Po przylocie do Bangkoku uderzyło nas ciepło. W Polsce -5 a tam +30... bosko... Postanowiliśmy poruszać się taksówkami, które w Bangkoku są stosunkowo tanie. Trochę negocjacji i ruszamy w drogę.
W pierwszy dzień obowiązkowo świątynie: Wat Pho, kompleks królewski ze szmaragdowym Buddą. Wszędzie pełno turystów, pełno europejskich twarzy. Co najważniejsze, będąc z dzieckiem, nie czuje się człowiek niebezpiecznie. Żadnych problemów, ludzie mili.
W restauracjach ani razu nie było próby oszustwa, Tajowie wydawali zawsze uczciwie resztę, nikt nie prosił o napiwek (jak to jest w Egipcie) lub sam go sobie nie pobierał (jak to bywa we Francji).
Na drugi dzień pojechaliśmy do Safari Park na obrzeżach Bangkoku, świetna rozrywka dla całych rodzin. Polecam jednak jedzcie rano ok 10, my byliśmy spóźnieni (ta różnica czasu) i trochę nam przeszło koło nosa.
W pierwszy i drugi wieczór zaliczyliśmy backpackerską ulice Khao San oraz - masaż stópek, a w następny Chinatown, które mnie rozczarowało.
Trzeci dzień to szwendanie się bez celu, przejażdżka promem Chaopraya Express, wysiadka koło mostu a potem już uliczki Bangkoku. Przypadkiem trafiliśmy na Flower Market oraz do parku królewskiego. Te kolory... :)
Po 3 dniach pobytu w Bangkoku, gorącym, zatłoczonym ale bardzo to kolorowym polecieliśmy liniami Thai na Phuket. Lot ekstra samolotem trwał tylko godzinę. Na Phuket znaleźliśmy malutki hotelik Bangtao Village Resort typowy w stylu tajskim. Porządnie wyglądające bungalowy z klimatyzacją pośród przepięknej , soczystej zieleni. Do plaży około 100 m, niestety ktoś kto lubi jeść byłby zawiedziony śniadaniami. Mój mąż na 3 dzień nie wytrzymał, nie mogąc przełknąć zimnej jajecznicy z cebulą i jakimś zielonym zielskiem , sam wparadował do kuchni zrobił nam naszą typową polską ciepłą jajecznicę. Na samym początku Tajka obsługująca nas była lekko zażenowana, ale kiedy ten rytuał powtarzał się codziennie na koniec mąż zyskał uznanie wśród kuchennych pań i nawet robiły sobie z nim na pożegnanie fotki :).
Po rozmowach z miłym recepcjonistą z hotelu postanowiliśmy wykorzystać okazje i za równowartość 130 zł Pan poświęcił chętnie pół dnia i obwiózł nas swoim prywatnym autem po najciekawszych miejscach na Phuket. Zaliczyliśmy trekking na słoniach (niestety drogi i pod skalistą górkę więc spocona jak mysz ze strachu byłam- bo wiadomo ze jedynym zabezpieczeniem żebym nie spadła był parciany sznurek ), potem przylądek oraz punkty widokowe, świątynia Chalong, centrum rehabilitacji gibbonów, most saracenów łączący Phuket ze stałym lądem. Niestety żałuję ale nie mogliśmy znaleźć ogrodów orchidei, ponadto przejeżdżaliśmy koło ogromnego posągu Buddy, który góruje nad Phuket. Odpuściliśmy sobie wchodzenie na górę w tym upale.
Ceny na Phuket niestety wyższe niż w Bangkoku, poza tym wszędobylscy Rosjanie i rosyjskie restauracje przeszkadzały nam trochę (wszyscy wiedzą o co chodzi zapewne...).
W ostatni dzień wykupiliśmy sobie w miejscowym biurze całodzienną wycieczkę i ... byliśmy szczerze pozytywnie zaskoczeni. Klimatyzowanym busikiem zawieziono nas dokładnie we wszystkie punkty wycieczki: Zatoka Nang Pha, Monkey Cave, przepłyniecie long boatem na floating market, tam wypasiony obiad tajski, potem wycieczka po morzu andamańskim na wyspę Jamesa Bonda oraz na końcu canioning pośród pięknych wapiennych formacji. Obsługa anglojęzyczna, wszystko na czas i regulaminowo.
Ogólnie z podróży wróciliśmy pełni wrażeń, co prawda powrót nie należał do najłatwiejszych i wątpię żeby mój mąż jeszcze raz się wybrał w tak dalekie loty ( opóźnione loty, mgła nad abu dabi, stanie na płycie 3 ha w samolocie, potem turbulencje, opóźnienie a na końcu air berlin zagubił nasz bagaż - kolejne 2 ha załatwiania reklamacji ), ale reasumując myślę ze warto było :).
Bangkok:
Brak komentarzy. |