Pierwszy raz wraz z mężem odwiedziłam Kretę w 2005 roku. Wtedy nocowaliśmy w okolicy Heraklionu i zwiedzaliśmy środkową i wschodnią oraz częściowo południową część tej wyspy na własną rękę, a z wycieczką wykupioną u rezydenta odwiedziliśmy wąwóz Samaria. Wyjechaliśmy wówczas z lekkim niedosytem, ponieważ - mimo dwutygodniowego pobytu - zabrakło nam czasu na część zachodnią. No cóż, Kreta to duża wyspa, trzeba więc było zaplanować na niej jeszcze jedne wakacje. Odkładaliśmy to z roku na rok, bo przecież: „na Krecie już byliśmy, a w tak wielu miejscach jeszcze nie”. W końcu jednak dojrzeliśmy do tej decyzji.
Za pośrednictwem Biura Podróży Rainbow Tours wykupiliśmy dwutygodniowy pobyt w miejscowości Kato Daratso, w apartamentach Mediterranea (studia z aneksem kuchennym, bez wyżywienia). Dlaczego akurat to miejsce i ta forma zakwaterowania? Otóż po pierwsze - tylko 4 km do Chanii, po drugie - niezależność od godzin posiłków w hotelu (można coś ugotować jeśli się ma ochotę, a jeśli się wyjeżdża na zwiedzanie - zjeść gdzieś po drodze o dowolnej porze i niekoniecznie gnać do hotelu na kolację), po trzecie - mała, spokojna miejscowość, po czwarte - na dostępnych zdjęciach i w opisach obiekt wyglądał zachęcająco; zachęcająca była także cena, co w tym momencie było dla nas ważne, bowiem kasę mieliśmy akurat w marnym stanie.
Po przybyciu na miejsce - w czwartek, 29 maja - stwierdziliśmy, że wybraliśmy dobrze. Hotel rzeczywiście położony był w pięknym, zadbanym ogrodzie, pełnym kwitnącej roślinności. Cisza i spokój pomimo położenia blisko centrum miejscowości. Dwukondygnacyjne budynki hotelowe usytuowano po obu stronach eleganckiej ogrodowej alei wysadzanej palmami, jukami, kwitnącymi krzewami, ładnie oświetlonej wieczorem. Czyściutkie, ładne elewacje wyglądały jak świeżo odmalowane. Do każdego apartamentu osobne wejście z zewnątrz. My otrzymaliśmy pokój na parterze, ze sporym tarasem. Pokój skromnie urządzony, ale posiadał wszystko co potrzebne - wygodne łóżka, szafę, toaletkę, telewizor, telefon, indywidualnie sterowaną klimatyzację, na tarasie - stolik i krzesła oraz parasol ogrodowy. Dość słabo wyposażony w naczynia był aneks kuchenny, ale dało się przetrwać. Łazienka maleńka - jak zwykle w tego typu obiektach. Ponadto hotel posiadał ładny, zadbany basen z leżakami i parasolami, których nigdy nie brakowało. Część hotelowa oddzielona była od ulicy (niezbyt ruchliwej) budynkiem recepcji i w związku z tym odgłosy z ulicy wcale nie były uciążliwe. Należy też dodać, że obsługa hotelu była bardzo uprzejma i pomocna, a szczególne wyrazy uznania należą się paniom sprzątającym - takiej dbałości o czystość i porządek w Grecji się raczej nie widuje. Nawet opadające kwiaty bugenwilli w ogrodzie były natychmiast zamiatane! Reasumując można powiedzieć, że jak na niewysoką cenę, którą zapłaciliśmy, narzekać nie było na co. W sumie w hotelu i tak tylko śpimy, więc luksusy nam nie są potrzebne. Miejsce uważam za świetne dla osób ceniących spokój, samodzielność i intensywnie zwiedzających wyspę.
Zaletą tego miejsca była też bliskość do przystanku autobusowego, z którego mieliśmy świetne połączenie do Chanii, co dawało nam możliwość częstego odwiedzania tego cudownego miasta zarówno w dzień, jak też wieczorami. Trochę dalej było do plaży, niż to opisano w ofercie (nie kilka, lecz raczej kilkanaście minut spacerem), ale za to część drogi prowadziła przez piękny park, w cieniu olbrzymich eukaliptusów. Ponadto na plaży zawsze można było znaleźć trochę cienia pod rosnącymi tam tamaryszkami. Zresztą plaż w najbliższej okolicy było chyba ze trzy i jeśli komuś było za daleko spacerkiem, to do każdej z nich w zasadzie można było dojechać autobusem.
