Słowem wstępu -
Kreta jest przecudowna!! Klimat, ludzie, widoki, zapachy, smaki, dźwieki...Kreta działa na wszystkie zmysły :)
Dzień 1
Pierwszego dnia nasz kontakt z Kretą ograniczył się do widzenia jej z lotu ptaka, następnie z autobusu, ze zjedzenia pierwszej greckiej kolacji i pójścia spać :) Plan był taki, że po kolacji idziemy na spacer, ale niestety z reallizacją było trudniej ;)
Sam przelot na trasie Kraków - Heraklion to świetna sprawa! Widoki nieziemskie :) Szkoda tylko, że nasza znajomość geografii nie pozwoliła nam na rozpoznanie wszystkich charakterystycznych miejsc.
Lądowanie w Heraklionie było niesamowite. Wyobraź sobie, że lecisz nad morzem. Coraz niżej i niżej. Ląd po Twojej lewej spory kawałek od Ciebie, a Ty ciągle zbliżasz się do wody... I nagle, ni stąd ni z owąd wyrasta pod samolotem pas startowy :) I już po chwili jesteś na lotnisku im. N. Kazantzakisa w Heraklionie :)
Wyjście z samolotu i pierwsza rzeczz jaką odczuwasz stawiając pierwsze kroki na kreteńskiej ziemi to gorąc. Uderzający gorąc. Cudowny gorąc :)
Sprawnie skierowano nas do odpowiedniego autobusu (tu Neckerman spisał się nieźle - nie było zamieszania, wszystko jasno i miło) i po godzinie jazdy byliśmy już w "naszym" Rethymnonie :)
Dzień 2 - Rethymnon
Obudziłam się wcześnie rano niemogąc się doczekać kiedy wreszcie wyjdziemy z hotelu i będę mogła zobaczyć morze, zobaczyć Rethymnon...
I nareszcie moja ciekawość została zaspokojona :)
Wcześnie rano, morze było cieplutkie :) Powoli na plaży zaczęli pojawiać się inni ludzie i wtedy poczułam się taka.... nieopalona :(
Po wielkości opalenizny można było rozpoznawać kto dopiero zjawił się na Krecie, a kto już jest dłużej :)
Od naszego hotelu, idąc wzdłuż promenady, było około 3km do centrum miasta. Ruszyliśmy w drogę spragnieni greckich widoków :) Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to plakaty z lokalnymi gwiazdami :) Bardzo specyficzny styl
Szliśmy bez żadnej mapy - chcieliśmy trafić w przypadkowe miejsca, w których zobaczymy prawdziwe oblicze Krety a nie jej turystyczne szlaki :) Ale i tak wszystkie drogi prowadzą do części zwanej Starym Miastem, czyli tam gdzie jest cała masa wąskich uliczek, które są niesamowicie urokliwe.
Kierowaliśmy się w stronę górującej nad miastem Fortecy. Widać ją z daleka, gdyz jest wybudowana na wzgórzu.
Wstęp 4 euro od osoby. Na odwrocie biletu mapa Fortezzy z opise, dowiadujemy się dzięki niej co jest czym.Jeśli kogoś nie interesują takie miejsca, to mimo wszystko warto tam wejść choćby dla widoku na całe miasto z góry :) Nam do gustu przypadły magazyny -szczególnie ze względu na to, że było tam chłodniej niż na zewnątrz :) Z tej okazji urządziliśmy sobie tam małą sesję zdjęciową.
Po wyjściu z fortecy, kierujemy się do portu. Po drodze mijamy kawiarnię o jakże cudownej nazwie "Melina" :)
I nareszcie dotarliśmy do portu :)
Przywitała nas tam cała masa tawern, gdzie przy każdej stał jeden z kelnerów i namawiał gorąco do wejścia. Po mienięciu kilku takich miejsc i odmawianiu każdemu z nich zrobiło się to męczące, więc skręcilismy w boczne uliczki i nimi dotarlismy do hotelu.
Wieczorem po kolacji poszliśmy ponownie nad morze. Było już po zachodzie słońca, plaża była puściutka i wokół panowała cisza i spokój....
Dzień 3 - my wciąż w Rethymnonie :)
Spędziliśmy go bardzo pożytecznie - szukając odpowiedniej wypożyczalni samochodów :)
Dzień 4 - Cretaquarium / Knossos / Heraklion przejazdem
Z samego rana poszliśmy do upatrzonej wypozyczalnie samochodów Traffic - bardzo miła obsługa, żadnych problemów, wszystko jasno napisane i w przyzwoitych cenach :) Mieliśmy wziąć na 3 dni Suzuki Jimny, ale nie był dostępny tego dnia, więc przypadł nam Opel Astra Cabrio na pierwszy dzień :)Na tamtejszy klimat auto idealne :)
Pierwszy punkt programu to wyprawa głowną drogą krajową z Rethymnonu aż za Heraklion do Cretaquarium. I uważam, że to był świetny pomysł! Rewelacyjne miejsce, byłam zachwycona jak dziecko! Wstęp 8 euro od osoby ale WARTO!
