Oczywiście z Oslo do Trondheim można jechać prosto, główną drogą E6 - prowadzącą na północ kraju. My też tak jechaliśmy - za pierwszym razem, gdy naszym celem był Nordkapp. W tym roku główną drogą dojechaliśmy do Dombas, patrząc na mijane okolice z okien samochodu i wspominając wcześniejsze odwiedziny czy przejazdy po tych rejonach... W Dombas skręciliśmy w lewo, w drogę E-136, którą dojechaliśmy do Andalsnes, gdzie mamy rezerwację domku na campingu Mjelva (znanym już nam, sprawdzonym i lubianym!), w samym sercu Romsdal - najbardziej „wysokogórskiego” regionu Norwegii.
Ale zanim dojechaliśmy do celu dzisiejszego dnia jeszcze jeden planowany i ważny postój: pod ścianą Trollveggen. Ściana Trolli to 1200 metrów przewieszonego urwiska skalnego. Teraz, przy samej drodze, jest tam dobre oznakowanie i duży parking, umożliwiający swobodne zatrzymywanie się w tym szczególnym miejscu. Jest też camping (zapełniony zwykle przez alpinistów, próbujących swoich sił w zmaganiach z tą trudną ścianą). A ściana jest jedyną taką na skalę europejską, jeśli chodzi o skrajne trudności wspinaczkowe i to przy braku trudności „dojściowych” (zaczyna się tuż przy drodze, nie tak jak u nas w Tatrach, czy w Alpach, gdzie często samo dojście do ściany kosztuje sporo czasu i wysiłku - zanim rozpocznie się właściwą wspinaczkę). Ściana Trollveggen kusiła od zawsze, jednak zdobyta została dopiero w 1958 roku (z dwoma biwakami w ścianie podczas pierwszego wejścia - wschodnim filarem Trollryggenu) i w 1965 r. pierwsze przejście Trollveggen (drogą angielską). Z czasem wytyczono na niej jeszcze kilka dróg wspinaczkowych (pokazuje je dokładnie plansza, umieszczona na parkingu - zdjęcie tej planszy jest też w mojej foto-galerii z poprzedniej relacji - http://www.travelmaniacy.pl/profil,2529,podroze,3987,zdjecie,86770,0). Wśród pionierów - pokonujących tę ścianę jeszcze w latach 60. i 70. XX wieku było kilka nazwisk naszych wybitnych, polskich wspinaczy (Marek Głogoczowski i Maciej Kozłowski, czy Andrzej Dworak, Wojciech Jedliński, Ryszard Kowalewski i Tadeusz Piotrowski - którzy w 1972 r. dokonali pierwszego zimowego wejścia na Trollveggen) a wśród kobiet - nasza dwójka: Wanda Rutkiewicz i Halina Krüger - dokonała pierwszego kobiecego wejścia! Również zajęło im to 3 dni: 9-11. sierpnia 1968 r. Warto pamiętać i o tych polskich akcentach, będąc na norweskiej ziemi...
Wyjazd z Andalsnes - drogą nr 64 - to kolejna dawka pięknych widoków na fiordy i wznoszące się bezpośrednio nad nimi pasma górskie, dalej króciutka przeprawa promowa - przez Langfjord, potem jeszcze tunel pod kolejnym fiordem przed samym Molde, następny tunel - płatny - już nie pod fiordem, a pod szczytami górskimi... potem krajobraz nieco łagodnieje, góry obniżają się, ale to nie oznacza końca atrakcji. Dojeżdżamy do Vevang, a tu zaczyna się Droga Atlantycka.
Droga Atlantycka - to zaledwie 8,5-kilometrowy, ale ciekawy odcinek podróży po Norwegii, a dokładniej - po urozmaiconym regionie Molde & Romsdal. Budowa drogi rozpoczęła się w 1983 r. i trwała 6 lat. To pomysłowe połączenie szeregu wysepek drogą i mostami, których w sumie jest tu 8. Każdy z nich coś w sobie ma. Najwięcej emocji wzbudza najdłuższy z mostów: Storseisundet (dł. 260m), na którym jest zakręt. Od strony parkingów wygląda to trochę jak „skocznia”, jakby most urywał się nad wodą... i u niektórych kierowców wzbudza tym sporo niepokoju. Inny - znowu - most jest świetnym miejscem dla wędkarzy, którzy licznie się wzdłuż niego ustawiają... a w warunkach sztormowych fale (wraz z rybami!) wpadają tam na drogę.
