CZĘŚĆ I. - HAWANA
Na Kubę wcale się tym razem nie wybierałam 😊; po głowie chodziły mi kompletnie inne kierunki, ale jak już uknułyśmy z moją „marokańską” koleżanką, że gdzieś sobie wyskoczymy jeszcze w końcówce tej zimy … to zaczęłyśmy się przyglądać na przeróżne opcje w stronę ciepełka i nagle …. trach! - zaświtał nam nowy pomysł :
A może by tak Kuba…..? 😊
No i stało się, i poleciałyśmy szmat drogi do kraju, którego się kompletnie nie spodziewałam (ech, jak ja kocham takie spontany… 😊; no bo jednak wielomiesięczne wcześniejsze planowania… knucia… te dugie przygotowywania do wyjazdu – nigdy nas aż tak nie zaskoczą i nie oszołomią - jak decyzja na wariata prawie z dnia na dzień 😊 - jedziemy więc na kompletny żywioł 😊;
Coś tam niby wiemy o tej Kubie, ale zupełnie nie było czasu na czytanie i wertowanie informacji wszelakich – dzięki czemu radość i zaskoczenie na miejscu były znacznie większe 😊. Oczywiście takie szaleństwo na spontanie jest możliwe wyłącznie jak wybierzemy wycieczkę zorganizowaną, a wybrałyśmy flagową imprezę Rainbow „Kuba- wyspa jak wulkan gorąca” (w terminie „tuż po feriach” 20-28/luty nasza grupa liczyła 29 osób! +pilotka i lokalna przewodniczka Kubanka).
Jednak w moim przypadku cały paradoks polega na tym, że nigdy się na Kubę nie wybierałam w sensie, żeby jakoś tam marzyć specjalnie o tym kraju - jak niektórzy..., nie... zupełnie nie.... zawsze uważałam, że Kuba jest nie w moim typie, że jest to kraj poza moja listą Must See..., że to kraj, który kompletnie niczym mnie nigdy nie kusił ani nie przyciągał...; zawsze myślałam, że tam nic nie ma ciekawego na tej Kubie!- żadnych zabytków... żadnej cywilizacji... bida z nędzą i Komuna!!! - Oj, jak bardzo się myliłam.... ; a wszystko zmieniło się od momentu, kiedy 4 lata temu wrócili stamtąd nasi przyjaciele - a ich kwieciste opowieści i przepiękne zdjęcia - niekłamanie mnie zaczarowały...
nawet pod wpływem tych ich opowieści kupiłam i natychmiast przeczytałam wtedy książkę Agnieszki Rodriguez ”Kuba- Daleka piękna wyspa”, która rozbudziła we mnie wyobraźnię...., ale od tamtej pory moja chwilowa fascynacja Kubą nieco przygasła... i zapomniałam o Kubie... aż do zeszłego roku, kiedy znów została lekko robudzona przez rozpoczętą Relację z tego kraju naszej Agaty (Texarkany)😊...
dalej jednak nie myślałam zupełnie, że kiedyś i ja tam pojadę... ta decyzja zaskoczyła nawet mnie samą😊, w sumie to nawet nie była o tyle rozważna decyzja co chwilowy, zupełnie szalony spontan, na zasadzie: A raz Kozie Śmierć!, A co tam, - co będzie - to będzie! - No to jedziemy!😊;
Całe to wariactwo podsumuję krótko: jak to dobrze, że nie zawsze sztywno się trzymamy swoich dotychczasowych gustów ..., jak to dobrze, że czasami wygrywa z rozsądkiem (choćby z racji wieku) jakiś zwariowany spontan, bo okazuje się, że tak do końca nie znamy samych siebie i naszych własnych upodobań... bo przecież nigdy bym nie przypuszczała, że ten kraj aż tak mnie zaczaruje... i jestem naprawdę wdzięczna losowi, że tam pojechałam - wprawdzie na wariata - to na wariata, ale z rozsądku nigdy przecież bym się na ten wyjazd nie zdecydowała😊😊😊
A wyjazd ten był mega egzotyczny... pod każdym względem... bogaty w emocje i doznania.... ale przede wszystkim należy pamiętać, że jest to nie do wiary, ale swoista Podróż w Czasie! i to dosłownie….
Uff…. z tą Kubą to jest trochę tak jak z wehikułem czasu😊 : wsiadłyśmy do dreamlinera na warszawskim Okęciu w lutym 2019, a po 12 godzinach wysiadłyśmy na Kubie w
Varadero w środku gorącego lipca gdzieś tak w latach 60-tych.... Coś niesamowitego!