Cretaquarium znajduje się kilkanaście kilometrów zamiastem, na totalnym odludziu (tereny powojskowe). W sumie to myśleliśmy na początku, że zabłądziliśmy ale okazało się, że jednak nie :) Trochę liczb:
* 1,6 mln m3 wody
* 32 ogromne akwaria
* 2500 organizmów żywych
* 200 gatunków morskich stworzeń
Na końcu trasy po Cretaquarium jest mini-kino z filmami przyrodniczymi. Działa też sklepik z pamiątkami i kawiarnia dla spragnionych :)
Kolejny punkt wycieczki to Knossos. Ale żeby tam dojechać trzeba znaleźć zjazd w okolicy Hreaklionu. A jak juz wcześniej zauwazyliśmy Kreta ma okropnie oznaczone drogi zjazdowe, albo nie oznaczone wcale. Czasem znaki są 100m przed skrzyżowaniem, czasami 1m a czasami za skrzyżowaniem :) Ewentualnie za krzakami, tak że żeby przeczytać to trzeba się zatrzymać i wyjrzeć przez okno.... Za oznakowanie dróg przyznajemy 0 punktów.
A zjazdu do Knossos szukaliśmy dość długo.
W Knossos panowie stoją przy drogach i "zaganiają" nadjeżdżających turystów na swoje parkingi. My parkowaliśmy na darmowym przy tawernie, w gaju oliwnym. Od razu wypilismy sobie frappe, ale nie polecam - więcej tam było wody niż jakiegokolwiek smaku :/
W największy upał, bo było chyba po trzynastej. Koniecznie trzeba się nasmarować kremem z filtrem, bo można się spiec. Bilet wstepu 6 euro/osoba.
Po koszmarze szukania wyjazdu w heraklionie, nie mieliśmy ochoty na zwiedzania tego miasta. Wróciliśmy więc do Rethymnonu zachwycając się widokami po drodze.
Oddaliśmy cabrio i wracaliśmy promenadą do hotelu przy cudownie zachodzącym słońcu
Dzień 5 - Falasarna, Elafonisi, Chania
Dzień 5 pod znakiem górskich wycieczek Suzukim Jimnym :)
Tym razem nienajgorzej oznaczone drogi, po chyba 2,5 godzinnej jeżdzie doprowadziły nas do Falasarny. Miejscowości na zachodnim wybrzeżu.Jest tam mnóstwo upraw w szklarniach i gaje oliwne oraz cudowna plaża i ruiny portowego antycznego miasta. Jako miłośnicy takich miejsc podążyliśmy za znakami "Ancient Falasarna". Cóż mogę powiedzieć? Niewarto.
Wygląda to jak kupa kamieni ;)
Za to plaża - bajeczna! Muszelkowy raj :) Zbierałam długo i znalazłam ciekawe okazy :) Jeden wisi już na mojej szyi i przypomina o cudownych wakacjach :)
Po odpoczynku na plaży ruszyliśmy w dalszą drogę na Elafonisi - tym razem kierunek południe. Przez góry. Baaaaardzo widokowa trasa - serpentyny, drogi szerokości jednego samochodu, które są drogami dwukierunkowymi i coraz wyżej i wyżej... Hardcorowe było mijanie się z ciężarówką :) Zakręt bez barierek, strome zbocze, 200 metrów w dół a tu zza zakrętu słychać trąbienie! Nadjeżdżająca ciężarówka dawała znać, że jedzie i nic jej nie powstrzyma!
Ja na tej trasie więcej miałam oczy zamknięte niż otwarte, bo wszystkie przepaści były od strony pasażera :/ Ale jak sobie teraz ją przypominam, to cieszę się, że tamtędy pojechaliśmy :)
Po tej pełnej wrażeń jeździe dotarlismy do Elafonisi :) Bajeczne miejsce, niestety w sezonie za bardzo zaludnione :(
Z lądu przechodzi się na wysepkę na nogach - woda sięga do kolan.
Na wysepce znowu oddałam się zbieraniu muszelek, po czym wyruszylismy w droge powrotną, drugą stroną gór. Trasa bezpieczniejsza, szersza (autobusy tamtędy jeżdżą) i krótsza.
Znaleźliśmy swojsko wyglądającą tawernę i postanowilismy zatrzymać się na obiad.
Jedzenie było przepyszne! najlepsze souvlaki na wyspie :) A po obiedzie jako element zaskoczenia - alkohol.
Dostaliśmy całą karafkę i kieliszki. Nie zapytaliśmy co to. Powąchałam i zapachniało jak wino (chociaż te małe kieliszki mi nie pasowały). No więc wzięłam spory łyk i... prawie zionęłam ogniem! Tak mocnego alkoholu to ja chyba nigdy wcześniej nie piłam! Jak się później okazało to była wódka na bazie winogron - Raki.
