Jak już skończyły się ”masowe wyjazdy Polaków” na okupywaną od lat tzw. ”Wielką Majówkę”, tuż po tym majówkowym szaleństwie zaczęłam przyglądać się na oferty last minute; z założenia miało być pięknie i słonecznie czyli blisko, krótko, ciepło i tanio i wszystko znakomicie się udało, oprócz tego, że nie było wcale tanio :(( no ale co dzisiaj jest tanio? obecnie panująca nam drożyzna wraz z inflacją odbiły się na większość sfer naszego codziennego życia łącznie z kosztami naszych wakacji niestety; ale do rzeczy: zatem tym razem padło na Majorkę?
Na tę wyspę mieliśmy lecieć razem z Małżem dokładnie 10 lat temu (Boziu! jak ten czas leci?), gdzie mieliśmy poczynioną rezerwację i w pełni opłacony wyjazd z biurem Ecco Holiday, które na chwilę przed wylotem wszystko nam wówczas odwołało :(
, dziś nie pamiętam już nawet z jakiego powodu? ? no i musiała minąć aż cała dekada, żeby
Majorka doczekała się w końcu moich odwiedzin, he he...:))
A więc czary mary Baleary:) - choć podobno maj na Majorce bywa/zdarza się, że jest kapryśny pogodowo; wprawdzie mrozów nikt się tu nie spodziewa, ale deszcze i owszem, potrafią nie raz zepsuć majówkowy urlop, natomiast czerwiec bywa już bardzo gorący i przede wszystkim znacznie ludniejszy, a chodziło nam o w miarę spokojny urlop bez dzikich tłumiszczów luda i upałów, stąd pomysł, żeby jednak pojechać w maju;
nam na szczęście żadne majowe deszcze urlopu nie zepsuły, bo nie spadła go ani jedna kropelka przez cały tydzień, mało tego- pierwsze pięć dni aura była wręcz malinowa: piękne słoneczko i bardzo przyjemne letnie temperatury 25-27C, czyli tak jak lubię najbardziej, ale na ostatnie 3 dni zrobił się już niestety nieznośny upał ponad 33C, co dla mnie jest już nieco pogodowym horrorkiem;
Wyjazd był typowo spontaniczny, taki typowy mega last (zakupiony w piątek wieczorem na wylot w niedzielny poranek, więc tylko sobota została nam do ”ogarnięcia wszystkiego”); ta nasza Majorka od początku zaplanowana była z kumpelą jako kolejny babski wyjazd, bo Małż został w domu pilnować kotów i doglądać ogrodu :)) ;
przejrzałyśmy więc oferty w tym kierunku, szukając lokalizacji gdzieś z dala od południowego wybrzeża i jak najdalej od Palmy; bowiem tamtejsze kurorty to mimo ładnych, piaszczystych i szerokich plaż, to głównie mało urodziwe, gwarne i głośne betonowe skupiska hoteli zbudowanych jeden przy drugim przy ciągnących się plażach z widokiem na te setki hoteli; Eeee..., nieeee..., przecież nie tego szukamy na wakacjach... miała być cisza, spokój i dolce farniente a tego na południu Majorki raczej się nie uświadczy! nawet w maju ; w ofercie Itaki znalazłyśmy coś, co spełniało nasze oczekiwania; miałyśmy do wyboru albo spokojną miejscowość Cala Millor na wschodnim wybrzeżu, albo kilka hoteli na północy wyspy nad zatoką alkudyjską; i nasz wybór padł na małe klimatyczne Can Picafort (to dokładnie ta sama miejscówka, gdzie wypoczywała kiedyś nasza parka portalowych gołąbeczków: Michasia z Bogusiem, którzy niestety porzucili już Travelmaniaków dawno temu) ;
