Jeszcze przed zasadniczym urlopem, który w 2011 r. mieliśmy zaplanowany na sierpień, u progu lata, postanowiliśmy wyskoczyć na chwilę (wyszło 10 dni) do naszej ukochanej Norwegii. Tym razem to taki wyjazd, żeby po prostu trochę pooddychać Norwegią. Jedziemy „niskimi kosztami”, tzn. swoim autem, z własnym prowiantem i sprzętem turystycznym, typu: śpiwory, kuchenka, itp. drobiazgi. Nocować będziemy w domkach, na campingach, niektóre wcześniej zarezerwowaliśmy e-mailem, lub na innych po drodze - jak wypadnie.
Oczywiście mamy zarysowany plan, gdzie jechać, jakie stare kąty poodwiedzać, a także co zobaczyć nowego. I tu jest kilka punktów:
Tym razem płyniemy bezpośrednio do Norwegii promem linii Color Line z Kilonii do Oslo. To bardzo korzystna opcja, duża oszczędność czasu i przejechanych kilometrów. Prom wypływa o godz. 14-tej, można przyjemnie, relaksowo spędzić czas do wieczora, płynąc cieśninami duńskimi a potem przespać się i rano spokojnie zjeść śniadanie, bo prom przypływa do Oslo ok. 10-tej.
Oslo już znamy dobrze, ale ponieważ miasto się rozwija, co jakiś czas dostarcza nowych ciekawostek. I właśnie taką nowość - z 2008 roku - chcemy zobaczyć. To nowa opera. Rzeczywiście budowla imponująca, bardzo stosownie wkomponowana w klimat i styl Północy... Przypomina górę lodową, wyłaniającą się z morza... Prosta ale dostojna. Poniekąd przywołuje odniesienie do opery z Sydney, która też leży nad samą wodą i ma niepowtarzalny charakter. To odniesienie tylko ze względu na genialną wizję projektantów (zresztą, w obu przypadkach twórcami byli Skandynawowie!), i tam i tu wiele symboliki i ciekawych rozwiązań przestrzennych, i tam i tu spotkanie na żywo z gmachem opery zapisuje się na trwałe w pamięć i wzbudza silne wrażenia.
Drugi punkt naszego „programu” - Vikersund, ze swoją nową, po ostatniej przebudowie - największą na świecie skocznią narciarską, na której pod koniec sezonu 2010/11 rozegrano pierwsze zawody pucharowe FIS. Rekord skoczni po tym pierwszym sezonie wynosi 246,5 m i należy do Norwega.
Dojeżdżamy, a tu niespodzianka. Jeszcze przed Vikersund zaczęło padać i wcale nie przestaje, leje równo, bardzo intensywnie. Nie mam jednak wątpliwości co robić. Przyjechaliśmy tu przecież, żeby zobaczyć tę skocznię, więc idę na górę. Wzdłuż całej skoczni są schodki, naliczyłam ich ok. 730 do progu i chyba ze 260 do szczytu... Popatrzyłam sobie z góry na przestrzeń, jaką widzą skoczkowie stojący w bramkach startowych i na panoramę - choć ledwie widoczną przez chmury i ścianę deszczu. Hmm... kilka fotek i zejście w dół, czeka mnie jeszcze prawie 1000 schodków, a deszcz nie odpuszcza. Trochę zmokłam, ale warto było. Po zejściu gorąca kawa w zadaszonym i suchym pawilonie, jaki mieści się pod skocznią. Tu, oprócz kawy, można zobaczyć wystawkę dotyczącą tej skoczni i skoków, wisi kombinezon z pianki, są narty, itp. Mniej więcej wyschłam, wychodzimy, a tu - kolejna niespodzianka... świeci słońce. Hm, szkoda, że dopiero teraz, ale dobre i to. Przynajmniej od dołu mogliśmy zobaczyć to miejsce również i w słońcu, no i dosuszyć przemoczone ciuchy.
Z Vikersund objechaliśmy jeszcze dookoła piękne jezioro Tyrifjord i na nocleg zatrzymaliśmy się na Campingu Utvika, w 2-osobowym domku. Tu mają tylko jeden taki domek (nr 14) więc zarezerwowaliśmy go wcześniej. Cena: 430 NOK.
Camping bajecznie położony, na samym brzegu jeziora, na którym widać kilka malowniczych wysepek. Na brzegu zacumowane łódki, cisza, spokój, sielankowa atmosfera, pełny relaks...
Wtedy, w czerwcu, jeszcze nikt nie przypuszczał, że właśnie tu, w lipcu wydarzy się taka tragedia na wyspie Utoya (to jedna z tych, którymi zachwycaliśmy się patrząc na jezioro z Campingu).
Bilety na prom z Kilonii do Oslo można samodzielnie kupić (dobierając korzystną dla siebie cenę i termin rejsu) poprzez: www.colorline.no.
Brak komentarzy. |