Podczas poprzedniego wyjazdu na Bali, z powodu nieodpowiedniej pogody, nie udało nam się zrobić żadnej wycieczki morskiej, ani posnorkowac na rafie koralowej. Tym razem postanowiliśmy to naprawić. Po sprawdzeniu dziesiątek stron na necie i dzięki nieocenionym informacjom od Travelmaniaczki Madziuszki zdecydowaliśmy się wybrać na rejs na wyspę Nusa Lembongan i przylegająca do niej rafę.
Najbardziej rozreklamowane i znane wśród Australijczyków rejsy - Bali Hai - są straszliwie drogie. Postanowiliśmy więc poszukać czegoś tańszego w lokalnych biurach turystycznych. Po przejrzeniu wielu ofert i ostrych targach wybraliśmy całodniowy rejs z firmą Island Explorer Cruises za niecałe 60 dolarów od osoby.
Program całodniowej wycieczki obejmował odbiór z i dowóz do hotelu w Kuta, rejs statkiem z Sanur do pływającej przystani na środku rafy u brzegów Nusa Lembongan, snorkeling, szalone rajdy na „banana boat” ciągniętej przez motorówkę, pływanie po rafie łodzią ze szklanym dnem, wyżywienie (lekkie śniadanie, gotowany na statku pyszny lunch, kawa, herbata, itd.) i, w końcu, kilkugodzinną wycieczkę na wyspę Lembongan. Niestety, ponieważ nie wiedziałem jakie będą warunki na statku, zabrałem ze sobą tylko mały aparat do robienia zdjęć podwodnych. Mogłem spokojnie wziąć ze sobą duży aparat i zostawić go na statku w czasie snorkowania. Brakowało mi go bardzo podczas zwiedzania przepięknej wyspy Lembongan.
Nusa Lembongan, wraz z wyspami Nusa Penida (największa) i Nusa Ceningan, należy do Archipelagu Penida leżącego na południowy wschód od Bali. By się na nią dostać, trzeba najpierw przepłynąć 12-kilometrową cieśninę Badung dzielącą miasto Sanur na Bali od wybrzeży Lembongan.
Zarysy Lembongan zaczęły majaczyć na horyzoncie już kilka minut po wypłynięciu z portu w Sanur. Po około 40 minutach brzegi wyspy były już wyraźnie widoczne i mogliśmy obserwować wysokie fale rozbijające się pienistymi kaskadami o nabrzeżne skały. Potem naszym oczom ukazały się piękne małe plaże pośród klifów ograniczone od strony lądu tropikalną roślinnością i przyklejone do stromych brzegów chaty tubylców i wille drogich hoteli. W końcu dotarliśmy do pływającej przystani zacumowanej nad rafą koralową kilkaset metrów od brzegów wyspy.
Gdy statek dobił do przystani mieliśmy kilka godzin na wodne rozrywki. Każdy robił co chciał. Sprzęt do skórkowania był cały czas dostępny. My najpierw przepłynęliśmy ponad rafą specjalną łodzią ze szklanym dnem, potem poszaleliśmy trochę na „banana boat” i, wreszcie, skupiliśmy się na snorkowaniu. Na pływającej przystani można tez było zejść do małego obserwatorium podwodnego i stamtąd obserwować przepływające pod przystanią kolorowe ryby.
Rafy koralowe wokół Archipelagu Penida, choć nie tak piękne i kolorowe jak np. rafy wokół tajskiej wyspy Koh Tao, czy australijska Great Barrier Reef, uważane są za jedne z najpiękniejszych w Indonezji, a kanał pomiędzy Wyspą Penida, a Lembongang jest siedliskiem olbrzymich samogłowów - ryb zwanych przez Balijczyków mola-mola. Obecność niezwykle bogatej podwodnej flory i fauny z pogranicza Azji i Australii jest skutkiem lokalizacji na granicy tak zwanej linii Wallec'a, która rozdziela kontynenty i tworzy biologiczną różnorodność. Koralowce na rafie tworzą często kolonie w kształcie gigantycznych grzybów. Stąd wzięły się nazwy okolicznej zatoki i plaży: Mushroom Bay i Mushroom Beach.
W czasie gdy snorkowalismy podziwiając kolorowe życie rafy, na statku gotowano lunch. Gdy był już gotowy „wygwizdano” nas z wody. Warto było wgramolić się na statek bo jedzenie, serwowane w formie bufetu, było wspaniale.
Zdjęcia z rafy koralowej zamieściłem w oddzielnej podroży: http://www.travelmaniacy.pl/profil,1713,podroze,4070,indonezja
Po lunchu można było zostać na przystani i kontynuować wodne atrakcje lub wybrać się motorówką na rajska wyspe Lembongan. My wybraliśmy ta druga opcje. Wyspa ma powierzchnie zaledwie 8 kilometrów kwadratowych i liczy ok. 5 tysięcy stałych mieszkańców. Nie ma tu żadnych portów ani lotnisk a wysepkę przecina tylko kilka dróg, po których porusza się parę starych ciężarówek i trochę skuterków. Jest za to cisza, spokój, piękne plaże i czysty ocean.
