Piękna KORFU (Kerkyra) na której się nieoczekiwanie znaleźliśmy - kompletnie nie była w planach, bo wrzesień (w ogóle 1 poł. jesieni to jest zwykle nasz czas na wycieczki krajowe), ale tak lało... i lało.... i lało....i wiało ... i lało.... i zaplanowane na wrzesień Roztocze szlag nam trafił, bo po co jechac w taka pogodę?, więc znacznie wcześniej niż zwykle pojechaliśmy w końcu do słoneczka:), wprawdzie ku ciepełku to planowaliśmy ucieczkę bardziej tak w listopadzie (i nie na Korfu) , no ale skoro we wrześniu zrobił się listopad i dopadła nas pogodowa deprecha to przyspieszyliśmy sobie to ciepełko.
Dlaczego Korfu? sami nie wiemy :)), tak jakoś nam wyszło:)) ; choc przyznam, że była to trochę ryzykowna decyzja, bo Korfu na przełomie września i października potrafi zaskoczyć załamaniem pogody, ale jak już pojawiły sie lasty to pilnie monitorowałam pogodę i prognozy były zadowalająće (22-25 przeważnie słonecznie z pojawiającym się zachmurzeniem).
Eeee..., po takim wrześniu jaki był u nas w tym roku - to takie prognozy wydają się wręcz rajskie :) no i pojechaliśmy..... a tam - szok! lampa 27-28 a początek października juz 30-31C! ; deszczyk też padał ale zawsze w postaci niewielkiej burzy, gdzies tam w oddali grzmiało i sie błyskało, popadało pół godziny, kurz przykryło i znowu lampa :))
Grecja... dla mnie to zawsze: słońce, zabytki i przede wszystkim smaki, bowiem grecka odmiana kuchni śródziemnomorskiej- to dla mnie najlepsza kuchnia w Europie (najsmaczniejsza) z wprost rewelacyjną musaką na czele; poza tym Grecja- a szczególnie wyspy- mimo oczywistych różnic i wyspiarskiej odrębności wydają się do siebie jednak podobne; bo przynajmniej pod względem turystycznym – greckie wyspy są w sumie bardzo podobne;
Zawsze, na którąkolwiek z wysp byśmy pojechali - w Grecji mamy zawsze gwarancję: pięknych widoków, ciekawych miejsc, malowniczych zatoczek, świetnej pogody, wspaniałej wody na kąpiele morskie i nieziemsko smacznej kuchni. To jest bezsprzecznie wspólna cecha wysp :).
Korfu to dość mała wyspa, nie ma tu więc jakiejś obłędnej ilości zabytków do zwiedzania, zatem jest to idealna opcja na taki krótki, tygodniowy wypad, a to co jest na wyspie do zobaczenia, na pewno nie pozwoli się nudzić i gdziebyśmy nie pojechali - wszędzie jest blisko, smacznie i słonecznie.
Korfu poza ścisłym sezonem jest miejscem idealnym dla ludzi, którzy szukają spokojnego wyjazdu, bez jakiegoś szaleństwa zwiedzania, miejscem, które pozwoli na złapanie witaminki D w mroczne i deszczowe dni w Polsce, na dogrzanie kości i luzacki resecik od codzienności, ale z zachowaniem bardzo rozsądnej ceny.
Nie ma tu wprawdzie widoków, jakich nigdy wcześniej byśmy nie widzieli, nie ma tu też miejsc takich, że opada nam szczęka z wrażenia, nie ma tu żadnych ochów ani achów and jakimiś nieziemskimi krajobrazami – bo w zasadzie wszystko na wyspach greckich jest powtarzalne…. można by nawet powiedzieć słowami piosenki „…ale to już było…” :) ale nam chodziło właśnie z założenia o coś takiego….
Bo nie samo miejsce i jego poznanie było dla nas priorytetem, tylko właśnie ten fantastyczny klimat, to słońce i ciepełko i możliwość takiego absolutnego spokoju bez najmniejszego pośpiechu, bez budzika, bez konieczności ciągłego przemieszczania się, bez bieganiny, bez walki z czasem, aby zdążyć wszystko zobaczyć, poczuć, sfotografować…- czyli coś, co jeszcze kilka lat temu nie miało zupełnie miejsca, bo uważałam że szkoda urlopu i pieniędzy na takie wyjazdy – tak teraz coraz częściej jednak zaczynam sobie cenić takie właśnie wypady i chociaż raz w roku lubię tak sobie gdzieś pojechać… tak po prostu… bez żadnego konkretnego celu…szczególnie wtedy, gdy u nas jest już paskudna pogoda:).