Z oferty kilku dostępnych hoteli wybrałyśmy może nie najlepszy pod względem hotelowych * (nasz miał ich tylko 3,5*) choć wcale nie był najtańszy, ale za to położony tuż przy ”dzikiej plaży”, to ostatni hotel zlokalizowany w miasteczku, a dalej tuż za nim była już tylko pełna dzikość, czyli przyrodnicze oblicze wybrzeża, gdzie mogłyśmy spacerować kilometrami wzdłuż morza mijając tylko malownicze wydmy porośnięte kosodrzewinami, mikołajkiem nadmorskim i innymi roślinkami ”pustynnymi” bez widoku betonowych hotelowisk, a mając jednocześnie bliski dostęp do promenady, knajpek, sklepików wszelakich znajdujących się w kierunku przeciwnym do naszego plażowego ”rezerwatu”;
dla mnie taki układ lokalizacyjny był idealny! bo jeszcze jakby w mieście... a jednocześnie już na wsi :)
Can Picafort - to mały kurort nadmorski położony nad zatoką Alkudyjską - to spokojna poza sezonem, niewielka miejscowość typowo turystyczna choć rozciągnięta na kilka kilometrów wzdłuż wybrzeża, z ładną promenadą wzdłuż której ciągną się niewielkie, niskie hotele, pensjonaty, apartamenty ma wynajem, knajpki i sklepiki i gdzie znajduje się spora Marina i długa choć wąska plaża;
miasteczko kończy się od wschodniej strony tzw. osadą Son Baulo- bardzo cichym i klimatycznym zakątkiem, gdzie zaczynają się dzikie plaże, z wydmami i z fragmentami skalnymi wybrzeża ; a na odcinku kilku kilometrów nie ma tu żadnej zabudowy; ku mej uciesze pełna dzikość! (jest tu zakaz zabudowy, teren jest chroniony ze względu na zarówno tutejsze wydmy jak i znajdujące się tu unikatowe, stare cmentarzyska z czasów Fenicjan zwane Necropolis Son Real, nekropolie , które pełniły swe funkcje na przestrzeni kilku stuleci (VII w. p.n.e. - I w. p.n.e.) ;
na tym niewielkim obszarze ok 800 m2 odkryto tu aż 110 grobowców ze szczątkami ponad 300 osób; aż nie mogłam uwierzyć, że są jeszcze na majorkańskim wybrzeżu tak dzikie miejsca, zupełnie pozbawione turystycznego zgiełku, gdzie z naszego hoteliku miałyśmy tu dostęp w zasięgu kilkunastominutowego spaceru.
Pobyt na miejscu miałyśmy w sumie pełne 8 dni; w dniu wylotu zbiórka na lotnisku tuż po 6 rano; wylot powrotny dopiero o 19.15 , więc tygodniowy czas wykorzystany był optymalnie na maxa;
W dalszej części będę wrzucać zdjęcia i sukcesywnie dopisywać co nieco ”po drodze” ; nie wyjdzie z tego pewnie taka Relacja, jakie pisałam zawsze, bo nie mam na to obecnie zbyt dużo czasu, ale coś tam sklecę tak ”ku pamięci” ; nawet nie wiem czy ktoś tu jeszcze w ogóle zagląda? poza garstką naszych ”twardzieli” :) (Papuas, Danusia, Ania MW, od czasu do czasu Kawusia; i coraz bardziej z rzadka Ja sama; nawet nasz Kangur zapadł się pod ziemię dawno temu :(( , tak więc: to be continued...
**************
”Niebo jak turkus, morze jak lazur, góry jak szmaragd, powietrze jak w niebie”- tak pisał o Majorce Fryderyk Chopin w listach do jednego ze swoich przyjaciół, i do tego dodał jeszcze: dookoła palmy, cedry, kaktusy, oliwki, pomarańcze, cytryny, aloesy, figi, granaty - to słowa naszego kompozytora opisującego swoje wrażenia z tej pięknej wyspy, zatem przekonajmy się ile prawdy jest w tych słowach? i kolejnego dnia wyruszamy na ”podbój wyspy”.