Niegdyś mieszkańcy tej malej wysepki żyli głownie z rybołówstwa i uprawy orzeszków ziemnych. Niedobór słodkiej wody uniemożliwiał uprawę ryżu. Dziś wyspa rozkwitła dzięki turystyce oraz uprawom alg, które wykorzystywane są w przemyśle kosmetycznym i farmaceutycznym. Jednakże większość produktów spożywczych, w tym również słodka woda do picia, mycia, itp., jest dowożona z Bali. Dlatego tez ceny na Lembongan są dużo wyższe.
Uprawa alg morskich wymaga specjalnych warunków: płytkiego obszaru przybrzeżnego odkrywanego przez odpływ. Woda musi utrzymywać dość stałą, wysoką temperaturę i nasolenie. Algi hoduje się na sznurach rozpiętych między wbitymi w dno palami. Algowe „pola” są doskonale widoczne w płytkiej wodzie jako ciemne prostokątne plamy. Tu i owdzie widać pracujących na nich ludzi, z koszami, w charakterystycznych półkolistych kapeluszach. Po zbiorach algi suszone są na lądzie, a następnie spakowane do worków i wysyłane do odbiorców na całym świecie.
Ciekawym doświadczeniem był spacer po jednej z dwu Lemboganskich wsi - Jungut Batu. To co uderzyło nas najbardziej to cisza przerywana tylko warkotem nielicznych skuterów i pianiem kogutów. Zero samochodów, zero hałaśliwych tłumów, zero namolnych handlarzy. Mieliśmy szczęście bo na wyspie było niewielu turystów.
W wiosce panuje leniwa atmosfera. Przez otwarte bramy zaglądamy na małe podwórka. Pośrodku wsi spora świątynia a przed każdym domem mniejsza lub większa świątynka lub kapliczka. W jednej z bram starszy pan z dumą prezentuje nam dorodnego koguta przeznaczonego do śmiertelnej walki. Ta okrutna balijska tradycja, choć nielegalna, jest wciąż kontynuowana a walki kogutów stanowią nieodłączny element tamtejszych świąt religijnych...
Naprzeciwko świątyni znajdujemy sklepik z warsztatem tkackim, gdzie ręcznie robi się barwne sarongi. Od razu zgadujemy, ze to wielka mistyfikacja: pośrodku sklepiku siedzi tkająca sarong starowinka, wokół niej na ścianach setki, trzeba przyznać pięknych sarongów. Dwie panie sprzedawczynie zapewniają, że to ręczna robota. Cena bardzo przystępna wiec ludzie kupują...tyle tylko, że nie wierzymy, ze te sarongi robione były ręcznie :) Ale, z drugiej strony, układ jest dobry - sarongi są naprawdę piękne i świetnej jakości, ceny takie jak za dużo gorsze sarongi na Bali, i to po długich targach, starowinka robi wrażenie i biznes się kreci. Wszyscy zadowoleni :). Mamy pewność, że większość turystów dala się nabrać na ta „ręczną robotę” ale nie my. Z naszym polskim doświadczeniem to „bujać was a nie nas”. A sarongi kupiliśmy bo... były piękne i tanie :).
Z dominującego nad wioską niewielkiego pagórka roztacza się piękny widok na zatokę z dobrze widoczny „polami algowymi”, licznymi łodziami, plaże, samą wieś, Cieśninę Badung i majaczący pośród chmur monumentalny szczyt wulkanu Gunung Agung (3142 m n.p.m.) na oddalonej o 12 km wyspie Bali.
Na przypominającej śmietnisko polanie znajduje się balijskie cmentarzysko. To miejsce, gdzie mieszkańcy wyspy kremują zmarłych. Ponieważ ceremonia pogrzebowa jest bardzo kosztowna spalone szczątki przechowywane są w przykrytych kamieniami, przypominających groby dołkach. Gdy uzbiera się wystarczająca ilość zmarłych wieś składa się na wspólną ceremonię pogrzebową. Wydobyte z dołków prochy przenoszone są do jednej z głównych świątyń na Bali, a po ceremonii pogrzebowej i modłach rozsypywane w morzu. Wtedy dusze zmarłych gotowe są do reinkarnacji...
Po długim spacerze w tropikalnym w gorącu z przyjemnością zachodzimy do jednej z restauracji by ochłodzić się zimnym piwem i popływać w basenie przy dźwiękach grającego na żywo zespołu.
Czas na rajskiej wysepce płynie nieubłaganie. Trzeba wracać na plaże skąd motorówką zabiera nas na nasz statek. Wody Cieśniny Badung są bardzo wzburzone i statkiem nieźle buja. Ciężko jest chodzić po pokładach a zejście po schodach to już nie lada wyczyn. Z podziwem patrzymy na członków załogi balansujących zręcznie z tacami pełnymi butelek piwa :). Z portu w Sanur samochód zabiera nas do hotelu. W Denpasar przebijamy się przez potworne korki i powrotna jazda do Kuta zajmuje nam dwa razy więcej czasu niż rano.
Ogólnie była to wspaniała i absolutnie godna polecenia wycieczka.
kangur | Dzięki :D |
eleni | Absolutnie rewelacyjny opis- chylę głowę dla autora tak imponujących opisów Balijskich wycieczek:):) |