Oczywiście taki leniwy wyjazd nigdy dla nas nie jest w sensie plażowo-leżakowym w typie: „Misiu, podaj mi olejek do opalania!” – nie..nie..nie.., co to to nie! :)) , ale wiadomo też, że długo na takim spacerowaniu i delektowaniu się spokojem i nicnierobieniu – to i ja nie wytrzymam:) i że w końcu zacznie mnie nosić, ale to był chyba najbardziej spokojny i najbardziej relaksujący z naszych ostatnich wyjazdów.
Znaczy się, że zaczynamy się chyba starzeć…. :), no cóż… nikogo to nie ominie i wcześniej czy później SKS – dopadnie każdego! :)
Co więc robiliśmy na tej Kerkyrze? – a no tak wszystkiego po trochu…. przede wszystkim wyłączyliśmy smartfony – a precz elektroniko!, a kysz!, a kysz!:) ; wysypialiśmy się do bólu, spacerowaliśmy po lokalnych mieścinkach na pasie naszego wybrzeża ( Gouvia-Dassia-Ipsos), gapiliśmy się godzinami na piękne klify, skałki i morskie fale, przysiadaliśmy sobie na kawkę i piffeczko w wielu klimatycznych miejscach wtedy kiedy mieliśmy na to ochotę i gadaliśmy….gadaliśmy… i gadaliśmy… o d...Maryni, po prostu przez 24h/dobę poprzebywaliśmy ze sobą - bez pracy, stresu, bieganiny, zakupów, rachunków, cieknących kranów, koszenia trawników i innych setek codziennych czynności; czyli takie totalne odmóżdżenie, które od czasu do czasu przyda się chyba każdemu :))
W końcu wyspani, nagadani, wyluzowani, wybyczeni postanowiliśmy poznać ciut wyspę i w tym celu udaliśmy się do lokalnych biur znajdujących się przy głównej uliczce; okazało się, że oferta wycieczkowa nie jest tu jakoś szczególnie bogata ; sporo było wycieczek takich, które nas zupełnie nie interesowały (jakieś aquaparki, pływanie łódkami po zatoczkach, rejsiki po wybrzeżu, itd…) a z konkretów, które warte są rozważenia interesowała nas w zasadzie jedna opcja: Corfu Town, i ogólny objazd Wyspy, tzw ”Corfu Treasures” ; zdecydowaliśmy się w końcu na jeszcze inny wariant (opiszę dokładniej pod zdjęciami), uznając że do stolicy i na północ wyspy pojedziemy sobie sami lokalnymi autobusami innego dnia;
„Skarby Korfu” nie nasyciły nas tak jak myśleliśmy, ale w sumie przyjemnie było, tyle że ranek tego dnia, na który przypadła nasza wycieczka był dość pochmurny, choć cieplutki, a słonko wyszło dopiero około południa.
Na pierwszy ogień „poszło” zwiedzanie maleńkiego urokliwego klasztoru po zachodniej stronie wyspy usytuowanego na wzgórzu w ślicznym miasteczku Paleokastritsa.
Klasztor jest naprawdę maluśki i bardzo stareńki ; zamieszkały obecnie przez trzech mnichów. Monastyr Theotoku (Matki Bożej Rodzicielki), bo o nim właśnie mowa - pochodzi prawdopodobnie z XII wieku, jednakże został dość gruntownie przebudowany w XVIII wieku; można w nim zwiedzić niewielkie Muzeum Klasztorne mieszczące kolekcję ikon, obrazów i szat liturgicznych, ale przede wszystkim, co przykuwa uwagę - Klasztor mieści niewielkie ale prześliczne ogrody, w zasadzie to ogródeczki w których mnisi uprawiają zioła i kilka roślin użytkowych oraz posiadają nawet własną tłocznię oliwy.
Z Klasztoru rozpościerają się piękne widoczki na skaliste wybrzeże po tej stronie wyspy. W miasteczku Paleokastritsa mieliśmy czas wolny dla siebie, który każdy zagospodarował sobie jak chciał; była też możliwość dla chętnych popływania sobie za kilka euro małymi łódkami wzdłuż tych pięknych klifów – głównie w celu porobienia pięknych zdjęć, ale tak jak napisałam wcześniej – ranek tego dnia był dość pochmurny, a fotki morskie bez słonka wychodzą nieciekawie, więc nie skorzystaliśmy, woląc w tym czasie połazić sobie po wybrzeżu i popodziwiać te skały z lądu.