W zasadzie już od pierwszej chwili, kiedy postawiłam na Majorce pierwsze kroki - już czułam w kościach, że zakocham się w tej wyspie :) Hiszpanię uwielbiam od zawsze (to moje ulubione miejsce na mapie Europy tuż po ukochanych Włoszech), a Majorka jest taką małą jej kwintesencją i choć jeden tylko tydzień tutaj to z pewnością o wiele za krótko aby odkryć całe piękno tej niezwykłej wyspy, zaczęłyśmy więc dzień po dniu konsekwentnie odkrywać niekłamane piękno tego skrawka hiszpańskiej ziemi; oczywiście jak to zawsze u mnie - nie byłabym sobą gdybym nie wykorzystała na maxa tego tygodnia zwiedzając i odkrywając różne znane i ciekawe miejsca na wyspie, bo w zasadzie codziennie gdzieś jeździłyśmy, zostawiając sobie tylko dwa wolne popołudnia na uroki wypoczynkowo-plażowe-basenowe, ale mimo wszystko, jak na tak krótki pobyt całkiem sporo udało nam się tu zobaczyć, ale i tak, mnóstwo wspaniałych miejsc (choć mniej znanych turystycznie) zostało tu jeszcze do odkrycia... więc czuję, że będę knuła w przyszłości żeby jeszcze kiedyś wrócić na tą urodziwą i przeciekawą wyspę, zwłaszcza, że uwielbiam ”wyspiarskie klimaty”, bo w głębi duszy mam naturę ”wyspiary”, a Majorka nie zawiodła mnie pod żadnym względem.
Następnego dnia udajemy się rankiem do pobliskiej Alcudii, miasta, które leży niecałe 10 km od naszego hotelu; wsiadłyśmy w lokalny autobus i za niecałe 30 minut byłyśmy na miejscu. Alcudia to urocze, zabytkowe miasteczko, to drugie po Palmie miasto na wyspie odwiedzane najczęściej przez turystów;
Alcudia jest bardzo stara, jako osada rozwinęła się mniej więcej 4 tys lat temu ale większego znaczenia nabrała dopiero w II wieku p.n.e, kiedy Rzymianie stworzyli tu osadę Pollentia, której fragment ruin i stanowiska archeologiczne można zobaczyć wjeżdżając do miasteczka , nas jednak ruiny dziś nie interesowały, chciałyśmy poobcować bardziej ze średniowiecznym obliczem tego miasteczka; Po czasach rzymskich nastali tu Maurowie i to oni nadali miastu nowa nazwę: Al-Kudia, co oznacza ”na wzgórzu”;
Alcudię w wiekach XIII-XVI nękali piraci, dlatego miasto otoczono murami, które świetnie się zachowały do dzisiaj i stanowią dziś swoistą atrakcję, bowiem mury te są celem popularnych spacerów wśród licznie odwiedzających Alcudię turystów, skąd można popatrzeć na miasto i okolice z wyższej perspektywy a zwłaszcza na dachy starych domów i plątaninę wąskich uliczek; Buszowałyśmy po tym uroczym miasteczku od rana do południa , przysiadłyśmy gdzieś na kawkę i piwko, i podjechałyśmy kolejnym autobusem do pobliskiego Port de Alcudia oddalonego od miasta o ok 3 km i wczesnym popołudniem wróciłyśmy do Can Picafort;
Moja kumpela oddała się błogim kąpielom w hotelowym basenie, a ja wolałam spacer hen przed siebie wzdłuż morza w kierunku wschodnim wśród ciszy, wydm, skał, szumu morza i wiatru... i tak minął nam uroczy dzień w duchu i zwiedzania i odpoczywania.
*************
Port de Alcudia - to niejako zupełnie inna część tego samego miasta; oddalona o 3 km od staromiejskiej Alcudii, leży nad samym morzem; w średniowieczu ta część miasta służyła mieszkańcom jako punkt obserwacyjny dla obrony Alcudii przed nękającymi miasto piratami. Dziś to bardzo popularny ośrodek turystyczny z dużą mariną jachtową, gdzie cumują niezliczone ilości wszelkich stateczków, łódek, jachcików i wielkich jachtów milionerów; Port de Alcudia oczywiście pełen jest licznych hoteli, apartamentów, knajp i sklepików czyli jest tu wszystko czego potrzebuje przeciętny turysta, a zwłaszcza ładne, piaszczyste i szerokie plaże z bialutkim tutaj piaseczkiem, które ciągną się w zatoce blisko na 15 km! ;
połaziłyśmy trochę, posiedziałyśmy na plaży, wypiłyśmy kolejne piwko w jakiejś plażowej knajpce i wróciłyśmy do hotelu przed godz. 16.00, więc miałyśmy jeszcze sporo dnia żeby błogo się porelaksować; pojawił się też mały kłopot: otóż rezydenci Itaki obsługują tu na północy po kilka hoteli na jednego rezydenta a chciałyśmy kupić jakąś taką bogatszą, całodniową wycieczkę; niestety spotkanie z rezydentem w naszym hotelu wyznaczono dopiero na wtorek w południe! Jest to o tyle bez sensu, bo przecież nikt nie będzie siedział cały dzień w hotelu czekając na rezydenta!, więc kupiłyśmy sobie interesującą nas wycieczkę na nazajutrz u hiszpańskiego organizatora, który jest tu dość znany i popularny, i nazywa się ciekawie: ”No frills excursions” :)), z usług którego korzystają głownie Niemcy i Anglicy.
