Tajlandia czyli jak się spełnia marzenia. O Tajlandii marzyłam już od dłuższego czasu, każdy kto uwielbia podróże ma taką swoja listę miejsc, które musi zobaczyć. Dla mnie na drugim miejscu była właśnie Tajlandia. Bilety kupujemy już w listopadzie - cena za 2 osoby 4 000 zł. Lecimy z Krakowa przez Kijów aż do Bangkoku! Cała podroż od początku do końca była na własna rękę.
W końcu nastał ten cudowny dzień 17 marca tak naprawdę do samego końca nie wiedzieliśmy czy polecimy, 4 dni wcześniej moja córcia zachorowała i zostawienie chorego dziecka pod opieką babci to nie był najlepszy pomysł. Ale w kocu dzień przed wyjazdem jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Kornelka wyzdrowiała!
Linie lotnicze Aerosvit jak dla mnie świetne, nie mogę złego słowa powiedzieć na temat obsługi czy też samego samolotu! Jedzenie całkiem smaczne jak na samolotowe, napoje do wyboru do koloru i do bólu.
Po przylocie do Bangkoku dzięki temu że mieliśmy już w paszportach wizy szybko wychodzimy ze strefy papierkowej. Pierwsze co musimy załatwić to bilety powrotne z Phuketu do Bangkoku na 31 marca. Lotnisko w Bangkoku jest tak duże że szok, ale jest bardzo dobrze oznaczone więc zgubić się nie ma szans. Wjeżdżamy na 4 poziom (domestic departures) kupujemy bileciki za które płacimy 2000 BHT za osobę. W przybliżeniu 10 BHT - 1 złoty.
Odszukanie taxi na lotnisku nie jest jakimś wielkim problemem, należy tylko zjechać na poziom 1, a tam już siedzi pani przy stoliku i wypisuje zlecenie kursu. Kurs do naszego hotelu 400 BHT!
Do hotelu Prince Palace przyjechaliśmy o 6 rano, a doba hotelowa zaczyna się od 12! Hmm co tu robić ... wtedy mój małz ze swoim wdziękiem osobistym wytargował pokoje od 8 rano bez dodatkowych opłat! Mamy troszkę czasu do 8 wiec zostawiamy bagaże i idziemy na pierwsze zwiedzanie.
Hotel bardzo duży z dwoma basenami i restauracją na 11 piętrze - hotel godny polecenia, za pokój na www.agoda.pl zapłaciliśmy 1600 BHT.
Po odświeżeniu i rozpakowaniu bagaży wyruszyliśmy na podbój Bangkoku. Przed wyjazdem sporo czytałam na temat tuk-tuków - że nie należy ich brać, że kierowcy naciągają turystów, ze nie zawożą tam gdzie turysta chce, tylko do marketów ponieważ tam mają obiecane prowizje. Tylko że my bardzo chcieliśmy pojeździć tuk tukami - przecież jesteśmy w Azji! Po wyjściu z hotelu oczywiście nagle wielu tuk tukowców się zjawiło! Pierwsze pytanie za ile a Pan odpowiada ze 20 BHT za cały dzień (2zł)! Z natury jestem nieufna więc łapię za rękę męża i idę dalej ... Tomek nie ustępuje i pyta gdzie jest haczyk że tak tanio! Po chwili rozmowy okazuje się, że faktycznie biorą tak tanio bo oprócz świątyń zabierają turystę do sklepu. Oki zgadzamy się na układ, że obwozi nas po świątyniach, a my w zamian pojedziemy do jednego sklepu. Aby tuk tukowiec miał prowizje ze sklepu turysta musi posiedzieć tam 15 minut.
Pierwszego dnia zwiedziliśmy Świątynię Wat Pho (Świątynia Leżącego Buddy) i Świątynię Wat Arun. Świątynia Wat Pho - lezący Budda - byliśmy zachwyceni 46 m długości i 15 wysokości, oj robi wrażenie! Wstęp do Wat Pho jest bezpłatny. Potem wybraliśmy się do Wat Arun. Tuk tukiem dojechaliśmy do przystani, tam wzięliśmy łódkę (cala dla nas) na ponad 2 godzinny rejs kanałami Bangkoku. Zobaczyliśmy Bangkok z wody. Widzieliśmy niesamowite wodne miasto. Domy, świątynie na palach, wybudowane nad wodą. Dla Europejczyków to naprawdę atrakcja, oglądać życie mieszkańców wodnej dzielnicy. Oczywiście podpłynął do nas Wodny Sklep czyli łódka z pamiątkami. Rejs kosztował ok. 1 200 BHT. Wejście do świątyni Wat Arun też płatne - 40 BHT.
Na kolejny dzień zostawiliśmy sobie perełkę Bangkoku - Wielki Pałac - wstęp 350 BHT- drogo ale oczywiście warto!
Jest to kompleks wielu przepięknych budynków, którym trzeba poświęcić sporo czasu. Na początek najlepiej zwrócić się ku Wat Phra Kaeo (świątynia szmaragdowego Buddy). Słynna figurka jest nieduża ma ok. 75 cm wysokości i wykonana jest nie ze szmaragdu a jadeitu! Budda siedzi wysoko na ołtarzu, Podobno zawsze ubrany jest stosownie do pory roku!
Ach bardzo ważna uwaga przed wejściem do Pałacu jest kontrola ubioru nie można mieć odkrytych ramion i nóg! Można wypożyczyć ubiór - płaci się 150 BHT depozytu, a w drodze powrotnej oddają pieniążki.
W drodze powrotnej podjechaliśmy jeszcze na Gold Mount (godz. od 8:00 do 18:00). Złota Góra to wspaniały punkt widokowy! Na szczyt( 78m) wchodzi się po schodach.
Ostatni dzień spędziliśmy w Safari Word znajduje się on na przedmieściach Bangkoku! Za taxi zapłaciliśmy 400 BHT w jedna stronę! Park podzielony jest na dwie części Safari Word i Marine park! Marine park to takie zoo. Na samym początku wita nas stado skrzeczących papug. Zaczęliśmy chodzić po parku - krokodyle tygrysy niedźwiedzie polarne, kangury no i te które najbardziej mnie interesowały żyrafy! To największa atrakcja tego parku - taras karmienia żyraf „safari terrace”. Cos niesamowitego. Wchodziło się na podest na wysokości głów dorosłych żyraf, można było za 30 BHT kupić kosz z bananami. W dole sobie chodziły i tylko głowy nachylały do nas aby coś dostać. Nie mogliśmy oderwać się od tych uroczych stworzeń. Ja byłam jak zahipnotyzowana. Nie przypuszczałam, że tak mnie zafascynują te zwierzaki. Wykarmiliśmy kilka koszyczków, spędzając tam kilkadziesiąt minut i dalej.
Marine park w sumie to same przedstawienia ze zwierzątkami. Nie jestem wielbicielka tresury zwierząt wiec nic na ten temat nie napiszę. Druga część parku to Safari. Na Safari park jedzie się przez 45 min wśród zwierząt żyjących „na wolności”. można tam oglądać nosorożce, żyrafy, zebry, lwy, tygrysy, niedźwiadki. To takie mini safari afrykańskie. Wstęp do obu parków to koszt 800 BHT.
Ok. godz. 16 wróciliśmy do hotelu po bagaże i fruuuu na stację kolejową, gdzie o 18 wyjeżdżał nasz pociąg do Surat Thani!
Brak komentarzy. |