A teraz o tym, co najważniejsze, a więc o zwiedzaniu. Pierwsza rzecz - odwiedzić Chanię, co uczyniliśmy już w dniu przylotu. Wprawdzie był to dzień pochmurny, nawet pod wieczór lekko kropił deszcz, ale za to ujrzeliśmy Chanię w szczególnym, trochę innym świetle. W następnych dniach mieliśmy jeszcze okazję podziwiać to piękne miasto w różnych warunkach - i w pełnym słońcu, i na tle malowniczych chmur, i wieczorem - rozświetlone miejskimi światłami.
Następnego dnia postanowiliśmy odwiedzić drugie, malownicze miasto Krety - Rethymnon. Pojechaliśmy tam autobusem i spędziliśmy cały, wspaniały dzień. Mimo, że w okolicach Chanii było tego dnia pochmurno, to Rethymnon przywitał nas piękną, słoneczną pogodą. Przyjemnie więc było spacerować urokliwymi uliczkami starego miasta, przyjrzeć się potężnej twierdzy, odwiedzić tętniący życiem port oraz nasycić oczy wspaniałymi widokami na morze.
Do końca tygodnia postanowiliśmy „pokręcić się” jeszcze po okolicy. Trochę czasu spędzaliśmy na plaży, trochę spacerowaliśmy po Kato Daratso. Obeszliśmy wszystkie zakamarki miasteczka i oglądaliśmy widoki ze wszystkich pobliskich wcinających się w morze półwyspów, a także pobuszowaliśmy jeszcze po staromiejskich zaułkach Chanii. Wybraliśmy się też na kilkukilometrowy spacer do pobliskiej, cichej, typowo kreteńskiej wioski Galatas. Za wioską, po obu stronach drogi rozciągały się gaje pomarańczowe, a dojrzałe pomarańcze leżały dosłownie pod nogami. Okolica pachniała dzikimi ziołami, a widok z wioski na okoliczne góry był naprawdę oszałamiający.
Od początku nowego tygodnia wypożyczyliśmy samochód i wyruszyliśmy w głąb wyspy. Trasy mieliśmy już wcześniej opracowane na podstawie dostępnych przewodników książkowych i wiadomości z internetu. Pierwszego dnia pojechaliśmy trasą do Paleochory - przyjemnego miasteczka na południu wyspy. Po drodze nie było wprawdzie nic szczególnie znanego do zwiedzania, jednak malownicza, górska trasa zachwycała pięknymi krajobrazami. Co chwila do zatrzymania prowokowała: a to urocza kapliczka, a to zaułki tradycyjnej, kreteńskiej wioski, a to kozy na środku drogi, a to zachwycający krajobraz, który natychmiast chciało się utrwalić na zdjęciu. Po przybyciu do Paleochory spędziliśmy tam nieco czasu spacerując po uliczkach i zaglądając na pustawe tego dnia plaże, jako że początek czerwca był dość pochmurny. Wracaliśmy nieco inną drogą chcąc odwiedzić w okolicach wioski Azogires wspomniany w przewodniku niewielki klasztor Agi Pateres, wzniesiony ku czci „99 Świętych Ojców”. Niełatwo było go znaleźć, ale na szczęście udało nam się dojrzeć budynki klasztoru z daleka dzięki temu, że zatrzymaliśmy się przy uroczej kapliczce wybudowanej na wzgórzu, w gaju oliwnym, skąd rozciągał się wspaniały widok na okolicę. Okazalo się, że do klasztoru prowadziła tak wąska droga, że nie ryzykowaliśmy nią jechać. Zostawiliśmy więc samochód przy szosie i wybraliśmy się pieszo. Trzeba było przejść spory kawałek, ale warto było. Droga wiodła bowiem uroczym wąwozem, przez który płynął dość rwący potok tworząc gdzieniegdzie malownicze kaskady. Szło się w cieniu potężnych drzew, a wokół bujnie kwitły krzewy oleandrów. Okolica rzeczywiście była zachwycająca. W pobliżu klasztoru odnaleźliśmy też opisane w przewodniku „cudowne drzewo” - jeden z unikatowych obecnie na Krecie okazów wiecznie zielonych platanów. Drzewo faktycznie imponujące. Po dojściu do klasztoru odetchnęliśmy z ulgą - mimo, że kompletnie nikogo nie było, brama była otwarta. Obejrzeliśmy więc bez przeszkód budynki klasztoru, weszliśmy do uroczej, urządzonej w skalnej grocie kapliczki i podziwialiśmy fantastyczne widoki na okoliczne góry.