***********************
Kolejnego dnia (od ok. 9.00 rano) jedziemy więc razem z Angolami i Helmutami (i my dwie jedyne Polki) i zgodnie z nazwą naszego biura - ”bez żadnych fanaberii” - na bardzo popularny na wyspie Półwysep Formentor, najdalej wysunięty na północ skrawek Majorki, znany z przepięknych widoków;
droga na Cap de Formentor jest bardzo kręta, prowadzi coraz wyżej i miejscami jest bardzo wąska (podobnie jak w górach Tramuntana) i niebezpieczna, więc pokonanie tej trasy wynajętym autkiem w naszym przypadku nie wchodziło w grę; wśród naszej dwójki nie było chętnej za kierownicę:); lokalnym autobusem też można dostać się na ten Półwysep, przy czym ten z napisem ”Formentor” na wyświetlaczu, ma ostatni przystanek 8 km przed tym, co chciałyśmy zobaczyć, :( więc uznałyśmy, że wycieczka będzie i wygodniejsza i mniej stresująca i będzie można napić się pifffka; wiecie jak jest: zawiozą, pokażą, odwiozą, człek o nic nie musi się martwić i jest takim barankiem w stadku baranków! :);
(dowiedziałyśmy się na miejscu, że droga na Cap de Formentor jest zamknięta dla pojazdów osobowych (co jest dziwne? bo osobiście widziałam tam masę aut mimo znaków zakazu wjazdu dla osobowych), ponoć chodzi o te niebezpieczne zakrętasy i dużą ilość kolarzy na trasie, ale osobówki oczywiście wjeżdżają tu bardzo licznie nic sobie nie robiąc z tych zakazów i mając je ”w głębokim poważaniu”:)
podobno za kilka tygodni/miesięcy, jak już ludzie wrócą do domów i zapomną, że byli na Majorce - nagle przychodzą do nich mandaty za sprawką ukrytej w krzakach kamery robiącej kierowcom fotki :), ale nie wierzę, żeby namierzali tam wszystkich! bo sądząc po ilości osobówek - ta kamera rozkraczyłaby się już pierwszego dnia od cykania tylu fotek na raz! :) ;
Na Formentor jedziemy p/ Alcudię; a że jest wtorek, to mamy dzień targowy w tym mieście, zatrzymujemy się więc na godzinkę z hakiem na tutejszym targu, i spoglądamy na te setki straganów porozstawianych na ulicach gdzie dzień wcześniej tak przyjemnie sobie spacerowałyśmy w luziku; popatrzyłyśmy na to he he ”lokalne” rękodzieło made in china:) , które oprócz żywności i części owocowo-warzywnej było bardziej ”chińsko-afrykańskie” niż lokalne:);
ludzie z wycieczki rzucili okiem na stragany i pognali ”zwiedzać Alcudię” na co dostali od przewodnika 45 minut! ; jak wygląda takie zwiedzanie w tłumie i taką ”galopką” ? - wiem z wycieczek objazdowych :) , zatem dobrze zrobiłyśmy że przyjechałyśmy tu sobie same dzień wcześniej i obejrzałyśmy to urocze miasteczko bez tłumów i pospiechu;
Dalej pojechaliśmy już do celu; a tam były już tylko widokowe ochy i achy!; Formentor faktycznie jest przepiękny; potężne skały wystające wprost z morza na 200 metrów- robią wrażenie; na półwyspie jest kilka punktów widokowych rozsianych wokół w różnych miejscach, skąd turyści podziwiają widoki i cykają fotki; my wjechaliśmy na parking przy punkcie Mirador es Colomer, skąd pieszo idzie się wytyczoną ścieżką aż do ostatniego ”widokowego” tarasu; a dalej już tylko morzeeee...i widoki...widoki...widoki... ;
Ranek nie był taki wcale wczesny, w zasadzie już przedpołudnie , ale mgły i opary jeszcze się trochę unosiły nad Formentorem dodając miejscu jeszcze większej magii, zresztą co tu pisać? ? odsyłam do zdjęć i to tyle z Formentoru) ;