Gdzieś wyczytałam, że Norwegowie uznali Drogę Atlantycką najważniejszą budowlą XX wieku w ich kraju, a czytelnicy brytyjskiego pisma „The Guardian” wybrali tę drogę najciekawszą wycieczką na świecie. Hmm, bez przesady, z takimi opiniami bym dyskutowała. Też lubię Drogę Atlantycką, jednak znam wiele ciekawszych, bardziej ekscytujących, a przy tym i znacznie trudniejszych technicznie odcinków podróży po samej Norwegii (nie mówiąc o świecie!), no ale każdy ma prawo do własnego zdania.
Trondheim - miasto królewskie, z bogatą historią, ciekawymi zabytkami, ale też tętniące życiem współcześnie, zadbane, pełne młodzieży, zieleni, kwiatów...
Znając już realia parkowania w Trondheim, chcieliśmy zostawić auto w pobliżu katedry (to najważniejszy zabytek miasta, więc i miejsc parkingowych najwięcej w tym rejonie). A jednak tak łatwo nie poszło. Co prawda, tuż przy katedrze duży parking sezonowy (na placu należącym do jakiejś szkoły), rano jeszcze prawie pusty, ale kartka z informacją, że 100 koron za cały dzień - zamiast nas zachęcić, raczej wystraszyła... Nie, nie, nie musimy płacić za cały dzień, ale nie chcemy stawiać auta aż za 100 NOK-ów. Jedziemy dalej. I co dalej? Miejsc coraz mniej, a analiza cenników parkomatowych, uświadamia nam, że za 2 godziny wyjdzie nam też już prawie 100. I co? Decydujemy się wrócić na to szkolne podwórko... jednak powrót (w labiryncie jednokierunkowych uliczek) zajmuje nam trochę czasu! Wreszcie się udało. O ile bylibyśmy „do przodu” (i czasu i stresu), gdybyśmy od razu się zdecydowali :).
No, ale w końcu auto stoi, możemy pieszo ruszać w miasto! Po kolei:
I taki był nasz tegoroczny pobyt w Trondheim. Wieczorem wróciliśmy na camping, a od jutra kolejny (kilkudniowy) etap naszej podróży na północ... Drogą nr 17.
Rejon Andalsnes: polecam Camping Mjelva!. Czyściutki, zadbany, wręcz wypielęgnowany, w każdym milimetrze powierzchni; ceny stosunkowo przystępne (płaciliśmy 550 NOK za domek 4-osobowy o podstawowym standardzie, ze sprzętami kuchennymi i naczyniami w domku, chociaż bez wody w środku (kran z wodą pitną na zewnątrz, dla kilku domków; sanitariaty w oddzielnym budynku, w którym oprócz kabin prysznicowych są także kabiny - zamykane - z umywalkami, z ciepłą wodą bez dodatkowych opłat). W tym rejonie Norwegii woda ciepła w prysznicach jest na specjalne żetony, kupowane w recepcji, na tym capmingu żeton za 5 koron zapewnia 4,5 minuty ciepłej wody.
rejon Trondheim: odradzam Camping Oysand!!!. Drogi, a wręcz zaniedbany... Za domek 4-osobowy o bardzo podstawowym standardzie, bez żadnych naczyń kuchennych, z 1 pomieszczeniem wewnątrz zapłaciliśmy 650 NOK (tyle co w Narwiku za domek w którym było nie tylko pełne wyposażenie, ale i łazienka i WC); camping b. długi - rozciągnięty, a sanitariaty tylko w jednym miejscu, w bardzo małej ilości ”oczek”, a do tego nie wszystkie urządzenia łazienkowe sprawne... Aż nie chce mi się opisywać szczegółów, żeby nie przypominać ich sobie... A żeton na ciepłą wodę - nie dość, że kosztuje 10 NOK (a nie 5 jak gdzie indziej), to daje tylko 3 min. ciepłej wody pod prysznicem. Omijajcie z daleka!
Brak komentarzy. |