Na następny dzień mieliśmy zaplanowaną wycieczkę po Półwyspie Akrotiri, którego największą atrakcją są klasztory. Z przyjemnością spacerowaliśmy po uroczych zakątkach klasztoru Agia Triada z XVII w., gdzie również można zwiedzić bardzo interesujące muzeum z kolekcją cennych ikon i innych skarbów sztuki sakralnej. Drugi na naszej trasie - XVI-wieczny klasztor Gouverneto z kościołem poświęconym Najświętszej Marii Dziewicy niestety był w remoncie. Udało nam się jedynie zerknąć przez bramę na dziedziniec klasztorny i udaliśmy się w dalszą drogę, tym razem już pieszo. Wąska, górska ścieżka prowadziła najpierw do Jaskini Niedźwiedziej - ogromnej groty ze stalagmitami i stalagmitami. Olbrzymi stalagmit na środku jaskini podobno ma kształt niedźwiedzia, chociaż moja wyobraźnia nie pozwoliła mi tego dostrzec. W grocie urządzona jest kapliczka, a z opisów w przewodnikach można się dowiedzieć, że pieczara ta była miejscem kultu religijnego już w czasach neolitu i epoki minojskiej. Dalej ścieżka prowadziła w dół górskiego wąwozu, a widoki w czasie spaceru były oszałamiające. Nagle, za którymś zakrętem ujrzeliśmy cel tego spaceru - opuszczony klasztor Katholiko z XI w., położony w pobliżu wyjścia z wąwozu Avlaki - najstarszy i najpiękniej położony klasztor na Krecie. To fantastyczne miejsce, zmuszające do zadumy, ciszy, szacunku dla tych, którzy ten klasztor zbudowali, tu mieszkali i modlili się. Nie sposób opisać tego miejsca, człowiek czuje się tu, jakby nagle przeniósł się w inne czasy. Mam nadzieję, że za opis wystarczą zdjęcia, które zamieszczam w galerii załączonej do tej relacji. Po wyjściu z wąwozu i dotarciu do samochodu udaliśmy się jeszcze na malowniczą plażę w miejscowości Stavros, gdzie kręcone były sceny do filmu Grek Zorba, a następnie - podziwiając fantastyczne widoki na morze i na miasto Chania - drogą wzdłuż zachodniej części półwyspu powoli wróciliśmy do hotelu.