Stąd pojechaliśmy na znaną i ładną Playa de Formentor na tzw ”plażowanie” ; owszem miejsce niezwykle urocze, ale 2 godziny czasu wolnego, gdzie wokół nie ma nic to już lekka przesada! ? bo cóż tu robic tyle czasu? to był mój najdłuższy pobyt na plaży od wielu wielu lat :) a że nie miałam dokąd uciec, więc ”se poplażowałam”, he he... ; jedyny sklepo-bar dostępny w tym miejscu miał monopol na wszystko bez żadnej konkurencji; niestety bez najmniejszej dbałości o turystę, który spragniony... przecież i tak kupi, co ma kupić! zatem paella była tu niesmaczna a piwo podawali w plastikowym kubku! A fuj! ;
z Palaya de Formentor mamy bilety na statek; pakujemy się więc na górny pokład i ok 45 minut płyniemy do Port de Pollentia, gdzie znów dostajemy czas wolny; stamtąd wyruszamy już późnym popołudniem do hoteli i wracamy do Can Picafort prosto na kolację.
Na kolejny dzień kupiłyśmy sobie wycieczkę w Itace p/ telefon, bo nijak inaczej nie mogłyśmy namierzyć naszej rezydentki :(
I z samego rana dnia trzeciego pojechałyśmy na chyba najpopularniejszą wycieczkę po wyspie (trasą: Inca-Lluc- górskie serpentyny Sierra de Tramuntana do Sa Colabra- dalej Puerto de Soller-Soller i do Palmy), na którą tutaj mawia się w skrócie: ”Autem-Statkiem-Tramwajem i Pociągiem” ;
Rano pod hotel podjeżdża taki nieco mniejszy autokar Itaki (40-osobowy) z naszym pilotem Rysiem (fantastyczny chłopak, pracujący na wyspie jako przewodnik od 14 lat! a zwiedzanie z nim to prawdziwa przyjemność!); no to jedziemy!
Zaczynamy od Inca, a w zasadzie gdzieś tak od połowy drogi między Incą a Selvą; Mawia się, że Inca to taka ”skórzana” stolica Majorki, bo tu znajduje się sporo różnych faktorii kaletniczo-galanteryjnych; no i jak to na wycieczkach- Rysio zawiózł nas do takiego ”przybytku”, ale wbrew wcześniejszym tego rodzaju doświadczeniach - tutaj podobało mi się: bo było krótko, nie nachalnie, bez ”parcia na zakupy” no i było przeciekawe Muzeum Butów!!! (byłam pierwszy raz w takim Muzeum);
zakup butów i kurteczek mało mnie interesował, a i ceny były niezbyt zachęcające, ale wpadły mi w oko ładne i milusie portfele; no tak mięciuteńkie jak jedwab a nie skóra, skusiłam się więc i kupiłam dwa + etui na okulary; dla mnie więc czas ten nie był tak do końca stracony) , zwłaszcza, że już nigdzie potem nie spotkałam czegoś takiego w tej jakości;
z Inca jedziemy prosto do Lluc, gdzie mieści się Sanktuarium Maryjne z figurką Czarnej Madonny; (to po Monserrat i Candelarii na
Teneryfie- moja trzecia
hiszpańska Czarna Madonna);
a Lluc jest najświętszym miejscem na Majorce jako cel wielu pielgrzymek; ogólnie jest to piękne miejsce posadowione już w górach Tramuntana, więc w cudnych okolicznościach widokowych u stóp skalnej ściany; sam budynek klasztorny jest raczej prosty, pozbawiony ozdób i udziwnień, jest duży ale ładny, a miejsce jest ciche, bardzo kameralne, nie zadeptane przez miliony turystów, bez tej komercyjnej, nachalnej oprawy i ”turystycznej papki” jaką spotkałam w Fatimie; tutaj czuje się zadumę, atmosferę odpowiednią dla modlących się, jest tylko jeden sklepik i w dodatku mały, to taki raczej ”i sacrum i profanum” bo oprócz wizerunków Madonny - również likierów wszelakich tam multum; byliśmy krótko ale mnie się podobało; na terenie Klasztoru działa Muzeum i nawet hotel; w czasie wolnym poszłyśmy na kawkę, piwko i słynne ciasto migdałowe, wszak wiadomo: Majorka migdałem stoi, więc spróbować wypadało (choć smakowo mnie nie porwało);
