Podróż na Maltę dostarczyła nazbyt wielu niespodziewanych przygód, niekoniecznie przyjemnych, ale był to jeden z tych wyjazdów, o których - długo by opowiadać i będzie o czym! :).
Wylot z Krakowa w niedzielę, powrót tamże w niedzielę następną. Okazało się, że w hostelu w Buggibie, na 5 piętrach, z salą pełną gratów na parterze, nieczynnym pubem na piętrze 3cim i tarasem na piętrze 5tym i wieloma pustymi pokojami, byłyśmy zupełnie same, jedynie na 4tym zamieszkiwał syn właściciela uziemionego na kilka dni w szpitalu. Okazało się, że poza sezonem hostel zwykle jest nieczynny przez kilka miesięcy ze względu na takie właśnie tłumne zainteresowanie i na... podróże właściciela :) Poza tym Buggiba jest miastem stworzonym typowo pod angielskich turystów odwiedzających tłumnie Maltę, więc wizyta w takim miejscu często nie stanowi dla nich atrakcji poza sezonem :).
Plan był napięty, choć weryfikowany wielokrotnie przez wieczny niedoczas, spowodowany często podróżowaniem wszędzie komunikacją autobusową, którą opisał idealnie pewien dialog między kierowcą busa linii 201 (lotnisko - Blue Grotto - Dingli - Rabat), a pewnym angielskim turystą:
Turysta: - „What time will you be coming back the other way sir?”
Kierowca: - „It depends...” :D.
Mimo aury wczesnej wiosny z dodatkiem silnego, momentami porywistego wiatru, warto korzystać z uroków Malty :). My poprzez zwiedzanie punktów must see (niektórych niestety się nie udało z wielu przyczyn niezależnych i zależnych od nas), trafiłyśmy nawet do Popeye Village - wioski zrobionej na potrzeby turystyczne z dawnego planu filmowego. Bawiłyśmy się wybornie, łącznie z sesją zdjęciową wliczoną w cenę biletu wejściowego.
O innych zakątkach pisze wiele opracować dostępnych online i w każdym przewodniku znajdziecie podobne punkty, które trzeba zobaczyć. Od siebie dodam tylko - na Dingli Cliffs warto iść w prawo zamiast w stronę charakterystycznego radaru w kształcie białej piłki. Oraz zdecydowanie nie polecam płacenia 9 EUR za wstęp do świątyni Gigantija, na Gozo. Ponoć najstarsza zachowana budowla z kamienia, ale nie warta tylu pieniędzy, nie robi zdecydowanie takiego wrażenia jak Stonehenge - tylko dla totalnych pasjonatów.
Oraz rada na każdą okazję - cierpliwość dla autobusów być musi, inaczej może być nerwowo! A jak nie jedzie, czasem warto przeliczyć skalę na mapie, zapewne szybciej dotrze się tam z tzw. buta własnego! :D
Z jadłodajni - zdecydowanie polecam Restaurację Fritz w Marsaxlokku (jadłam wspaniałego miecznika, do tego na przystawkę bruschetta, dobre winko i nieśmiertelny napój maltański - Kinnie; to wszystko za ok. 10 EUR), Pizza maltańska (z ichnią kiełbasą) smakowała nam najlepiej w lokalu nad samą plażą Mellieha, natomiast zdecydowanie nie polecam Burger Kinga w Valetcie, nawet jak dopadnie was głód - lepiej zjeść batona i poszukać czegoś o wiele, wiele lepszego :).
Grazzi Malta! :)
Warto jak zawsze pojechać tam gdzie się da. W zależności od tego, czy wolimy podziwiać naturę, czy stare dzieła ludzkich rąk i umysłów jednocześnie, Malta oferuje wiele atrakcji. To co ja zdążyłam zobaczyć (nie wszystko w sprzyjających warunkach pogodowych), to:
Brak komentarzy. |