Nam Polakom Kuba jest mentalnie trochę bliska; bo Ci co mają więcej jak 40 lat pamiętają doskonale całe to socjalistyczne „piekiełko” – i tam wciąż tak jest; choć jednak jak sobie porównam (to co pamiętam jako dzieciak i nastolatka) to nasza komuna w porównaniu z tą kubańską – to było jednak rozpasanie! 😊 Niby nigdzie niczego nie było – a wszyscy wszystko mieli 😊; na Kubie jest podobnie, jakoś sobie radzą, choć jednak bieda jest tam straszna, sklepy świecą pustkami a za peso narodowe niewiele można tam kupić; system kartkowy (to co można nabyć za kubańską walutę CUP) jest potwornie mizerny (na granicy przeżycia), ale oni mają tam coś, czego myśmy w czasach Ludowych nie mieli: mnóstwo słońca przez cały rok i tyleż samo rumu! - i chyba stąd ta ich radość... (i pewnie też z braku wiedzy do jakiej ruiny doprowadził ten kraj niejaki Pan Castro).
Tam jest tak właśnie jak napisała kiedyś Beata Pawlikowska „”Kuba to wyspa tajemnic. Nie ma tu niczego, a jednak jest wszystko…. Nie ma lekarstw, ale wszyscy są zdrowi….. Nie ma żywnosci, ale nikt nie głoduje…. Nie ma pieniędzy, ale wszyscy są zamożni….” 😊
No dobra... a więc KUBA- Wyspa jak wulkan gorąca - pełna rumu, cygar i słońca...
Myślę, (choć znawcą świata nie jestem) że Kuba jest jedynym i niepowtarzalnym takim tworem na świecie; nigdzie indziej nie zobaczycie czegoś takiego: to niewiarygodny wręcz mix Karaibów, Afryki i Hiszpanii w jednym do tego wymieszany z całym tym socjalizmem w wymiarze jaki niby dobrze znamy ale takiego jednak nigdy nie poznaliśmy....
Każda daleka podróż zaczyna się niestety od dłuuuuugiego i męczącego lotu i o ile generalnie lubię latać, tak ten lot masakrycznie mi się dłużył; 12 godzin w metalowej puszce nieźle nas wszystkich wymęczyło ; Ci co lecieli już na Kubę czy do Meksyku, wiedzą, że na tej trasie większość linii lotniczych lata jakimś dziwnym łukiem nad Islandią , Grenlandią a potem w dół wschodnim wybrzeżem Ameryki Północnej (to tzw. Dystans Wielkiego Koła), podobno wykorzystuje się w ten sposób krzywiznę Ziemi i taką trasą jest niby krócej i szybciej; no …. jakoś nie jestem przekonana 😉; no ale wyjścia nie ma- nie wysiądziemy sobie przecież w połowie drogi i nie powiemy: sorrki, ale ja już dziękuję😉, więc solidarnie mordujemy się do końca.
Lecieliśmy bezpośrednio do Varadero, a tam ku mojemu zdziwieniu cała odprawa poszła piorunem, czyli bardzo szybko i sprawnie, a spodziewałam się obwąchiwania samolotu, sprawdzania nas, kontrolowania, trwania godzinami tego wszystkiego o czym pisała Agata (Texa); ale nic z tych rzeczy nas szczęśliwie nie spotkało; po wyjściu z lotniska wymieniłyśmy Euro na CUC (szybciutko, bez żadnej kolejki) i udałyśmy się do wyznaczonego miejsca i tu spotkała mnie miła niespodzianka, bowiem zupełnie przypadkowo spotkałam, dosłownie wlazłam na Panią Monikę, (naszą przewodniczkę z ubiegłorocznej wycieczki na Południe Włoch! :)); - wyściskałyśmy się więc, pogadałyśmy chwilkę - okazało się, że P. Monika zimą pracuje jako przewodnik Rainbow na Kubie a od wiosny do jesieni wozi turystów po Włoszech) ; no takie miłe spotkanko znajomej rodaczki na drugim końcu świata😊
Pierwszy nasz hotel na trasie mieścił się w dyplomatycznej dzielnicy
Hawany ; nasza grupa zamieszkała w nim na cztery doby; hotel bardzo przyzwoity jak na kubańskie warunki, a przede wszystkim zaskakująco dobrze „karmiący”; serwowano nam tam rewelacyjne jedzonko.