**************************
Sa Calobra to malutka, ale jakże urokliwa, nadmorska mieścinka nad zatoczka, taka maciupka osada wciśnięta pomiędzy potężne skały, zwieńczona wspaniałym wąwozem Torrent de Pareis i pewnie nikt by o Sa Calobra nie usłyszał gdyby nie TA słynna droga, żeby tam dotrzeć, bowiem wiedzie tam niezwykle spektakularna trasa... , która zaliczana jest do najbardziej niebezpiecznych dróg na wyspie ale przede wszystkim do jednych z najpiękniejszych dróg widokowych i to nawet na świecie!!!(przynajmniej tak mówią specjalistyczne rankingi turystyczne!);
Jazda ta trasą to kilkanaście kilometrów nieustających zachwytów, ochów i achów! , bo cały czas pokonując kolejne i liczne zakręty, na wijących się niczym wąż serpentynach, podziwia się tu przewspaniałe widoki; to miejsce z pewnością należy do obowiązkowych punktów do zobaczenia na mapie Majorki, którego nie powinien ominąć żaden turysta przebywający na wyspie!
Ta słynna trasa początkowo wspina się na odcinku kilku km do przełęczy Coll del Reis (na wys: 680m n.p.m) a jej kulminacyjnym punktem jest tzw. Mirador Nus de Sa Corbata (Węzeł Krawata), gdzie droga zakręca nagle ostro o 270 stopni i przecina się sama ze sobą; stąd wije się jak wąż w dół przez kolejne kilometry aż do samej Sa Calobry czyli do poziomu morza.
Ta niezwykła droga powstała w 1932 roku; (jej projektantem był hiszpański inżynier włoskiego pochodzenia Antonio Parietti - ten sam, który zaprojektował też inną, piękną trasę na Majorce, którą pokazywałam Wam wcześniej - na Cap de Formentor!) i uważana jest wręcz za arcydzieło inżynierii drogowej, zwłaszcza, że trasa została w całości zbudowana bez użycia ciężkich maszyn, wyłącznie przy pomocy ludzkich rąk. Pan Parietti tak zaprojektował tę drogę aby jak najmniej ingerować w przyrodę, więc nie budowano tutaj żadnych tuneli, no i jak na osobnika, w którego żyłach płynie włoska krew - ponoć do projektu tej trasy zainspirowało go kiedyś wijące się na talerzu spaghetti :))
*****************
Z Sa Calobra płyniemy statkiem ślicznej mieściy Puerto de Soller lub zwaną też Port de Sóller - to niewielkie, bardzo malownicze miasteczko położone z jednej strony nad wybrzeżem, z drugiej - wciśnięte między otaczające szczyty Sierra de Tramuntana, z kaskadową zabudową na wzgórzach, z piękną promenadą obsadzoną palmami ciągnącą się wzdłuż złotej plaży co łącznie tworzy scenerię wręcz ”riwierową” , no i do tego jeszcze wisienką na torcie są te piękne zabytkowe tramwaje jeżdżące wzdłuż promenady które z daleka wyróżniają się jaskrawo pomarańczową barwą i drewnianymi wagonikami, no sceneria jak z filmu... ;
Tak naprawdę Puerto de Soller jest częścią większej aglomeracji o nazwie Sóller, bo samo stricte Soller jest oddalone od części nadmorskiej Puerto o jakieś 5 km; jest to dość typowe na Majorce, że mamy miasteczko ?x?, a kilka km dalej tuż nad morzem część podmiejską o tej samej nazwie z przedrostkiem Puerto/Porto (tak samo jest w Alcudii, w Pollensa i również w Soller);