Trzeci dzień zwiedzania wyspy to kolejna, trasa na południe. Głównym naszym celem w tym dniu było dotarcie do wioski Aradena, położonej na skraju wąwozu o tej samej nazwie. Widzieliśmy na zdjęciach most przerzucony przez głęboki, malowniczy wąwóz i bardzo chcieliśmy znaleźć się w tym miejscu. Najpierw jednak odwiedziliśmy starożytne miasto Aptera, gdzie obejrzeliśmy częściowo odsłonięte przez archeologów ruiny miasta Dorów, zamieszkałego od około 1000 roku p.n.e. i zniszczonego przez trzęsienie ziemi w 700 r. oraz pozostałości helleńskiej świątyni, rzymskiej cysterny i zabudowań łaźni, bizantyjskie ruiny i wenecki klasztor. Następnie - przez wysokie góry, pustymi, krętymi drogami, na których spotykało się często stada kóz lub owiec, a bardzo rzadko ludzi - podziwiając oszałamiające widoki , pojechaliśmy wprost do Aradeny. Zastaliśmy tam widok dokładnie taki, jaki widzieliśmy na zdjęciach w internecie, to jednak nie to samo, co zobaczyć TO na własne oczy! Wąski (na szerokość jednego samochodu) most o konstrukcji stalowej, wypełniony drewnianymi, trochę już zniszczonymi drewnianymi belkami, zawieszony nad ok. 140 metrowej głębokości wąwozem. Widok oszałamiający. Nie dociera tam wielu turystów, a i z tych, co docierają, mało kto odważa się przejechać most samochodem. My też przespacerowaliśmy się pieszo chociażby ze względu na ciekawsze wrażenia. Mam nadzieję, że moje zdjęcia oddadzą piękno tego niezwykłego miejsca. Po drugiej stronie wąwozu znajduje się prawie opuszczona wioska, stanowiąca też atrakcję dla turystów. Po nacieszeniu się widokami zaczęliśmy zjeżdżać serpentynami w dół, w kierunku miejscowości Chora Sfakion, cały czas ciesząc się widokami zapierającymi dech w piersiach. Teren stawał się coraz bardziej płaski, aż dojechaliśmy do twierdzy Frangokastello, położonej na samym brzegu morza, na południowym wybrzeżu wyspy. Twierdza warta odwiedzenia, choć zrobiła na nas mniejsze wrażenie, niż się spodziewaliśmy. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze przy wejściu do wąwozu Imbros. Przespacerowaliśmy się kawałek w głąb wąwozu, jednak niezbyt daleko, bo robiło się późno. Nie chcieliśmy jechać przez góry po ciemku.
Następnego dnia zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy do Georgioupoli, a stamtąd nad pięknie położone u stóp Gór Białych jezioro Kournas. Pogoda tego dnia była piękna, dlatego jezioro ukazało się nam w swoich najpiękniejszych barwach. Nie zabawiliśmy tam jednak długo, bo przy słonecznej pogodzie nie jest to miejsce ciche i spokojne. Wyruszyliśmy więc dalej w góry i na dłużej zatrzymaliśmy się w niezwykłej wiosce, współcześnie znanej jako Argyroupolis, która została wybudowana na miejscu starożytnego miasta Lappa. Niezwykłość tego miejsca polega na tym, że w zabudowie wymieszano teraźniejsze budynki z antycznymi pozostałościami dawnego miasta, wydobytymi z ruin przez aktualnych mieszkańców. Spacer uliczkami tego miasteczka to wyjątkowa przyjemność. Nawet maleńki kościółek można było zwiedzić w środku, bo klucz tkwił w zamku. W tawernie, do której weszliśmy coś przekąsić - w czasie, gdy gospodyni przygotowywała nam grecką sałatkę, jej mąż opowiadał nam historię tego cudownego miejsca i własnej rodziny, częstując nas lokalnym alkoholem i grzankami z przepyszną oliwą. Do pełnej michy sałatki dostaliśmy jeszcze po szklaneczce wina i po pięknej pomarańczy. Grecka gościnność okazała się zachwycająca.
W ostatnim dniu zwiedzania pojechaliśmy na Elafonissi - małą wysepkę otoczoną malowniczą laguną z różowym piaskiem. Cudowne miejsce, ale i gwarne. Po drodze odwiedziliśmy znany klasztor Chryssoskalitissa - też miejsce pełne turystów, wycieczek, autokarów. Ewakuowaliśmy się więc stamtąd dość szybko. Więcej czasu spędziliśmy natomiast w grocie Agia Sophia, do której wdrapać się trzeba było po wielu skalnych schodkach. Z jaskini roztacza się też wspaniały widok na góry. Odwiedziliśmy też pochodzący z VI w. kościół Michała Archanioła w pobliżu wioski Episkopi. To zabytek naprawdę bardzo cenny, wewnątrz można zobaczyć wspaniałe freski i mozaiki.
Pozostało nam jeszcze do końca pobytu kilka dni, które spędziliśmy na plażowaniu, wędrówkach po okolicy i spacerach po starym mieście w Chanii. To był naprawdę udany urlop.
piea | My mieliśmy odwrotnie; zwiedzaliśmy kiedyś Kretę będąc na urlopie pomiędzy Chanią a Rethymnonem, więc w jej zachodniej części; mam nadzieję że kiedyś jeszcze wybierzemy się na tą piękną wyspę - tym razem gdzieś na wschód, aby dokończyć naszą kreteńską bajkę! |