Pierwsze wrażenia po wylądowaniu: Ło Jezu!!! ależ niemiłosierny gorąc! wilgoć jak w szklarni - też gorąca! i znów jak parówa Azjatycka!, noo… to myślę sobie- dobrze się zaczyna! no to zafundowałam sobie znowu mękę i jeszcze za to zapłaciłam! i to wcale nie mało 😉
Ale potem było już tylko lepiej; okazało się ze karaibski klimat służy mi znacznie bardziej niż azjatycki; mimo dużej wilgotności i naprawdę gorąca- nie męczyłam się tam aż tak bardzo i nawet nie miałam non-stop mokrych ciuchów ( jak np. w Tajlandii czy na Sri Lance😉) .
Co tu rzuca się w oczy najbardziej? – no te samochody…. te słynne amerykańskie krążowniki z lat 1945-60; są wszędzie, jeżdżą wszędzie i trąbią niemiłosiernie kopcąc przy tym niemiłosierne kłębowiska spalin; ale są przepięknie utrzymane, wybłyszczone, takie prawdziwe cacka (przynajmniej karoserie, bo pod maską tu już różnie to wygląda 😉) ; są też oczywiście łady, moskwicze, zaporożce, nawet wołgi i inne przybytki z dawnych KDL-ów no i oczywiście są nasze El Polakito- czyli rodzime maluszki 126P; niektóre te post radzieckie wynalazki wyglądają nawet całkiem przyzwoicie, ale większość niestety jak wydobyte z pożaru lub wyłowione po roku z dna rzeki 😉
Co jeszcze? No Kuba od zawsze kojarzy się z rumem, cygarami, apetycznymi kubankami, salsą, kolorami, słońcem, latynoską muzyką, tropikalną roślinnością…. i można by tak wymieniać bez końca… ale to wszystko prawda!
Co do rumu a raczej drinków z jego zawartością – na tej wycieczce spożycie tegoż trunku w przeróżnych wersjach smakowo-kolorystycznych jest naprawdę niebezpiecznie wysokie 😉 i mówię tu tylko o tzw. drinkach wycieczkowych😉- będziecie bowiem częstowani wszelkimi kubańskimi napitkami co najmniej 4xdziennie😉 a do tego doliczyć należy jeszcze drinki wieczorne-hotelowe przy tzw. nocnych Polaków rozmowach😉;
Oj leje się tutaj ten rum strumieniami…. ale w karaibskim klimacie smakuje jakoś zupełnie inaczej i wcale nie zwala z nóg, ale zaszumi w głowie nie raz…😉; choć oczywiście umiejętność stawiania nóg godnie bez zachwiania zależy od ilości spożytego owego trunku, no ale my nawet nie próbowałyśmy naśladować tam Hemingwaya, który potrafił we Floridicie wychylić 14 kieliszków daughiri na raz😊, no ale Hemingway był bezpardonowo mówiąc: pijakiem, a my jesteśmy grzeczne dziewczynki i nie upijamy się publicznie😊.
Po męczącej podróży i kilku powitalnych szklaneczkach z zawartością eliksiru
Kuby wszyscy padliśmy spać jak kawki😉 aby nazajutrz z rana stawić się wyspani, odświeżeni, zwarci i gotowi na zwiedzanie Hawany, od której rozpoczynamy naszą kubańską przygodę….
Zwiedzanie Hawany zaczynamy od Placu Rewolucji – ale ani to miejsce ładne ani tym bardziej ciekawe; wielgachne, przeogromne, puste, szaro-bure placzysko o powierzchni 70 tysięcy m2 mogące pomieścić milion ludzi!; dacie wiarę? - to właśnie tutaj odbywały się najważniejsze parady, pochody i wszelkie zgromadzenia ludu pracującego stolicy 😉 ; z boku Placu wzniesiono ponad 100 metrową wieżę-gwiazdę ze szczytu której przemawiał do Narodu El Comendante głosząc swe słynne wielogodzinne tyrady niczym sam Guru z Niebios - bijąc rekordy trwania tych przemówień dając wyraz swym kwiecistym, oratorskim talentom😉 ; po bokach Placu stoją szpetne budynki rodem z socrealu – owe Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Telekomunikacji z których zieją dwie, charakterystyczne wielkie gęby Che i Cinfugeosa (niektórzy mylnie myślą, że to Fidel), które świecą nocą w ciemnej Hawanie niczym dwa wielkie świetliki😉. Całość wieńczy Jose Marti Memorial - 18 metrowy pomnik pisarza, poety i bohatera narodowego Kuby. Kolorytu temu miejscu dodają tylko pędzące wokół Placu amerykańskie, kolorowe krążowniki pełne zachwyconych turystów z rozwianym włosem.
