W czasie pobytu na Koh Chang zrobiliśmy sobie przerywnik udając się na trzy dni na pobliskie wyspy archipelagu - Koh Mak i Koh Kood. Zmieniliśmy trochę klimat naszego wypoczynku, zmieniając ekskluzywny hotel na cos w rodzaju „czy uda nam się przespać noc”. Z hotelu nie robiliśmy wymeldowania - szkoda się było tarabanić z bagażami, tym bardziej, że noclegi nie były drogie, i popłynęliśmy na wyspy. Noclegi też mieliśmy już wcześniej rezerwowane, takie klimatyczne, malutkie hoteliki, małe domki przy plaży, wśród palm z przesympatycznym klimatem. Byliśmy zauroczeni.
Pierwszy nasz przystanek i pierwszy nocleg to najbardziej oddalona od Koh Chang wyspa Koh Kood. Hotel Suania Resort Spa - klimatyczny w egzotycznym ogrodzie przy zatoczce, z białą piaszczystą plażą. Domki na pierwszy rzut oka rewelacja - przestronne, z pięknymi, dużymi oknami z widokiem na cudowny ogród z przepiękną roślinnością. Przed domkiem cos w rodzaju letniej altanki ogrodowej, tylko do naszej dyspozycji - super sprawa do spędzenia długiego, gorącego wieczoru przy Changu i przy kartach.
Strasznie zaczęło się robić, gdy po tak mile spędzonym wieczorze udaliśmy się do domków na nocleg. Wiatrak miesza wilgotne, gorące powietrze, w telewizorze gra cicho muzyka, a przez przeogromne szpary w drzwiach powłaziło mnóstwo paskudnych jaszczurek i szalało po suficie, ścianach i strach pomyśleć gdzie jeszcze. Ja przykryta po uszy prześcieradłem nie mogłam zmrużyć oczu. Jakoś zasnęłam, ale chyba bardziej ze strachu niż ze zmęczenia.
Noc minęła szybko i wszystko wróciło do normalności. Cudowne było to, że byliśmy praktycznie jedynymi gośćmi tego hotelu. Recepcja będąca zarazem SPA i hotelową restauracją okazała się również świątynią, w której dnia następnego już z samego rana zgromadziła się całą ludność wyspy w celu obchodzenia swoich corocznych uroczystości. Tym sposobem dostaliśmy rano śniadanie do łóżka i zaproszenie na uroczystość. Spędzając bardzo miło dwa dni - trochę na plaży, trochę obcując z tubylcami przyglądając się ich codziennej pracy, trochę ucztując z Mnichami na plaży, koło południa opuściliśmy Koh Kood i udaliśmy się dalej.
Następna wyspa, na którą popłynęliśmy, to malutka wyspa Koh Mak znajdująca się między Koh Chang a Koh Kood.
Wyspa Koh Kood nie należy do całkiem malutkich wysp - ma 129 km kwadratowych, ale żyje na niej niecałe 2000 ludzi i przez to może być uznawana za wyspę prawie bezludną. Dociera tu również bardzo mało turystów, co jest niewątpliwym plusem tej wyspy.
Na wyspie jest kilka tanich, a nawet bardzo tanich rodzinnych hotelików - 600 Bat za nocleg za dwie osoby ze śniadaniem to według mnie bardzo niewiele.
Transport na wyspie generalnie nie istnieje, nie widzieliśmy praktycznie aut, wypożyczalni skuterów - pożyczyliśmy skuter za 50 Bat od tubylca nieopodal leżącej wioski rybackiej. Tubylec ucieszył się bo zarobił, a my ucieszyliśmy się bo mogliśmy objechać okolice. Mimo obaw, że skuter nie wytrzyma przejażdżki daliśmy radę.
Wyspa to typowa dżungla, praktycznie bez dróg, bez sklepów, bez klubów nocnych, restauracji. Tubylcze sklepiki we wioskach rybackich i również tam prowizoryczne garkuchnie, gdzie można się posilić. A że znajdują się one przy chatkach, w których Tajowie mieszkają, więc niejednokrotnie posiłek konsumuje się u Taja w domu.
Cała wyspa to plantacje kokosów, lasy deszczowe, piękne malutkie zatoczki z bielutkim piaskiem gdzie można miło spędzić czas na nicnierobieniu, czytaniu książki i sączeniu Pina Colady.
Brak komentarzy. |