Największą atrakcją tego miasteczka są oczywiście te wspomniane, zabytkowe tramwaje i przejażdżka nimi ! ; z biletami bywa jednak kłopot; oczywiście można trafić i zakupić na miejscu od ręki, ale to kwestia sezonu, pory dnia, ilości turystów, okoliczności, itd., bo z reguły trzeba mieć wcześniejszą rezerwację (te przejażdżki cieszą się tu ogromną popularnością, stąd te problemy z biletami mimo ceny (bilet łączony w jedną stronę na tramwaj + dalej na pociąg do Palmy to koszt 32EUR) ; My jesteśmy z wycieczką, zatem o bileciki już nie musimy się martwić, ma je nasz Rysio dla nas wszystkich:)
Słówko o tych tramwajach, czyli En Tranvía de Sóller- cała linia to króciutki odcinek o długości 4,8km , pojedziemy tym cudem z prędkością 30km/h do samego Soller; linia uruchomiona została 4 października 1913 roku, a więc jest non-stop w użytkowaniu od ponad wieku; część taboru to zabytkowe wagoniki właśnie z tego roku co otwarcie linii wyprodukowane w
Saragossie; a część z nich są późniejsze z lat 40-50-tych XX wieku i pochodzą z Lizbony ;
My zmierzamy tym cudem do Soller, to kolejne urokliwe miasteczko na Majorce, ale nie zwiedzamy niestety miasteczka, rzucamy tylko okiem na centrum, na przepiękny kościół Św. Bartłomieja będący wizytówką Soller, na Ratusz, uliczki a dalej?.. mamy tutaj przesiadkę do kolejnej majorkańskiej atrakcji - tym razem przesiadamy się do pociągu - równie zabytkowego jak te tramwaje, którym pojedziemy już do samej Palmy.
Ferrocarril de Soller, bo tak się określa tutaj te pociągi to linia zbudowana w 1912 roku, ciut wcześniej niż linia tramwajowa; kiedyś pociąg ten służył głównie do transportu owoców z tutejszej Doliny Cytrusowej do stolicy; dziś jest to już atrakcja stricte turystyczna, ale po stokroć warto doświadczyć takiej przejażdżki;
Pociągiem tym jedziemy nieco dłużej niż tramwajem bo ok 50-60 minut; cała trasa ma 27 km długości i prowadzi przez bardzo malownicze, górskie i cytrusowe tereny; na trasie znajduje się 13 tuneli, w tym najdłuższy o długości prawie 3km i tymi tunelami pociąg ”przecina” góry, z jednego miejsca widać nawet Puig Major- najwyższy szczyt gór Sierra de Tramuntana i Majorki i w ogóle Balearów (1445 m npm) ;
dalej nasza trasa wije się przez różne mostki i wiadukty mijając sady pomarańczowe, cytrynowe, drzewka migdałowe i stare gaje oliwne; po drodze - z punktu widokowego Mirador del Pujol Doen Banya rozciąga się szeroka panorama na całe Soller i okoliczne góry; dalej po drodze pociąg zatrzymuje się w wiosce Banyola z uroczym jak z bajki budynkiem stacji i tak w tej sielskiej atmosferze z pięknymi widokami słuchając stukotu kół tego ponad 100-letniego pociągu docieramy do Palmy de Mallorca, gdzie czeka na nas nasz autokar, którym wracamy do Can Picafort; i tak kończymy ten pełen emocji dzień ;
podsumowując ten dzień: no wycieczka przewspaniała, moc atrakcji ! począwszy od wizyty w ”skórach i butach” w Inca, w klasztorze/Sanktuarium w LLuc, dalej najsłynniejszymi serpentynami- niesamowicie widokowym ”Węzłem Krawata” przez góry Sierra de Tramuntana do zatoki Sa Calobra, tam przejście tunelem do Wąwozu Torrent de Pareis z malowniczą plażyczką i czas wolny; dalej ok 45 minutowy rejs statkiem wzdłuż zachodniego, klifowego wybrzeża do riwierowego Puerto de Soller, gdzie mieliśmy dłuższą przerwę, a potem zabytkowym tramwajem droga do Soller i stamtąd wiekowym pociągiem przez Dolinę Pomarańczy do Palmy!
