Plan na Tajlandię miałam od co najmniej 2 lat, ale ze względu na fajną ofertę na Seszele został odsunięty czasowo, jako bardziej osiągalny. W tym roku nie było już mowy o zmianie planów :). Bukujemy bileciki Thai Airways i lecimy na wymarzone tajskie wakacje :).
W Bangkoku jesteśmy z samego rana tj. o 6 z minutami, ale od razu jedziemy do hotelu mając nadzieje na dostanie pokoju przed czasem:). Rezerwację mamy w Indra Regent Hotel (http://www.indrahotel.com/). Wybór głownie ze względu na świetną lokalizację - wszędzie blisko! Hotel aż za fajny, biorąc pod uwagę, że przez 3 dni pobytu w Bangkoku prawie w ogóle nas tam nie było :). W hotelu poszło po naszej myśli, czyli jesteśmy w pokoju przed czasem już od 7 rano! 2 godziny na sen, prysznic i siły w miarę zregenerowane, więc czas na podbój stolicy:). Znajomy Grek - przewodnik, z żoną Tajką oferują nam swoje latorośle jako przewodników po Bangkoku w pierwszy dzień. Ciekawa mieszana rodzinka:). Zanim zdążyliśmy się obudzić chłopcy już czekali na nas w hotelowym lobby.
Pierwszy punkt zwiedzania tajskiej stolicy to rejs kanałami bangkockimi, rzeką Chao Phraya (Menam). Bangkok widziany z wody to niesamowita mieszanka nowoczesności i biedy. Obowiązkowy moim zdaniem dla każdego turysty! Łodzie Chao Phraya Tourist Boat kursują regularnie co kilkanaście minut z przystani Tha Chong lub z przed hotelu Oriental. Widoki podczas rejsu niesamowite, szczególnie z bliska - raj dla fotografa! Sceneria po drodze coraz bardziej tajskia, super egzotyka! Pierwszy przystanek Świątynia Świtu - Wat Arun położona po przeciwległej stronie rzeki dokładnie naprzeciw przystani Tha Tien. Wat Arun - Świątynia Boga Świtu wzorowana na architekturze Khemerow, reprodukowana na 10-batowej monecie jest wizytówką Bangkoku i turystycznym logiem miasta! Wstęp do świątyni płatny, ale warto, bo widoki ze szczytu centralnej wieży zapierające dech w piersiach! Główna wieża mniej więcej na wysokości dwudziestopiętrowego budynku, więc jest co podziwiać! Aż nie wierze własnym oczom - tak cukierkowo - pięknie :). Widziałam tysiące zdjęć z Bangkoku, ale rzeczywistość według mnie przechodzi najśmielsze oczekiwania! Cala aura buddyzmu w takich miejscach - nie do opisania! Bezsprzecznie Wat Arun została moją ulubioną buddyjską świątynią w Bangkoku.
Płyniemy na drugą stronę rzeki w okolice Pałacu Królewskiego i najstarszej świątyni w Bangkoku - Wat Pho. Wstęp do Wat Pho jest bezpłatny. O kompleksie Pałacu Królewskiego nie trzeba pisać - obowiązkowy punkt do zwiedzania w tajskiej stolicy, mimo ceny wstępu dużo wyższej niż do innych świątyń. Tutaj znajduje się Wat Phra Kaeo - Świątynia Szmaragdowego Buddy ze słynną wielkich rozmiarów figurką! W świątyni Wat Pho z kolei znajduje się słynny Lezący Budda - złocony posag ogromnych rozmiarów -15m wysokosci,46m długości. Imponujących rozmiarów Budda - aż ciężko objąć go obiektywem aparatu :). Zachwycający jest Bangkok śladami Buddy - tak pięknie, że aż nieprawdziwie. Normalnie jakby czas stanął w miejscu. Buddyjska Kraina pełna kolorów, precyzji i przepychu wydała mi się idealna. Zmęczeni, ale z głowa w chmurach wracamy wieczorem w okolice hotelu.