Z Palcu Rewolucji udajemy się na stary i naprawdę piękny cmentarz Kolumba; gdzieś czytałam, że ludzie piszą że nie warto zwiedzać tego miejsca; że to mało ciekawe i nie warte uwagi miejsce; ktoś inny wyśmiewał, że ten cmentarz odwiedzają tylko wycieczki zorganizowane (tak jakby te wycieczki były czymś gorszym, jakimś czymś Be…) - no cóż… o gustach ( i formach podróży również) lepiej nie dyskutować, ale to tak jakby ktoś napisał, że można sobie darować Rossę w Wilnie, Pere Lachaise w Paryżu czy choćby warszawskie Powązki, ... no jak ktoś bardzo chce to można...- ale coś takiego może napisać tylko kompletny laik i ignorant.
Necropolis de Colon to największy i najpiękniejszy cmentarz obu Ameryk a Kubańczycy są z niego strasznie dumni ; podobno znajduje się tu milion mogił (juz sami nie są w stanie ich zliczyć) w których spoczywa 2 miliony ludzi; moim zdaniem po stokroć warto to zobaczyć; białe marmurowe mogiły, niektóre już wręcz historyczne, z których większość wygląda jak istne dzieła sztuki- małe pałacyki czy wręcz mini Katedry! - a a białe marmury świecą tu blaskiem karaibskiego słońca; no cóż… w dzień atmosfera jest tu mało cmentarna i mimo przepięknej architektury- pewnie znacznie lepiej by się to miejsce prezentowało o zmroku.
Kolejny przystanek to Muzeum Rewolucji – nieomalże obowiązkowa wizyta w Hawanie; w końcu skoro już przyjechaliśmy na Kubę, to miejsce to trzeba zobaczyć; choć forma prezentacji „eksponatów” muzealnych nie jest jednak ciekawa ani porywająca a bogactwo tychże raczej kiepskie, ale dla tych, którzy orientują się nieco w historii Kuby- może być to wizyta pouczająca, no i dobra okazja aby przyjrzeć się nieco bliżej historii rewolucji w tym kraju, zwłaszcza, że to wszystko zaczęło się tam jakby nie patrzeć od “dobrej zmiany”… 😉
Kolejny dzień zwiedzania Hawany to już przepiękna Habana Vieja – stara kolonialna część miasta z prawdziwymi perłami architektury, z elewacjami kamienic takimi, że dech zapiera (te odrestaurowane) i z takimi, które wyglądają jak po bombardowaniu Warszawy ( tu łza się w oku kręci, że takie cuda aż tak potwornie niszczeją); wiele z nich jest w stanie nie do uratowania, a co ciekawe w każdej takiej ruinie ktoś mieszka; w Hawanie nie ma pustostanów, tak jak i nie ma bezdomnych; to nic że Ci najbiedniejsi mieszkają w ruinach bez wody, często i bez prądu i bez całego tego minimum potrzebnego człowiekowi do w miarę godnego życia; ale przynajmniej nie koczują pod mostem, tylko mają swój dach nad głową (często ten dach jest jednak umowny, bo dziury w nim są takie, że widać więcej nieba jak sufitu).
Turysta zagraniczny z CUCami w portfelu z pewnością będzie zachwycony Hawaną… jej kolonialną atmosferą i karaibskim stylem życia…. barwną i gwarną ulicą, życzliwymi, uśmiechniętymi ludźmi, wszechogarniającą muzyką kubańską, latynoską, reggaetonem, która słychac wszędzie z licznych barów…, z restauracji… z ulicy…., ale na co dzień dla mieszkańców Hawany nie wygląda to tak różowo, życie na Kubie nie jest łatwe a los wielu jest po prostu smutny.
W Hawanie znajdziemy niezliczoną ilość mniejszych i większych Placy i Placyków, ale cztery z nich są wręcz sztandarowe i każdy szanujący się turysta musi je zobaczyć.
