Wszystko zaczęło się już jesienią, gdy wpadł mi do głowy pomysł, by w końcu kiedyś pojechać do Norwegii zimą. Miałam na myśli oczywiście daleką północ Norwegii, z nadzieją na zobaczenie zorzy. Ale właściwie, tak sobie pomyślałam, że nawet gdyby nie było zorzy, to przecież i tak fajnie by było zobaczyć Tromso zimą... Widywałam już - co prawda, zaglądając w kamerki internetowe - i zachwycałam się patrząc na znajome miejsca w innej scenerii, w bajecznej, śniegowej otulinie, jednak to co na ekranie z kamerki, to nie to, co na żywo :)
I tak dojrzałam do planowania zimowego wyjazdu.
Najpierw otworzyłam stronę linii norwegian, by zobaczyć możliwe połączenia lotnicze, ceny biletów... W tabeli ofert tańszych dni wyglądało to nawet zachęcająco (bilet w obie strony za kilkaset złotych od osoby!). Zaczęłam się nakręcać, podjęłam następne kroki, w kierunku znalezienia korzystnego noclegu. Znajomy nam hostel, w którym dotychczas się zatrzymywaliśmy jest czynny tylko w sezonie letnim (znajduje się w części akademika, zwolnionego latem przez studentów), więc zimą odpada. Pozostają hotele. Szukam więc, szukam, wertuję różne dostępne w Internecie wyszukiwarki, wreszcie znalazłam w miarę przystępną cenę (najniższą z dostępnych hoteli, jedyną poniżej 300zł, ok. 250 zł za noc - pokój 2-osobowy) - „St Elisabeth” przy ul. Mellomveien 50. No cóż, Norwegia ma swoje prawa, nie wszystko będzie tanio; może być tani lot, za to droższe noclegi. Zresztą, to w końcu hotel, a cena w hostelu (i to 10 lat temu) wynosiła 450 NOK czyli wtedy 225 zł za pokój i to przy wspólnej łazience w korytarzu. Trudno, coś za coś. Ważne, żeby zobaczyć daleką północ zimą.
Wstępne rozpoznanie zrobione, teraz pozostaje zsynchronizować daty przelotu i zarezerwować hotel. Minęło kilka dni. Otwieram stronę norwegian z tabelą tańszych dni - a tu... ?! Ceny zmieniły się na znacznie wyższe. Już najniższe ponad tysiąc PLN. No, tego się nie spodziewałam, żeby tak szybko, o tyle więcej? W takim razie nie ma co się zastanawiać dłużej, bo pewnie będzie jeszcze drożej, tylko wybrać optymalny termin i kupić bilety. Dokonując płatności znowu trochę się zdziwiłam, bo zazwyczaj wymagana jest do tego celu karta kredytowa. A tu, w norwegian - przy płatności kartą kredytową pobierają dodatkową prowizję, a przy zwykłej karcie do konta nie ma żadnych dodatkowych kosztów. Pyk i zrobione :) Bilety są, nawet połączenie bardzo sprawne:
Wylot z Krakowa godz. 12.10, dwie godziny lotu do Oslo (Gardermoen), skąd o 17.10 start do Tromso i po następnych dwóch godzinach przylot.
A powrót trochę wcześniej: 6.30 z Tromso, 9.40 z Oslo i już przed godz. 12. w Krakowie. Jak dobrze, że z Tromso do Oslo lot krajowy, więc w zupełności wystarczy być na lotnisku godzinę przed startem.
Wszystko załatwione, teraz ten przyjemny czas (kilku miesięcy) wyczekiwania na datę wyjazdu :)
W tym okresie jeszcze zrobiłam jedną modyfikację odnośnie noclegów, ale to pominę w opisie, żeby nie zanudzać (a gdyby ktoś był zainteresowany wyjazdem i chciał poznać więcej detali organizacyjnych - odpowiem na priv). I w końcu nadszedł ten dzień: sprawny dojazd do Krakowa, sprawny przelot i oto już wieczorem jesteśmy w Tromso! Aż trudno mi to pojąć... Poprzednio dojazd do Tromso zajmował nam kilkanaście dni (samochodem), a teraz rano wyjazd, wieczorem na miejscu, w tym bajecznym mieście północnej Norwegii. Ale jaki to przeskok - z dodatniej temperatury, wiosennej zimy w Polsce, na absolutną krainę śniegu... wszystko tu w obfitej, pięknej, białej otulinie śniegowej... Ten wieczór był jak zaczarowany!
