Norwegia - Spitsbergen - relacja z wakacji
16.06.2016, minął tydzień od wypłynięcia z Hamburga i nadszedł kulminacyjny punkt naszego rejsu. Dotarliśmy - po pokonaniu odległości 532 mil morskich z Tromso - na Spitsbergen (!),a dokładnie do Longyearbyen, praktycznie jedynej miejscowości, jaka tam istnieje. Uchodzi ona za stolicę tego odległego, północnego archipelagu Norwegii a liczy sobie ok. 2200 mieszkańców.
Dla przypomnienia, nasz statek przywiózł 3300 pasażerów (nie licząc 1200 osób załogi). Łatwo więc wyobrazić sobie, jaki nagle zrobił się tłok w tym spokojnym miasteczku. Najbardziej widoczne i dotkliwe było to… na poczcie. Pani przy okienku (jedynym!), uwijała się bardzo sprawnie, aby umożliwić wszystkim chętnym wysyłkę kartek z tego wyjątkowego miejsca. Niektórzy zdecydowali się też na zakup specjalnego certyfikatu, potwierdzającego obecność na Svalbardzie, z dzisiejszą datą. Nieco mniejszy ruch był w biurze Informacji Turystycznej, gdzie można zakupić np. kalendarze, czy inne wydawnictwa dotyczące Spitsbergenu, jednak w dniu takim jak dziś – gdy przypłynął wielki wycieczkowiec – i tak nie ma szans na jakąkolwiek tańszą wycieczkę z lokalnego biura… Bo wszyscy są zajęci obsługą zarezerwowanych wcześniej wycieczek fakultatywnych.
Mając do dyspozycji tylko 1 dzień na Spitsbergenie my też skorzystaliśmy z takiej właśnie opcji. Ale, żeby zobaczyć jak najwięcej i ubogacić się wzajemnie wrażeniami, rozdzieliliśmy się. Mąż wybrał inną wycieczkę (rejs katamaranem do czoła lodowca a potem do nieczynnej już rosyjskiej kopalni), ja inną (hiking po plateau lodowca Foxfonna). I to była bardzo trafna decyzja.
Zanim jednak udaliśmy się na nasze wycieczki, razem pospacerowaliśmy po miasteczku, rozłożonym właściwie wzdłuż jednej ulicy, wiodącej od brzegu morza lekko wznosząc się pod górkę, w głąb lądu. Zwiedziliśmy wszystko, co się dało. Podczas spaceru po Longyearbyen spotkałam w sumie 3 „endemiczne”, zupełnie nowe dla mnie znaki drogowe – na 2 z nich po prostu weszłam, trzeciego musiałam poszukać, bo nie był po drodze, ale zależało mi, by go też zobaczyć, więc nie odpuściłam, aż znalazłam :) . Oczywiście udokumentowałam je wszystkie na zdjęciach.
No i wreszcie – upragniona wycieczka w góry. W ustalonym miejscu na statku i o wyznaczonej godzinie zebrały się osoby zainteresowane tą właśnie górską wędrówką. Było nas niewiele ponad 10 osób, z różnych krajów. Słyszałam język włoski, niemiecki (mogli to być też Austriacy lub Szwajcarzy), był jeden Francuz i ja – też tylko jedna – Polka. Tak się wygodnie złożyło, że wszyscy porozumiewaliśmy się po angielsku, więc przewodnik nie musiał nic tłumaczyć na inne języki. Prowadzącym grupę był sympatyczny Elias, na co dzień student z Oslo. Przyjechał po nas niewielki autobus i zawiózł w miejsce, gdzie miała rozpocząć się nasza wędrówka. A było to na wysokości ok. 600 m. npm., tuż przy kopalni nr 7. Właśnie ze względu na kopalnię została tam zbudowana droga.
Przy okazji parę słów o tej kopalni. Jak każda na Spitsbergenie, swoją nazwę zawdzięcza kolejności, w jakiej została uruchomiona. Ta jest najnowsza, otwarta w 1975 roku. Obecnie jest jedyną nadal wydobywającą węgiel. Po drodze mijaliśmy kopalnie o niższych numerach, które już są nieczynne. Kopalnia nr 7 jest oddalona od miasta o 15 km. Jest w pełni zautomatyzowana, zatrudnia ok. 20 pracowników. Wydobywa rocznie średnio 65 tys. ton węgla, który jest właśnie drogą transportowany do miasta. 25 tys. ton zostaje wykorzystane na miejscu, do wytworzenia energii elektrycznej i ciepła dla Longyearbyen, a pozostałe 40 tys. ton jest dalej transportowane do Norwegii (już drogą wodną, oczywiście!). Nie przypuszczałam, że „atak szczytowy” wycieczki górskiej może rozpoczynać się …przy kopalni węgla. A swoją drogą – kopalnia w górach, to ciekawa sprawa, w Europie raczej niepopularna.