- Pierwszy i chyba najważniejszy to Plac Katedralny, ze znaną fasadą wspaniałej barokowej Katedry, której głównym budulcem jest koral z Zatoki Meksykańskiej - bardzo rzadki to widok - koral naturalny w murach Katedry!; jest to piękne i klimatyczne miejsce choć trąca strasznie komercją i włażeniem kubańczyków z cygarami w obiektyw a potem wyłudzaniem za to kasy za zdjęcia😉;
- kolejny to Plaza de Armas, którego nazwę nadano w 1584 roku - z powodu
wykorzystywania tego miejsca do ćwieczeń wojskowych; tętniące serce miasta z
przepiekną zabudową wokół;
- Plaza de San Francisco - jeden z najstarszych placów Hawany z Bazyliką Św Franciszka z Asyżu i Fontanną Lwów po środku; Plac otwarty jest na terminal Sierra Maestra, skąd odpływają łodzie wycieczkowe pełne turystów i cumują wielkie statki wycieczkowe (znów spotkałam tu po raz enty statek MSC Opera, który mnie chyba ”śledzi” po tym świecie, bo gdzie nie pojadę to natykam się na tę ”Operę”😉, chyba w końcu wykupię sobie jakiś rejs na tym statku 😉; przy tym placu natkniemy się też na pomnik-ławeczkę naszego rodaka Fryderyka Chopina, odsłonięty z okazji jego 200 rocznicy jego urodzin;
- i w końcu malowniczy Stary Rynek (Plaza Vieja) prawie po całkowitej renowacji pełen ładnych, odrestaurowanych kolonialnych kamienic z XVII, XVIII i XIX wieku, to tutaj odbywały się dawniej egzekucje, walki byków, różne fiesty, procesje, itd...; na tym placu znajduje się również dość nowa instalacja: pomnik nagiej kobiety ujeżdżającej koguta 😉 hmm... kogutów na Kubie jest masa, są uznawane za symbol szczęścia, ale co autor tegoż pomnika chciał przekazać? i co ma symbolizować wielki widelec i ta naga kobieta? - trudno mi zrozumieć artystyczną wizję tegoż autora😉. Jedyne czego żałuję, a czego nie udało mi się zobaczyć osobiście na tym Placu (akurat tutaj zabrakło już czasu) - to Camera Obscura zainstalowana na dachu Gómez Vila (najwyższy budynek na tym placu) - to dość prosty przyrząd optyczny pozwalający uzyskać rzeczywisty obraz (taki pierwowzór aparatu fotograficznego), który daje na żywo zupełnie inny obraz Hawany. Na pewno to duża ciekawostka, bo takich urządzeń jest tylko kilka na świecie, no ale nie udało się... a byłam tak blisko... no wielka szkoda, buuu... .
Zwiedzając Hawanę było jeszcze sporo innych miejsc, których już opisywać nie będę, bo za dużo tego wszystkiego; ale tak jeszcze w telegraficznym skrócie:
- jeździliśmy tymi słynnymi, amerykańskimi krążownikami po mieście w wersji cabrio, gdzie głowa latała nam we wszystkie możliwe strony i był przy tym wiatr we włosach i ubaw po pachy;
- podziwialismy willowa zabudowę i piękne pałacyki bogatszej części stolicy w
dzielnicy Miramar w Aleji 5;
- zwiedzaliśmy Fabrykę Rumu Bocoy z prezentacją historyczna i współczesną
poszczególnych etapów produkcji oczywiście z degustacjami włącznie😉; jest tu
także okazja skosztować tzw. zapalanej kawy;
- spacerowaliśmy elegancką Paseo del Prado;
- zachwycaliśmy się widokami Castillo de los Tres Reyes del Morro i Fortaleza de
San Carlos de la Cabana;
- podziwialiśmy wspaniałą fasadę Gran Teatro Cubana i El Capitolio;
- odwiedziliśmy wspaniały, historyczny, wręcz kultowy Hotel Narodowy (Art Deco
Nacional de Cuba) przy Maleconie znany ze swej wyrafinowanej elegancji, która
w latach 30-tych przyciągała mnóstwo znanych osobistości ze świata m.in
gościli tu m.in: Winston Churchill, Ava Gardner, Alexander Fleming i wielu
innych.
W 1946 r. odbyła się tu słynna konferencja, która w rzeczywistości była
spotkaniem na szczycie organizacji mafijnych. Konferencja odbywała się ”pod
batutą” Lucky'ego Luciano i Meyera Lansky’ego z udziałem wielu ówczesnych
szych świata przestępczego, gdzie pod pretekstem występu Franka Sinatry
omawiano głównie czarne interesy: kubański hazard i handel heroiną. Mieliśmy
przyjemność być w tym hotelu na wspaniałej Rewii Parisienne, niezwykle barwnym
i żywiołowym widowisku w pięknej choreografii w rytmie kubańskiej i
latynoskiej muzyki.
Mieliśmy też trochę czasu wolnego żeby każdy mógł sobie pochodzić i poczuć Hawanę we własnym tempie, zakupić jakieś pamiątki, itd ; a dzięki naszej fenomenalnej przewodniczce p. Joli (Polka od 34 lat mieszkanka Hawany, żona Kubańczyka, kobieta znająca świetnie realia Kuby i karmiąca nas niesamowitymi smaczkami obyczajowymi) mieliśmy czas i okazję być w wielu miejscach, do których ciężko się dopchać indywidualnie, ale Jola (sobie tylko znanymi sposobami) załatwiała nam wejścia nawet do Floridity czy Bodegity bez kolejek, gdzie częstowano nas słynnymi mojito i daughiri; wchodziliśmy z nią na niektóre słynne tarasy z tzw. widokiem, gdzie wszędzie byliśmy częstowani kubańskimi drinkami; dawała nam czas wolny na spokojne pokontemplowanie sobie wg własnych upodobań tego, na co mieliśmy ochotę; prowadzała nas do różnych knajpek na lokalne jedzonko, gdzie wszystko smakowało wyśmienicie i pokazywała przeróżne zakamarki i częstowała ciekawostkami; zawiozła nas na El Malecon, gdzie mogliśmy nacieszyć się tym miejscem do syta itd…itp….
Pod względem „przewodnikowym” ta wycieczka udała się fenomenalnie, bowiem kompetentny pilot- to połowa sukcesu każdej wycieczki, a wiedza przekazana nam przez Jolę w bardzo ciekawy sposób, pozwoliła zobaczyć ten kraj nie tylko pod kątem „kolorowych, gorących Karaibów”, ale przede wszystkim dostrzec co spowodowały tu lata izolacji Kuby od świata… i dlaczego Kuba jest taka jak jest…; opowiadała historie z własnego życia, borykanie się dziesiątki lat z codziennymi problemami w systemie kartkowym i całe mnóstwo takich właśnie „smaczków”.
Pani Jolu- jeśli Pani to czyta- raz jeszcze Dziękuję!
Z Kubą związany jest dość silnie znany amerykański pisarz Ernest Hemingway i wie o tym każdy, kto nawet nie odwiedził Kuby ale na pewno zetknął się z jego twórczością, a zakładam, że innych przypadków nie ma😉 , no bo któż o nim nie słyszał …?. Hemingway spędził właśnie na Kubie ponad 20 najbardziej twórczych lat swojego życia .
Podczas wycieczki jest możliwość wykupienia sobie dodatkowego fakultetu pt.
”Śladami Hemingwaya” , gdzie poznaje się w Hawanie i okolicach miejsca najsilniej związane z pisarzem; (szczerze mówiąc zupełnie nie pojmuję dlaczego Rainbow uznało, że ten punkt programu powinien być realizowany fakultatywnie?, skoro i tak wszyscy to wykupują, bo nie mając żadnej innej alternatywy na pół dnia ludzie są jakby „postawiani pod ścianą” ; należałoby to po prostu włączyć w normalny program i podnieść tzw. pakiet opłat obowiązkowych o koszt tej wycieczki (35 Eur nie jest przecież jakimś druzgocącym majątkiem przy łącznej cenie tej wycieczki) a atrakcyjność zwiedzanych miejsc jest na tyle ciekawa, że naprawdę warto to wszystko zobaczyć; w każdym razie ja byłam urzeczona! i wizytą w maleńkim, rybackim miasteczku Cojimar, gdzie Ernest wypływał na połowy na Zatokę Meksykańską swoją słynną łodzią „EL Pillar” i gdzie plenery wioski posłużyły za tło scen opisanych w jego opowiadaniu „Stary Człowiek i morze” i jego hawańskimi tropami.
Wioseczko-miasteczko Cojimar jest również związane z wieloletnim, wiernym przyjacielem Ernesta, i jednocześnie z jego ulubionym kapitanem – Gregorio Fuentesem- przybyszem z kanaryjskiej Lanzarote, który stał się pierwowzorem postaci rybaka Santiago w opowiadaniu Hemingwaya ; małą ale niezwykle ciekawą wystawę starych fotografii zdjęć Hemingwaya i Kapitana Gregoriosa można podziwiać w niewielkiej, bardzo klimatycznej knajpce „La Terraza de Cojimar”, która nie jest tak rozsławiona i zatłoczona jak hawańskie Floridita i Bodegita, ale Ernest równie często w niej przebywał, jadał i pijał oraz spędzał długie godziny na ulubionym zajęciu Kubańczyków- pogawędkach 😉 ;
My natomiast mieliśmy okazję skosztować tam wyśmienitego ”Papa-Doble” (zielonkawy drink na bazie oczywiście białego rumu, z dużą ilością soku z limonki i grapefruita i z dodatkiem likieru maraschino z maleńkiej odmiany wisienki).
( Po tej kubańskiej wycieczce to normalnie mogłabym się teraz zatrudnić gdzieś jako barmanka 😉 !!! i myślę nawet że mogłabym osiągnąć w tej dziedzinie pewny sukces 😉); [Agata/Texa pisała prawdę w swojej kubańskiej relacji o tych wszystkich drinkach- absolutnie to wszystko potwierdzam] – w życiu łącznie na moich wszystkich wycieczkach razem wziętych przez lata - nie wypiłam tylu drinków co na tej Kubie😉 ; za to teraz od tygodnia pijam tylko wodę i herbatki 😉 ; trzeba jakoś odciążyć biedną wątrobę😉.
A propos tych wszystkich barów serwujacych rumowe napitki- w których bywał Hemingway, przypomniała mi się ciekawostka opowiadana przez Jolę, że jeśli są wśród Was osoby, które nie przepadają jakoś specjalnie za Hemingwayem tudzież i jego twórczością, to takim osobom proponuje się odwiedzić pewien niczym niewyróżniający się bar, który ”reklamuje” się ciekawym hasłem : “Nasze drinki są do kitu, a Hemingway nigdy tu nie bywał”😉, noo... czasem wystarczy odpowiedni slogan wpadający w ucho - i sukces murowany; bo owy bar ponoć na brak klientów nie narzeka a drinki serwuje przednie.
Bo choć Hemingway naprawdę kochał Kubę i Kubańczyków i sam się uważał za jednego z nich, to dzisiejsza Kuba zrobiła sobie z niego taką maszynke do wyciągania kasy od turystów; trochę to jest aż niesmaczne... tylko patrzeć kiedy będą doić kasę z haseł typu: ”Proszę Państwa, pod tym drzewkiem sikał Hemingway, a w tych krzaczkach robił kupkę😉
Dziś, na Kubie postać Papy Hemingwaya jest uznawana naprawdę za jednego z najznamienitszych Kubańczyków, ale przy okazji ta postać jest wykorzystywana i to w ordynarny sposób po prostu do wyciągania kasy od turystów i gdyby nie ten proceder, nie byłoby przesady w słowach wnuczki Hemingwaya, która podczas swojej pierwszej wizyty na Kubie powiedziała podobno, że: “Kuba ma trzech bohaterów: Che Guevarę, Fidela i mojego dziadka” 😉.
Ale wracając jeszcze na chwilkę do Ernesta : niedaleko Hawany jest piękna posiadłość zatopiona w bujnym ogrodzie „Finca Vigia”- prywatny azyl Hemingwaya, gdzie powstała większość jego dzieł; Dom jest wspaniale ulokowany w zacisznym miejscu idealnym do twórczej pracy, ale nie można go zwiedzać w typowy sposób, bo zagląda się tu tylko przez pootwierane okna i o ile nie trafi się tu na tłumy zwiedzających, to na spokojnie można sobie wszystko dokładnie i wygodnie pooglądać, a jest tu mnóstwo ciekawostek i pamiątek po pisarzu, oryginalnych mebli, bogaty księgozbiór i całkiem pokaźna kolekcja wypchanych zwierząt - jako swoiste pamiątki po safari, bo Hemingway był zapalonym myśliwym.
Przedostatnim punktem na hemingweyowskim szlaku był hotel Ambos Mundos w Hawanie, gdzie pisarz pomieszkiwał całkiem długo w pokoju nr 511 (który ponoć dziś wygląda dokładnie tak samo, jak Ernest go zostawił w 35 roku) , zanim zakupił Fincę Vigię; niestety hotel oglądaliśmy tylko z zewnątrz, a szkoda wielka bo na dachu tego hotelu mieści się wspaniały taras widokowy utrzymany w klimacie z tamtej epoki. Na koniec jeszcze tylko wizyta w dwóch kultowych knajpach rozsławionych przez Hemingway'a - we Floridicie (bo w Bodeguicie byliśmy już wcześniej) i kolejne drinki- tym razem sławne daiquiri 😉;
No ja myślę, że po tych wszystkich rumowych napitkach wychylonych na Kubie Ernest z powodzeniem mógłby dostać drugiego Nobla, gdyby napisał kolejną opowieść : ”Stary Człowiek i morze...rumu” ! 😉😉😉
Uff... i to chyba jest już wszystko co chciałam i mogłam Wam przekazać odnośnie Hawany i pierwszych wrażeń na Kubie; oczywiście zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę to tylko ledwo co liznęłam tę Hawanę, bo miejsc wartych zobaczenia jest tam jeszcze że ho ho...; i nie wiem czy jeszcze kiedyś będę miała w życiu okazję ponownie odwiedzić to miasto, pewnie nie..., ale do Hawany bardzo chętnie kiedyś bym jeszcze wróciła, bo już wiem, że kolejny kawalątek mojego serca został w tym mieście na zawsze... .
Kolejne ciekawe miejsca, które udało nam się zobaczyć na mapie Kuby postaram się opisać w drugiej części mojej kubańskiej opowieści... gdzie będzie wiecej przyrody, opowieści o cygarach, tytoniu, trzcinie cukrowej i kilku innych fajnych rzeczach😉
KONIEC CZĘŚĆ PIERWSZEJ I NIE OSTATNIEJ... 😊
Pieniądze - ten temat na Kubie jest ciutek „popaprany”, ale jest jak jest: czyli są tam dwie waluty!
• CUC (peso convertible/wymienialne) dla turystów zagranicznych (1EUR = 1.05 CUC) – moc tej waluty to coś mniej więcej jak kiedys u nas dolary w czasach PRL-u- czyli twarda waluta i te wszystkie Pewexy, Baltony, te rzeczy…. (na Kubie Pewexów nie ma, ale są inne sklepy w których za CUC-i kupicie wszystko!) – czyli to waluta, którą płaci się za wszelkie luksusy….
• CUP (peso cubano/peso narodowe) dla Kubańczyków- 25 razy tańsze niż CUP (przelicznik 1/25 CUC) i raczej ciężko cokolwiek za to kupić nie-Kubańczykowi ( wszystko jest na kartki , przy czym słowo „wszystko” – raczej nie oznacza tu bogactwa asortymentu😊, to raczej bardzo umowne określenie… 😊) ; za CUPy można próbować niektórych usług, np. opłata za przewóz, bilet na autobus, itd…; oraz prawie wszędzie za owoce i warzywa na straganach (ale za świeżo wyciskane soki już nie) ( mnie udało się kupić lody za 17 groszy!!!:), które „normalnie” kosztowałyby 2 CUC/EURO! i kawkę karaibską ( z rumem za równowartość chyba 12 groszy😊 (a normalnie ok 13 zł!/3CUC/EUR)- tylko dzięki temu że stałam się ”szczęśliwą posiadaczką CUP” (peso cubano) już pierwszego dnia 😊; bo oczywiście gdzieś ktoś wydał mi resztę w walucie nie tej co trzeba, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam o ”ludzikach i pomnikach” :)) - a o tym za chwilkę...)
Wymiany na CUC należy dokonywać TYLKO z waluty EUR/ GBP/ CHF, itd…. oby nie z USD! – bo w tym przypadku policzą Wam 10 % prowizję ( taka kara za imperialistyczną walutę😊) ;
Jak orientować się w tych banknotach i nie dać się oszukać? (bo zdarzy się Wam zapewne często, że płacąc za coś CUC-ami, sprytni Kubańczycy będą próbować wydać Wam resztę w CUP-ach! (i nie dlatego, że to podli oszuści, tylko dlatego że to wymusza na nich system, w którym przyszło im żyć… nasi rodzice w Komunie też kombinowali jak mogli 😊) – ale na wydawaną resztę- uważajcie, żeby jednak nie dać zrobić się w konia zbyt często!😊 )
Na kolorowych banknotach CUC – zawsze znajdziecie wizerunki jakiś zabytków, budynków, gmachów, pomników, itd…. natomiast jednokolorowe banknoty peso cubano (CUP) zdobią/ twarze/ wizerunki znanych i /lub zasłużonych dla Kuby ludzi.
Najlepiej więc zapamiętajcie najłatwiejszą formułkę: CUC pomniki, CUP ludziki 😊😊😊