Paleokastritsa to bardzo ładne miejsce, niektórzy uznają nawet, że to jedno z najpiękniejszych widokowo miejsc na wyspie, może i tak???, ale nam się bardziej podobały inne miejsca.
Z Paleokastritsy pojechaliśmy do największej wytwórni kumkwatu na całej wyspie, do przetwórni tych owoców – firmy rodziny Mavromatis, która jest największym producentem produktów z kumkwatu na Korfu.
Czym jest sam kumkwat? – to malutkie, gorzkawe owoce - pomarańczki (wielkości dorodnej polskiej śliwki) rosnące na niewielkim drzewku, sprowadzone do Europy z Chin przez szkockiego botanika Roberta Fortune’a. Ciekawostką jest, że sadzonki tego drzewka sadzono w całej południowej Europie, ale poza tym że pięknie wszędzie rosły i puszczały mnóstwo liści - nigdzie nie zawiązywały owoców; udało się to w końcu po wielu latach prób tylko na Sycylii (w niewielkiej ilości lokalnej) oraz właśnie na Korfu, gdzie kumkwat owocuje bardzo obficie i poza uprawą oliwek, stał się wręcz sztandarowym produktem na wyspie.
Obecnie kumkwat w Europie w zasadzie rośnie tylko na Korfu, a z pewnością związane jest to z tutejszym klimatem: na wyspie od wiosny do jesieni jest bardzo gorąco, ale jednocześnie wilgotno, co w klimacie śródziemnomorskim jest raczej mało spotykane, opady na wyspie są częste i obfite, choć w sezonie bardzo krótkotrwałe, ale nie bez przyczyny mawia się, że Korfu to najbardziej zielona grecka wyspa; co potwierdzamy na podstawie wcześniejszych wizyt na kilku innych greckich wyspach – faktycznie – nigdzie nie było aż tak zielono!
Po zapoznaniu się z kumkwatowym biznesem, po degustacjach i zakupach (jak to na takich wycieczkach), odwiedzamy małą wioskę Gastouri, w środkowej części wyspy, w której mieści się piękny pałac Achilleon, będący swego czasu zimową rezydencją Cesarzowej Elżbiety znanej jako Sissi, która będąc tu na zaproszenie gubernatora wyspy w czasach, gdy władali nią Brytyjczycy – była tak zachwycona tym miejscem, że postanowiła zakupić tu sporą działkę i wybudowała w miejscu innego istniejącego pałacu (Vrailla) obecny Pałac wraz z ogrodami.
O tym co jest tam ciekawego napisze więcej pod zdjęciami, choć nie chcę Wam z za bardzo odbierać przyjemności zwiedzania, bo Ci którzy zechcą tu przyjechać sami ocenią czy warto czy nie warto odwiedzic to miejce; ja tylko wspomnę, że nam się bardzo podobalo to piękne i przedw wszystkim ciekawe miejsce, ale my należymy do wielbicieli zwiedzania Pałaców, więc nam się takie miejsca generalnie podobają zawsze.
Z Gasturii udajemy się do stolicy, zatrzymując się po drodze na Półwyspie Kanoni – malowniczym miejscu ze słynnym, widowiskowo położonym lotniskiem; to właśnie tutaj tuż nad głowami turystów przechodzących z lądu na urokliwy Półwysep Kanoni długą groblą – latają samoloty :)).
Tego dnia zwiedzaliśmy jeszcze Corfu Town- czyli stolicę wyspy o tej samej nazwie co wyspa (co w Grecji wyspiarskiej jest dość częste), ale to było takie bieganie w pigułce; znacznie dokładniej poznaliśmy piękne Corfu (dla odmiany pisząc o stolicy wyspy – będę używała dużej litery C, a pisząc o samej wyspie – litery K) podczas naszej późniejszej wizyty, kiedy to przyjechaliśmy tu sobie sami i spędziliśmy w mieście cały dzień.
Któregoś dnia po śniadanku wsiedliśmy w lokalny zielony autobus (międzymiastowe są tu zielone, a dla odmiany te miejskie, jeżdżące w obrębie stolicy- niebieskie) i pojechaliśmy sobie na północ wyspy do słynnego miejsca, opisywanego często w przewodnikach – Sidari, gdzie znajduje się przepiękne wybrzeże zbudowane z piaskowcowych skał.