No więc jesteśmy już przy tej kopalni, autobus odjechał, inny busik dowiózł nam kolejnych 2 przewodników (1 z nich to pies!) i pomocny ekwipunek - kijki oraz ”buty śniegowe”, takie podobne do rakiet śnieżnych nakładki na buty. Na wycieczki grupowe po Spitsbergenie wymagany jest pies – jako węch i „szczek” na niedźwiedzie, a do tego przewodnik musi być wyposażony w broń. Mają szczegółowe procedury, jak tej broni używać, by przegonić miśka, który chciałby dołączyć do grupy turystów. W praktyce nie poznaliśmy jednak tych procedur. Białe miśki zwęszyły widocznie natłok istot ludzkich jakie wyległy z wielkiego statku i wolały nie mieć z nami nic do czynienia. Nie będzie fotek z żywym niedźwiedziem polarnym. A przynajmniej – nie z tej podróży.
Zabezpieczeni przez przewodnika (ze strzelbą) na czele grupy i przez psa – na tyłach, wyposażeni w kijki i przeciwśniegowe nakładki na butach (z pomysłową, ruchomą piętką – na płasko po równym terenie, z podkładką pod piętę przy podejściu po stromiźnie, co ułatwiało wchodzenie do góry) wyruszamy. Zostawiamy kopalnię w dole, dochodzimy do wielkich radioteleskopów, nieco wyżej jeszcze ostatni obiekt na naszym szlaku: obserwatorium instytutu astro-fizyki. Budynek ma ciekawe, oszklone, i otwierane ”bąble” w dachu do obserwacji nieba... Niby zwykła wędrówka górska, a jednak ocieramy się o całkiem inne klimaty, bardzo mądre urządzenia badawcze. Po chwili i one też zostają w dole, idziemy dalej do góry. W pewnym momencie naszego podejścia znaleźliśmy się w chmurze. I wcale nie była to jakaś wielka wysokość, tylko zwyczajnie przygnało nisko chmury, które w dodatku zasłoniły nam cały świat :( Nagle zrobiło się zero widoczności. Bardzo nie lubię takich warunków w górach – biało wszędzie i ledwie widać cokolwiek w promieniu max 2-3 kroków.
Hm, nie takich widoków oczekiwałam podczas wędrówki na Spitsbergenie. Gdy zapytałam Eliasa dlaczego tak (?) i gdzie jest słońce. Grzecznie wyjaśnił, że słońce było… wczoraj, ale że nie jest źle, bo przecież nie wieje :) Tego nie wzięłam pod uwagę, bo faktycznie mogło być gorzej. Przecież przenikliwy, północny wiatr potrafi nieźle dokuczyć. A mamy ciszę i spokój w powietrzu, więc jest OK. Wkrótce chmury nieco się rozrzedziły i pojawiła się nić nadziei, że może jednak jeszcze coś zobaczymy... I rzeczywiście. Uff, wystarczyło wejść na sam wierzchołek - plateau i znowu odsłoniło się trochę przestrzeni. Z radości zaraz wszyscy zaczęliśmy robić zdjęcia, zanim znów najdą jakieś paskudne chmurzyska. Odsłonił się nawet widok na całą sąsiednią dolinę... Byliśmy usatysfakcjonowani. Nawet nie spostrzegliśmy, że pojawiło się jeszcze coś nowego w aurze, zaczął sypać śnieg, podczas zejścia nawet intensywnie i gęsto. Było więc sporo frajdy – i wędrówka po lodowcowym plateau, i widoki, i placówki badawcze, i efekty specjalne jako meteo-bonus.
Szukasz wycieczki? Zobacz nasze propozycje wakacji w Norwegii:
Porady i ważne informacje
Czasem mylone są, bądź używane zamiennie 2 pojęcia: Svalbard i Spitsbergen.
Więc żeby było jednoznacznie:
Svalbard – to nazwa archipelagu na północy Norwegii,
Spitsbergen – to największa wyspa tego archipelagu.
Komentarze: