 250 metrów; drugi nieco mniejszy, ale równie piękny – to wodospad Zalotnik, oraz kolejny jeszcze mniejszy - Welon (o ile dobrze pamiętam) i kilka takich, których nazw już nie znam; mijamy też piękne widoczki na górską farmę Knivsflå a uroku całej scenerii dodaje krzyk licznie fruwających tu mew, które towarzyszą nam podczas całego rejsu; co i raz mijają nas regularne promy pływające do Hellesylt oraz różne lokalne mniejsze jednostki pływające.
Cudowny dzień pełen atrakcji i przepięknych widoków dobiegł prawie końca; tego dnia nocleg mieliśmy zaplanowany w przepięknie położonym górskim pensjonacie, ale dojazd do niego w scenerii wspaniale ośnieżonych gór zepsuł nam dość intensywnie padający deszcz, który uniemożliwił uwiecznienie tych miejsc pięknymi zdjęciami (mam tylko fotki ze strugami deszczu na szybie:(, buuu.... ); na szczęście jak dojechaliśmy na miejsce deszcz przestał padać pozwalając nam jeszcze długo w tą jasną noc cieszyć się niesamowitą scenerią w jakiej przyszło nam nocować….. ale o tym napiszę Wam w kolejnej części…..
Szukasz wycieczki? Zobacz nasze propozycje wakacji w Norwegii:
Komentarze:
piea 2016-08-26 | Eleni, dzięki bardzo za te peany, ale z tym talentem pisarskim to pojechałaś! :):):)
(chociaż??? w czasach gdzie cichopki i temu podobni piszą i wydają książki...???) :) |
eleni 2016-08-25 | Witam. Jestem pod wrażeniem, jak opisujesz relacje z pobytu z Norwegii. Można się zakochać w niej jeszcze nie widząc zdjęć, a co dopiero po ich oglądnięciu. Powiem krótko- masz wielki talent pisarski!! Gorąco pozdrawiam. |
AniaMW 2016-07-14 | Świetnie, że mieliście takiego Franka :)
Norwegia warta jest takich właśnie przewodników! |
roman_gor 2016-07-13 | Jesteśmy zauroczeni Norwegią i polecamy ten kierunek. W naszych marzeniach Skandynawia północna. |
piea 2016-07-11 | Kasia, regiony norweskie to możesz "liznąć" głównie dzięki Ani :)
a Tajlandia i Norwegia - to dwie zupełnie inne bajki - oba wyjazdy fantastyczne i mega ciekawe w doznania - choć z zupełnie innej beczki; no ale norweski klimat - przy tajskim piekle - to po prostu RAJ!!! ; zyczę urzeczywistnienia marzeń, a ani Taj, ani Norge Ci nie uciekną:) - cierpliwie poczekają :) |
kawusia6 2016-07-11 | Alu- czekam na relacje; co prawda wiem,że kierunek i widoki są fantastyczne, jednak mnie na razie ciągną ciepłe klimaty; ale dzięki Tobie mogę już troszkę "liznąć" tamte rejony...może za kilka lat jak już "zdobędę" Tajlandię :) |
AniaMW 2016-07-10 | Pisz Ala, pisz dalej... Czytam i czekam z zapartym tchem na c.d. |