Kiedy człowiek po obiedzie myśli, że już spokojnie wróci do hotelu, to nic bardziej mylnego :) Żeby nie było za mało wrażeń jednego dnia, to okazało się, że przed nami wąwóz :)
1,5 kilometra długości, ściany - lite skały wynoszące się na wysokość 300 metrów w górę - a że droga jest mniej więcej w połowie oznacza to, że przepaść pod tobą ma tylko 150 m głębokości ;)
Na szczęście w najgorszym odcinku przejeżdżamy tunelem :)
Po tym tunelu już można spokojnie odetchnąć a adrenalina może sobie opaść :) Po drodze zahaczamy o Chanie. Baaaardzo ładne miasteczko :)
Zwiedzanie zaczęliśmy od parku - niesamowite drzewa i kwiaty.
A poza tym zakochałam się w porciku w Chani :) Spodobał mi się bardziej niż ten w Rethymnonie.
Dzień 6 - Fodele, Gortyna, Fajstos, Matala
Kolejnego dnia wyruszyliśmy w drogę z samego rana. Po ok 1,5 godzinie jazdy z Rethymnonu dotarliśmy do Fodele.
Jest to malutka wioska, otoczona gajami pomarańczowymi. Jest to rodzinna miejscowość El Greco. Zaparkowaliśmy w "centrum" (duży pusty plac wyglądający jak parking ;) ). Cel: dom rodzinny El Greco, w którym znajduje się poświęcone mu muzeum. Dobrze oznaczona droga prowadziła nas w górę wioski, drogą obok pachnących sadów.
Zanim jednak dotarliśmy do jego domu, zwiedziliśmy maleńki kościółek Panayia (Panagia).
We wnętrzu niestety nie wolno robić zdjęć, więc nie mam jak pokazać, że znajduja się tam (baaaaardzo już zniszczone) freski. Jest też bardzo miła pani, która przebywa tam przez większość dnia i objaśnia wchodzącym turystom co znajduje się na malowidłach i opowiada historię kościółka.
Kilkanaście metrów dalej (pod górkę) znajduje się dom El Greco. Wstęp płatny 4 euro.
We wnętrzu galeria obrazów (kopie) i maleńki pokoik na samym końcu - pracownia artysty.
Następnie chcieliśmy trafić do niedaleko położonej wioski Anogia, ale niestety greckie znaki (czyt: ich brak) wyprowadziły nas w pole.... I to dosłownie - w pewnym momencie skończyła się wioska a zaraz za nią asfalt :) Jakimś cudem trafilismy na drogę wiodącą na południe od Heraklionu - kolejnym przystankiem była Gortyna (Gortis).
W Gortynie znajdują się ruiny starożytnego miasta z czasów greckich i rzymskich. W 67 r p.n.e. Gortyna była stolicą prowincji (która obejmowała nie tylko Kretę ale i sporą część Afryki) i liczyła około 30 tysięcy mieszkańców!
Najlepiej prezentującym się budynkiem jest bazylika Agios Titos (Św. Tytusa). Znajduje się tuż za wejściem (wstęp znowu płatny kilka EUR) i zdecydowanie przyciąga wzrok. Jak mogliśmy przeczytać w naszym przewodniku jest to najlepiej zachowana wczesnochrześcijanska budowla na Krecie. Co roku, 23 grudnia, czyli w święto patrona bazyliki jest tu odprawiana msza święta.
Odrobinkę dalej znajduje się niewielki budynek, w którym można podziwiać (zza ogrodzenia) Tablice Gortyńskie. Jest to kodeks praw wyryty przez Dorów w 500 r p.n.e - najstarsze źródło prawa greckiego.
Przeszliśmy też na drugą stronę asfaltowej drogi, gdzie znajduje się jeszcze kilka budowli (a w sumie ich ruin) - m. in. praetorium i św. Apollina. Jednak nie mieliśmy mapy (błąd!), dokuczał nam największy upał (godz. 12) a ruiny porozrzucane są po okolicy i nie za wiele zobaczyliśmy. Praetorium juz nie bylo tak imponujące jak to co widzieliśmy wcześniej:
Kolejny przystanek, niewiele dalej - Fajstos. Jak dla mnie równie ciekawe miejsce jak Knossos. Z ta różnicą, że nie zrekonstruowane co daje pole do popisu naszej wyobraźni :)
Cudowne, imponujące i wspaniałe ogromne schody:
Niektórzy może kojarzą nazwę Fajstos z Dyskiem z Fajstos. I słusznie :) To właśnie tu został odnaleziony a zobaczyć go można w Muzeum Archeologicznym w Heraklionie.
Po najgorętszych godzinach spędzonych na chodzenu po ruinach miast i pałaców nadszedł czas na plażowanie :) Dojechalismy w końcu na południe wyspy. Matala. Niegdyś miasto hipisów - teraz doskonale przyciągające turystów miejsce. A co tak przyciąga? Jaskinie wydrążone w skałach.
Miejsce niezwykle klimatyczne i piękne. Czułam się tam doskonale (mimo tego, że zjadłam najmniej smaczny a najdroższy obiad na wyspie) :)
I tym prostym sposobem Matala została moim ulubionym miejscem na Krecie :)
Wszytko! :) Chania, Falasarna, Matala, Malia, Rethymnon, Knossos i koniecznie Elafonisi! Możnaby tak wymieniać w nieskończoność :)
Przed wyjazdem koniecznie trzeba się nastawić na najlepsze wakacje w swoim życiu!!!