W słoneczny dzień te porzeźbione przez wiatr i wodę piaskowce mienią się w słońcu jak złoto, a woda ma piękny lazurowy kolor ; miejsce jest faktycznie przepiękne i bardzo fotogeniczne; spędziliśmy sobie tu kolejny dzionek łażąc po licznych skałkach i zatoczkach, a widoki Sidari urzekły nas na tyle, że obiecaliśmy sobie że chętnie tu kiedyś przyjedziemy na Korfu ponownie i wtedy właśnie poszukamy sobie hotelu w samym Sidari, bo bardzo nam się tu podobało, więc może kiedyś dla odmiany jakąś wczesną wiosną…?
No i przyszedł czas na Corfu – czyli to co urzekło mnie na wyspie chyba najbardziej, bo się tego zupełnie nie spodziewałam; generalnie wiecie, że ja nie jestem typem miejskim, i zwiedzanie miast jest dla mnie, owszem - ciekawe, ale znacznie więcej przyjemności czerpię jednak z przyrodniczych miejsc; natomiast Corfu – było zaprzeczeniem moich dotychczasowych preferencji.
Jak zobaczyłam to miasto po raz pierwszy (podczas wycieczki po Korfu), to po prostu oniemiałam….
Nie wiem co tak silnie spowodowało, że poczułam to, co poczułam…? a rzadko mi się to zdarza aż tak, żeby tak głęboko ulec urokowi miasta…; może to nie tyle sama uroda miasta tak zadziałała (choć to oczywiście też), ale chyba ten klimat… niewielka ilość turystów, … to słońce… to niesamowite światło… te odbicia marmurowych wyślizganych chodników… zapach wszędobylskiej kawy unoszący się z licznych kawiarni….no i sama zabudowa…. i posadowienie miasta między dwiema górującymi z dwóch stron Twierdzami… i ten port z wielkimi liniowcami zamykający miasto od strony morza…. te albańskie góry widoczne tuż tuż po drugiej stronie wąskiego przesmyku morza jońskiego …. no i te uliczki… wąziutkie, ciasne, włoskie uliczki z wiszącym praniem…! Ach!....
Pierwsze wrażenie po przybyciu do tego miasta jest chyba zawsze takie: czy to aby na pewno Grecja? totalnie nie spodziewałam się ujrzeć tak włoskiego miasta w Grecji!:)) , bo Corfu- to zdecydowanie miasto bardziej włoskie jak greckie…. ; czułam się tu jak na Sycylii… specyfika miasta jest dokładnie taka jak na włoskim południu i chyba zachwyciło mnie też samo to zaskoczenie ???
Miasto jest mieszaniną stylów włoskich, francuskich, brytyjskich i greckich,ale rzecz jasna najbardziej i zdecydowanie przywodzi na myśl Włochy i jeszcze raz Włochy:).
Dla mnie Corfu – to najpiękniejsze greckie (ha ha, włoskie!) miasto jakie widziałam w Grecji; zdecydowanie pobiło urodą nawet piękną Chanię czy urokliwy Rethymnon.
Włoskość Corfu nie wzięła się oczywiście znikąd, te silne wpływy to 400-letnie panowanie wenecjan na wyspie, które pozostawiło tak silne ślady w architekturze, że widać to do bardzo wyraźnie do dziś; a dwie weneckie Twierdze stojące tak blisko siebie – to również niecodzienny widok; może właśnie dzięki tym twierdzom Korfu pozostała w dziejach historii jako jedyna grecka wyspa nigdy nie zdobyta przez Turków, mimo licznych tureckich najazdów na wyspę w czasach osmańskich.
Wyspa Korfu (nie w sezonie) dla osób lubiących takie spokojne klimaty jest naprawdę świetnym miejscem na taki relaksujący urlop, szczególnie jako ucieczka przed naszą pogodową szarugą; zwłaszcza, że wyspa jest niewielka (możliwa do ogólnego poznania w 3-4 dni), jest blisko (2 godzinki lotu z Warszawy), a po sezonie wakacyjnym jest tania a nadal bardzo słoneczna.
Dla nas to był bardzo fajny, krótki urlop potraktowany jako przemiły przerywnik od burej codzienności; naprawdę polecamy szczerze.