Na szczęście noc nie zmieniła nam bajki :) śnieg nadal był wszędzie wokół, a przy każdym stawianym kroku - cudnie skrzypiał pod nogami. Naprawdę jesteśmy w Tromso! Pogoda jak marzenie: śniegu pełno, ale nie sypie, lekki mrozik, ale bez jakiegokolwiek wiatru, widzialność doskonała po horyzont, nawet przez kilka godzin świeciło słońce (od ok. 12-tej do 15-tej było widoczne; w końcu tu na północy w zimie trwa noc polarna i choć już w lutym nie jest to całodobowa ciemność, słońce wychyla się tylko krótkim i płaskim łukiem spod widnokręgu). Dziś akurat się do nas uśmiechnęło i dało pełny popis swoich zimowych możliwości.
W takich sprzyjających okolicznościach atmosferycznych poszłyśmy do centrum i pokazałam Mamie wszystko, co można tam zobaczyć (z muzeum Polaria włącznie, albo na czele!). Kiedyś już opisywałam Tromso (patrz: relacja z lipca 2006: http://www.travelmaniacy.pl/profil,2529,podroze,5744,norwegia), więc nie będę się teraz powtarzać. Jeszcze na koniec dnia zrobiłyśmy sobie wieczorny spacer wśród białej, leśnej scenerii.
Nazajutrz pogoda była już inna, więcej chmur, przez które słońce tylko nieznacznie się chwilami przedzierało. Śnieg jednak nie padał, wiatru tez nie było. Zaproponowałam wędrówkę w inne rejony Tromso, ścieżką spacerową (która - jak się okazało - była użytkowana bardziej przez narciarzy biegowych, niż przez osoby piesze bez nart!), wokół jeziora Prestvannet (aktualnie całkowicie zamarzniętego!), znajdującego się w najwyżej położonej części miasta, mniej więcej na środku wyspy Tromsoya. Nad jeziorem spotykałyśmy całe rodziny z dziećmi, nawet bardzo małymi, na nartach lub na sankach. Była niedziela. Widać, że Norwedzy bardzo aktywnie spędzają wolny czas. Tego dnia zjadłyśmy wczesną kolację, bo na godz. 17.40 wybierałyśmy się znów do centrum, do punktu zbiórki autokaru odjeżdżającego na poszukiwanie zorzy. Ten element naszej wyprawy, stanowiący jej kulminację i budzący najwięcej ekscytacji przedstawiłam już, bezpośrednio po przyjeździe, w odrębnym odcinku: http://www.travelmaniacy.pl/profil,2529,podroze,5843,norwegia (stosownie do rangi zjawiska, ale też żeby nadmiernie nie wydłużać opisu!).
Kolejny dzień był głównie odsypianiem nocnej eskapady, jakiś tam jeszcze krótki spacer, wizyta u sióstr karmelitanek w klasztorze Totus Tuus (wśród których są i Polki), interesująca z nimi rozmowa, a potem już zbieranie się do podróży powrotnej. Zresztą, w ten ostatni dzień aura pokazała nam jeszcze inne oblicze: obfite, gęste opady śniegu. Hm, dobrze, że dopiero na koniec, a nie na przykład przez cały czas naszego pobytu! Miałyśmy więc urozmaicony przekrój możliwości pogodowych, scenerii zimy w północnej Norwegii.
Absolutnie pełna satysfakcja z wyjazdu!
AniaMW | Ala, Norwegia blisko :) Nie martw się, kiedyś pojedziesz! ... Pozdrawiam! |
piea | Przeczytałam od deski do deski i powiem Ci tak: strasznie Ci zazdraszczam tej Norwegii...., to wciąz odkładane od lat nasze marzenie, oczywiście w wersji letniej. Problemem jest zawsze urlop, bo najlepiej byłoby jechacc (tak jak Wy- samochodem...przed siebie... na 3-4 tygodnie..., ale potem juz urlopu brak!; samolotem znowu szybka droga, ale co potem? wynając auto/ czy jakiegos kampera na miejscu- to znowu koszty!; na pierwdszy raz najlepiej pasowałaby mi krótka wycieczka samolotem w pigułce; ( taka np. na jakiej był Oskar w zeszłym roku), ale to znowu te koszty.... krótko i w sumie strasznie drogo! Ech... i tak leci rok za rokiem, a my odkładamy tę Norwegię w nieskończoność.... Dobrze, że jest mamy tu taką Anię:). dzieki której przynajmniej można odkryć całe mnóstwo miejsc w tym fascynującym. północnym kraju. Aniu pozdrowionka, |