Kolejnym etapem naszej wycieczki do Tajlandii (po Bangkoku i Rawai) była miejscowość Kata, gdzie zarezerwowaliśmy 3 noclegi w hotelu Honey Resort przez Booking.com.
Tak na oko z Rawai do Kata to jakieś max. 10 kilometrów, które niby można by było pokonać główną drogą. Rzeczywistość jednak okazała się inna - owszem główna droga przebiegająca przez południe Phuket jest jak najbardziej w porządku, ale żadnym autobusem nią nie pojedziemy. Do wyboru mamy albo taksówkę w złodziejskich cenach - jakieś 600 bahtów (ok. 66 zł.) lub przejazd autobusem (songtaewem o których pisałem w relacji z Rawaii) do Phuket Town (17 kilometrów) za 60 bahtów za osobę, a stamtąd przejazd innym songtaewem za kolejne 60 bahtów do Kata. Czyli musieliśmy bezsensu nadrabiać masę drogi, straciliśmy czas, ale zyskaliśmy trochę bahtów.
Kata jest jakby podzielona na dwie części i niezbyt się nam spodobała (Rawai była bardziej Tajska). Na południu mamy część bardziej „ekskluzywną” (kilka drogich hoteli), na północy za to, dla kontrastu, znajdziemy tańsze sklepy, a w pobocznych uliczkach bary, salony masażu i kluby z paniami wiadomych obyczajów.
Pierwszego dnia plaża, niezbyt szeroka, ale bardzo przyjemna. Jest jednak jeden minus - tuż przy plaży, praktycznie wzdłuż całej jej długości (na oko ponad kilometr) znajduje się hotel, który psuje widoki i jednocześnie utrudnia dostęp do plaży (hotel trzeba obejść, a jest co obchodzić :)).
Drugiego dnia postanowiliśmy zwiedzić okolicę wypożyczając skuter (zobacz - Wypożyczenie skutera w Tajlandii). Na początku pojechaliśmy na północ do Karon (Karon Beach), tutejsza plaża spodobała się nam dużo bardziej niż ta w Kata - jest bardziej dostępna i bardziej rajska. Pojechaliśmy także kilka kilometrów dalej do Patong zorientować się, gdzie będziemy spędzali kolejne kilka dni (o tym będzie oddzielna relacja). Wracając pojechaliśmy na plażę Kata Thani, przy której w hotelu Katathani Beach Resort mieszkał Kangur podczas jednego ze swoich tajskich wyjazdów.
Ostatniego dnia wybraliśmy się w rejs na wyspę Jamesa Bonda (James Bond Island). Za wycieczkę (statkiem, a nie szybką łodzią, tzw. speedboatem) zapłaciliśmy 1300 bahtów (ok. 143 zł) za osobę w jednej z lokalnych agencji turystycznych. Wycieczka ta oddaje turystyczną kwintesencję Tajlandii. Wyspa Jamesa Bonda jest swojego rodzaju wizytówką Tajlandii, to zdjęcia z stamtąd znajdują się na większości pocztówek.
Rejs na wyspę trwał około godziny, jednak nie było nudno ze względu na zapierające dech w piersiach widoki w zatoce Phang Nga. Te wszystkie wyspy, wysepki, olbrzymie wapienne skały w różnych kształtach wystające wprost z morza, kolor wody i rybacy w małych tajskich łódkach robią niesamowite wrażenie - typowa piękna Tajlandia - właśnie tak ją sobie wyobrażaliśmy!
Na samą wyspę nie przypływaliśmy naszym „molochem”, ale mieliśmy przesiadkę w tzw. longboaty - takie długie łodzie z silnikiem. Przez 15 minut rejsu nasz środek komunikacji wydawał z siebie odgłosy, które mogę porównać do 20 maluchów na maksymalnych obrotach, niektórzy aż zatykali uszy w obawie o swoje bębenki.
Zacznę jednak od minusów - gdy przypłynęliśmy, stanęliśmy w korku niczym na Marszałkowskiej w Warszawie. Problem polega na tym, że mniej więcej w tym samym czasie na wyspę dopływają wszyscy ludzie. Liczyłem i wyszło mi 18 łodzi - dobrze ponad 1000 turystów, a wyspa malutka. Masakra! Do tego te stragany z „atakującymi” naganiaczkami - komercja na całego! A szkoda, bo miejsce piękne!!! Wszyscy od razu rzucili się na przeciwległą plażę, aby zrobić fotki najbardziej rozpoznawanego punktu. Tylko jak? Razem z tym tysiącem towarzystwa w kadrze? My odpuściliśmy i poszliśmy eksplorować :). Za bardzo nie było czego, bo jak wspomniałem wyspa mała, ale warto było przejść się dalej - jest kilka fajnych miejsc w których można zrobić fajne fotki. Dopiero wracając (gdy ten tysiąc poszedł tam gdzie my byliśmy), mogliśmy porobić fotki w najpiękniejszym miejscu na wyspie.
Gdyby nie te tłumy i stragany - wycieczka na James Bond Island byłaby czymś wspaniałym, pięknym, rajskim i romantycznym... Dlatego też, jeśli będziecie chcieli wybrać się na nią, porozmawiajcie z lokalnymi mieszkańcami, właścicielami mniejszych łodzi. Być może uda się wam dotrzeć tam w czasie, gdy po tłumach turystów nie będzie już śladu i będziecie mogli rozkoszować się tym pięknem do woli.
Wycieczka obejmowała również kilka innych przystanków na pobliskich wyspach, były też kajaki. Wyglądało to tak, że wsiadamy do kajaka (mamy swojego Pana Kajakowego :), który wiosłuje) i wpływamy jakby do jaskiń, z tym że w środku jest otwarta przestrzeń, gdzie albo można chodzić (w czasie odpływu) albo tylko pływać kajakiem (w czasie przypływu) i podziwiać widoki. Za to jak wypłynęliśmy - fale konkretne, kajakiem miotało od lewej do prawej, a ja pływam tak nie za bardzo, więc adrenalinka była - podobało się :).
Będąc w Kata odwiedziliśmy także lokalny bazar - bardzo ciekawe miejsce. Nie jest to typowa komercja, z jaką mamy do czynienia w miejscowościach maksymalnie turystycznych, jak np. Patong. Tutaj zakupy robią miejscowi (choć ceny na widok „białego” potrafią rosnąc w oczach). Ale te świeże owoce i warzywa, owoce morza, małe przenośne grilliki z „szaszłykami” z kurczaka, kiełbaskami „nie wiadomo z czego” (ale pyszne), rybami - ojjj, echhhh... cała kulinarna Tajlandia - tego trzeba spróbować!
Brak komentarzy. |