Podróż na Majorkę nie była z tych długo planowanych i wyczekiwanych, miała być niskobudżetowa, pełna słońca i błogiego lenistwa. W praktyce wyszło trochę inaczej, organizowaliśmy wszystko sami. Wylot z Modlina liniami Ryanair mieliśmy ok. 20, na lotnisku w Palmie byliśmy ok. północy, niestety na najbliższy autobus musieliśmy poczekać do 6... Oczywiście można było wynająć auto od razu przy lotnisku, ale zdecydowanie tańszą opcją był autobus. Tak więc udajemy się na południe wyspy.
1 dzień:
Colonia San Jordi - najpiękniejsze plaże jakie widzieliśmy były właśnie w okolicy tej uroczej spokojnej miejscowości: Es Trenc i 2 inne plaże za portem w miasteczku, do których co prawda szło się 20 minut po wyboistych skałach, ale mięciutki piasek i lazur wody skutecznie wynagrodziły te trudy. Plaże te znajdują się przy chronionych rezerwatach, nie znajdziemy tam barów i rzędów leżaków z parasolkami, dla mnie miejsce idealne na odpoczynek.
2 dzień
Dalsze plażowanie w San Jordi i przejazd autobusem na wschód wyspy w górskie rejony do miasteczka Santa Ponsa. Samo w sobie jakoś mnie nie zachwyciło, ładna plaża, ale taka miejska, mnóstwo głośnych knajp itp. Była to dla nas miejscowość dobra na wypady do innych miejsc.
3 dzień
wypożyczonym autem zwiedzamy Valdemossę, Port de Soller - pięknie położony port w górach, Banyalbufar (uprawy tarasowe)i okoliczne wioski.
4-6 dzień
przenosimy się na północ wyspy do Alcudi. Miasteczko z ładną szeroką plażą, jest też dobrym miejscem do wypadów do Pollenca, z klasztorem pięknie położonym na wzgórzu; do rezerwatu S’Albufeira, gdzie wybraliśmy się rowerami; całkiem blisko okazało się do przylądka Cap de Formentor.
W tym czasie wiele rzeczy okazało się inne od naszych wyobrażeń i planów, a podróż na własną rękę ma jednak swoje plusy i minusy...
Do Alcudii nie mieliśmy bezpośredniego połączenia więc jechaliśmy najpierw do Palmy, poźniej do Alcudii. Po znalezieniu hotelu i stania w godzinnej kolejce do recepcji, zapłaceniu za 3 noclegi okazało się, że nie mają dla wolnego pokoju ... Na szczęście zakwaterowali nas w jakimś innym hotelu o lepszym standardzie i z opcją all inclusive, której mieliśmy nie mieć więc nie protestowaliśmy kiedy przyjechała po nas taksówka.
W tych dniach zrobiliśmy sobie wycieczkę do rezerwatu S’Albufera gdzie można spotkać m.in.bawoły, żółwie i różne gatunki ptaków. Trasy po rezerwacie są różne, piesze, rowerowe, dłuższe i krótsze. Nie wiem jak to wyszło, spojrzeliśmy na rozpiskę, że cała trasa trwa 3 godziny, wydawało nam się że piesza więc stwierdzliśmy że rowerem szybko sobie ją objedziemy. Po godzinie jechania po polnej drodze uświadomiliśmy sobie, że coś jest nie tak, bo byliśmy na 6 km z 11 km całej trasy. No tak, te 3 godz. to chyba jednak rowerem a nie pieszo. Mimo kiepskiej kondycji jakoś udało nam się wrócić. Rezerwat jest inny niż cała Majorka, szuwary, łąki, mokradła, cisza i spokój, minęło nas zaledwie kilka osób podczas całej trasy.
Rowerami zrobiliśmy też mały objazd po okolicznych plażach, wieczorem wybraliśmy się też do Can Picafort.
Kolejnego dnia ruszyliśmy do Pollency. Znajduje się tam pięknie położony na wzgórzu klasztor na który prowadzą schody porośnięte po bokach cyprysami, opuncją i pięknymi kwiatami. Z góry są piękne widoki na port i miasteczko Pollenca. Tego dnia chcieliśmy wybrać się na Cap de Formentor. Wsiedliśmy w autobus z myślą, że podwiezie nas niedaleko przylądka. Okazało się jednak, że autobus dojeżdża do miejsca ok. 9 km od naszego celu. Na upartego można byłoby iść na pieszo, ale droga wąska, górska z zakrętami, ruch spory więc niebezpiecznie. Poza tym trzeba byłoby jeszcze wrócić jakoś, czym? Było ok. godz.17, ostatni autobus odjeżdżał przed 18 więc nie mieliśmy innego wyboru jak wrócić do Alcudii :(.
7 dzień
ostatni dzień, a w zasadzie pół dnia bo o 15 musieliśmy być na lotnisku w Palmie. Mieliśmy spokojnie zjeść ostatnie pyszne majorkańskie śniadanko i ruszyć do Palmy, ale Cap de Formentor nie dawał nam spokoju. Po prostu wołał nas do siebie, inaczej nie potrafię sobie tego wytłumaczyć. Bez dłuższego namysłu udaliśmy się do najbliżej wypożyczalni aut i za niecałą godzinę podziwialiśmy Cap de Formentor. Wyprawa trochę na wariata, ale wrażenia niesamowite. Było warto :).
Wyspa wydawała się mała, a jednak tydzień to zbyt krótko, żeby odpocząć i zobaczyć ją w całości. Nam brakło jeszcze czasu na wschodnie wybrzeże, ale i tak zobaczyliśmy dużo. Opcja z wypożyczeniem auta droższa ale zdecydowanie lepsza niż autobusy, ale trzeba być dobrym kierowcą, żeby czuć się bezpiecznie bo drogi w większości są kręte, górskie.
Nie pisałam jeszcze o pysznym majorkańskim jedzeniu (niestety jest dość drogie). Warto spróbować tapas - przekąski, np. mała kromka chleba z łososiem, szynką, oliwkami, sangria - lekkie wino podawane z owocami i kruszonym lodem, mrożony jogurt, paella, ciasto migdałowe i oczywiście ryby.
Zapraszam do galerii, mam nadzieję, że zdjęcia oddadzą urok wyspy :).
piea | a ja pojadę w maju...:)), może ? Aniu, Śliczna ta Twoja Majorka; bardzo dużo zobaczyliście w krótkim czasie; urlop jaki lubię- dużo łażenia, jeżdżenia a mało leżenia :)) Pozdrowionka, |
papuas | Ładna galeria foto, przylądek /na wariata/ też. Natomiast te 11km szlaku to akurat 3 godz piechotą licząc średnio po 4,5 km/godz. Więc,albo km więcej albo rowerzystki niezbyt przygotowane. |
Pawel_88 | Ciekawa przygoda :) Ładna galeria :) |
texarkana | Podróż w stylu, jaki lubię, z małymi przygodami. Piękne zdjęcia. Zachęcająca relacja. We wrześniu nie moge jechać, a w sierpniu na pewno nie jest tak pusto... |