Dalszy etap naszej podróży to Koh Chang. Hotel tradycyjnie zarezerwowany już wcześniej przez Agodę... ceny zdecydowanie niższe niż na bezpośredniej stronie hotelu w promocji. Hotel nie należał do najtańszych ale na wyspie postawiliśmy na komfort, wygodę i ciszę, bowiem w hotelu mieliśmy spędzić trzynaście nocy z trzydniowym wypadem na pobliskie wyspy, no i chcieliśmy trochę wypocząć. Sea View Resort & SPA Koh Chang okazał się strzałem w dziesiątkę.
Rano po prawie nieprzespanej nocy, obolali bardziej niż przypuszczaliśmy (Ci co czytali mój wcześniejszy opis są obeznani w temacie), po bardzo późnym śniadaniu pojechaliśmy do Trat, skąd promem przeprawiliśmy się na Koh Chang. Droga do Tratu to około sześć godzin jazdy z krótką przerwą w Pattaya (dobrze, że nie Pattaye wybraliśmy na nasz odpoczynek). Miejsce to nie zrobiło na nas super wrażenia... tłumy ludzi i to głownie Tajów, którzy zwiali z Bangkoku przed powodzią no i mnóstwo Rosjan - taki „mały egipski kurort” ... plaże też nas nie powaliły widokiem, ale pewnie dlatego, że zajrzeliśmy może na dwie...
Do Tratu dotarliśmy około siedemnastej, pożegnaliśmy się z kierowcą i poszliśmy na prom. Promy na Ko Chang odchodzą z dwóch przystani: Ao Thammachat i Centre Pier. My odpływaliśmy z tej pierwszej. Na promie, oprócz kilku samochodów i nas nie było nikogo. Rejs trwał około 30 minut a bilet kosztował coś około 100 Baht od osoby. Prom dopływa do przystani nieopodal centrum miasta Ao Sapharot. Na przystani czekał na nas hotelowy bus i jeszcze 20 minut drogi i byliśmy w hotelu.
Na wyspę dotarliśmy kiedy było już ciemno i nie wiele mogliśmy zobaczyć, przekonaliśmy się jednak, że drogi o których piszą w przewodnikach są dokładnie takie jak je opisują, czyli niebezpieczne. Są to chyba najgorsze drogi pod każdym względem, jakimi jeździliśmy - strome jak diabli...w niektórych miejscach prawie pionowe - wjazd i zjazd taką drogą skuterkiem to nie lada wyczyn. Drogi bez pobocza, wąskie, nie naprawione jeszcze po zeszłorocznym osunięciu się ziemi w czasie pory deszczowej z zakrętami o 180 stopni. No ale przecież jest to górzysta wyspa więc czego można było się spodziewać.
Zakwaterowanie w hotelu expressowe... powitalny drink... pytanie czy dobrze czujemy się po wypadku - jak to wieści się szybko roznoszą i prośba o chwile cierpliwości w czekaniu na hotelowego boya. Hotelowy „pojazd” zawiozł nas do naszych pokoi, które okazały się być położone w najwyższym puncie hotelu i z których co rano zjeżdżaliśmy kolejką linową na plażę. W pokojach miła niespodzianka - kąpiel z płatkami hibiskusa, kwiaty i wino - pomyśleliśmy, że to tak na otarcie łez po ostatniej, nieprzyjemnej historii. Rewelacja, czego więcej mogliśmy chcieć? Potem jeszcze tylko kolacja w panoramicznej restauracji tuż nad naszymi pokojami - jak zwykle przepyszna i kładąc się spać nie mogliśmy się doczekać świtu i widoku za oknem. A widok poranny był bajkowy - my wysoko, wysoko, a pod nami dżungla - przepiękny, tropikalny ogród - bananowce, przecudnie kwitnące krzewy, bilbooardy, śpiewające ptaki, a my w koronach palm kokosowych. Przed nami na zaczynającej mienić się w słońcu kolorami turkusu wodzie przepiękne wyspy porośnięte palmami, szczególnie jedna, nieduża z małą plażyczką o białym piasku - jak się potem okazało, był to praktycznie codzienny cel naszych kajakowych poczynań.
Rano śniadanie w restauracji z przecudnym widokiem - takim jaki mieliśmy z tarasu pokoju - nie wszyscy mieli jednak to szczęście, a potem basen, plaża, trekkingi w głąb wyspy przez lasy deszczowe, wycieczki po wyspie na skuterach - wypożyczenie skutera to 100 Baht za dzień, trekking na słoniach, pływanie kajakami po Zatoce Tajlandzkiej. Wieczorem kolacje w restauracjach na plaży, masarze, hotelowe SPA...
W międzyczasie zrobiliśmy sobie przerywnik udając się na trzy dni na pobliskie wyspy archipelagu Koh Mak i Koh Kood, zmieniliśmy trochę klimat naszego wypoczynku...
Koh Chang to niezwykle malownicza wyspa, niemal w całości pokryta roślinnością tropikalną. Wnętrze wyspy jest górzyste, trudno dostępne i niemal całkowicie puste - ukrywa jednak kilka przepięknych wodospadów, które trzeba zobaczyć. Główne ośrodki turystyczne skoncentrowały się na najpiękniejszych plażach na zachodnim wybrzeżu. Po wschodniej stronie wyspy jest kilka tajskich wiosek, ale plaże nie są takie ładne i niewielu turystów się tam zapuszcza. Jest to za to część wyspy bardziej popularna wśród Tajów, dla których zachodnia strona jest zbyt dziwna i turystyczna.
Ponieważ Koh Chang jest częścią parku narodowego składającego się z 52 wysepek na wyspie nie wolno budować wysokich budynków. Najczęściej budowane są bungalowy, skryte wśród roślinności tropikalnej i gwarantujące bliski kontakt z przyrodą.
Jest to największa wyspa archipelagu, ma ok. 30 km z północy na południe i ok. 18 km z zachodu na wschód. Położona jest przy granicy z Kambodżą.
Na Koh Czang nie ma ani taksówek, ani autobusów. Głównym środkiem transportu dla turystów są song thew (ok. 100 Bat za osobę w ciągu dnia, wieczorem wołają podwójnie) oraz vany hotelowe. Dla odważnych jest też możliwość wynajęcia skutera.
Plaże w okresie w którym byliśmy nie były szerokie, bardziej wyglądały na dzikie i płytkie. Woda zaczęła odpływać około godziny 14-tej i plaże robiły się szerokie. Wieczorem woda odpływała nawet do 200 metrów i mogliśmy spokojnie iść plażą do miasta na kolację, jednak trzeba było uważać na ogrom przewielkich krabów chodzących po piasku - obrzydlistwo...
Brak komentarzy. |