no prawda że cała moc atrakcji?, odwiedzającym wyspę- polecam tą wycieczkę czterema łapami! (mimo dość zaporowej ceny (85?/per capita, w tym połowa to ceny biletów na statek, tramwaj i pociąg).
Ponieważ opisując dzień na Półwyspie Formentor, kompletnie zapomniałam wstawić dalsze fotki z tego dnia...., gdzie popłynęłyśmy statkiem na słynną Playa de Formentor - pięknie położoną w zatoce o tej samej nazwie - więc wstawiam kilka ostatnich fotek tutaj, jako kontynuacja...., choć pokićkało się to niestety, ale tutaj nie ma możliwości dodania zdjęć w należytej kolejności, zatem więc musi być na końcu
kontynuacja będzie dalej....; ale kolejne miejsca pokażę już w II części opowieści z wyspy...;
Tutaj to jest już koniec!
Dziękuję za uwagę,
w tej części Relacji opisałam i pokazałam na fotkach tylko te miejsca do których dotarłyśmy i udało nam się zwiedzić lub tylko zobaczyć, a były to :
- Can Picafort
- Alcudia
- Port de Alcudia
- Płw. Formentor
- Playa de Formentor
- klasztor w LLuc
- Cala de Sa Calobra
- Wąwóz de Pareis z plażyczką ?Wrota do Raju?
- Puerto de Soller
- Soller
- Sierra de Tramuntana z ?Węzłem Krawata?
- przejazd zabytkowym pociągiem z Soller do Palma de Mallorca Doliną Pomarańczy (El Valle de Naranjas) ;
oczywiście miejsc wartych zwiedzenia jest tu duuuuużo, dużo więcej, ale nie będę opisywało tego, czego nie widziałam, zatem kolejne ciekawe miejscówki na wyspie pokażę w części II mojej majorkańskiej opowieści
Czas przelotu na trasie Warszawa lotnisko Okęcie - Palma de Mallorca- Aeroport de Son Sant Joan - to równe 3 godzinki lotu;
Lecieliśmy naszymi krajowymi liniami LOT; wszystko odbyło się o czasie, bez problemów; nasz LOT na tak krótkich trasach nie oferuje żadnego cateringu; częstują wodą bez ograniczeń i bułeczkami (do wyboru ze szpinakiem lub jabłkiem) ;
lotnisko w Palmie to prawdziwy gigant, po bagaże idzie się i idzieeee? kilometrami..., ale jego wielkość to niejako konieczność, w zasadzie co minuta coś tu ląduje i startuje,; w sezonie to jedno z najbardziej ruchliwych lotnisk w Europie; w tym roku, jak mówią prognozy - lotnisko to spodziewa się obsłużyć ponad 30 milionów pasażerów!!! (szok!) ;
do naszego miasteczka Can Picafort po północnej stronie wyspy transfer z lotniska trwał ok 1.20 min (to dystans do pokonania ponad 60 km; ale cała operacja trwała dość szybko, może dlatego, że większość gości Itaki z którą podróżowałyśmy ? wybrała hotele na południu wyspy (blee), więc ich transfery odbywały się innymi autokarami, nasz na północ nie był przepełniony, więc my nie miałyśmy za dużo ?zwiedzania hoteli? innych gości po drodze, zatrzymaliśmy się tylko przy trzech, a że lot był poranny , zameldowałyśmy się w hotelu przed godziną 14, więc jeszcze pół niedzieli miałyśmy dla siebie na tzw. miejscowy rekonesans