Idziemy na pierwszą tajską kolację i pierwszy tajski masaż. Jedno i drugie zachwycające, nic dziwnego, że kuchnia i masaże to główne atrakcje i atuty Tajlandii! Wrażenia smakowe niesamowite, szczególnie smaczne są zupki na bazie mleka kokosowego, pad thai - makaron smażony w woku z kurczakiem, krewetkami, jajkiem, orzeszkami i słodko-kwaśnymi sosami oraz wszelkie naleśniczki, sajgonki i papaya salad :).
Salonów masażu w okolicy hotelu jest kilkanaście, wiec rzucamy okiem na ceny w 2-3 miejscach, a że różnic nie było albo minimalne to wybieramy na oko, trochę po wyglądzie wnętrza, trochę po strojach i wyglądzie masażystek :). Ceny za pełną godzinę masażu od 200-500 baht. Nasz wybór okazał się strzałem w dziesiątkę! Wewnątrz zapach ziół miesza się z zapachem kadzideł, relaksującą tajską muzyka, panie myją nam najpierw nogi w misce z kwiatami, dostajemy jednorazową bieliznę i siup na materacyk:). Masaż trwa pełną godzinę i obejmuje praktycznie cale ciało :). Siła i dokładność Tajek wprawia w zdumienie. Dla mnie po tak meczącym dniu to stan nirwany normalnie. Ucisk taki, że aż kości trzeszcza. Po masażu czuje się jak nowo narodzona i parę kilo lżejsza :). Mam siłę na ponowne zwiedzanie choć przedtem nie miałam siły na nic. Tego wieczoru już wiemy, że masaż to będzie nasz codzienny zwyczaj podczas najbliższych 2 tygodni.
Drugi dzień w Bangkoku to odwiedzenie pływającego targowiska w Damnoen Saduak, plantacji kokosów, fabryki wyrobów z drzewa tekowego, a wieczorem powtórka z rozrywki czyli nocny rejs rzeka Chao Phraya (Menam) oraz tajski masaż :).
Pobudka wcześnie rano, bo do wodnego targu aż 75 km. Targujemy się z taksówkarzem i w końcu ustalamy cenne 1200 baht. Ja koniecznie chciałam odwiedzić to słynne targowisko i ogólnie zobaczyć trochę tajskich wiosek i życia poza Bangkokiem, więc jestem cała szczęśliwa :). Po dotarciu na miejsce już nie taka szczęśliwa, bo miejscowi chcą od nas drugie tyle za zabranie nas łodzią w centrum targu. Wkurzona na naszego kierowcę krzyczę, że powinien nas poinformować wcześniej, a on próbuje tłumaczyć, że cena jest za łódź, a my tylko we dwoje, wiec nie da rady taniej. Wracam do taxi i mówię, żeby zabrał nas na słynny mostek blisko centrum targowiska, gdzie większość turystów robi fotki całego zamieszania z góry. No i wtedy cena ulega zmianie i finalnie za 800 baht wsiadamy do łodzi. Tak naprawdę to ja koniecznie chciałam być na wodzie w sercu bazaru, więc mimo wszystko się zgadzamy.
Okolice Damnoen Saduak to osiedla biedoty. Kanał wodny jest tu wszystkim - wodociągiem, ściekiem i szlakiem komunikacyjnym. Łodzie wypełnione po brzegi bananami, kokosami, ananasami oraz kramy z pamiątkami, przyprawami i wszystkim co można sobie tylko wyobrazić. Ceny wyższe niż w Bangkoku, ale przemili sprzedający nakłaniają nas do kupna kilku pamiątek. Taki pływający targ to dla Europejczyków spora egzotyka. Jest wąsko, czasem tak bardzo, że łodzie ledwo mogą się wyminąć, więc walą jedną o drugą :). Dźwięk łodzi silnikowych miesza się z odgłosami bazarowiczów - klimacik pierwsza klasa! Wynajęcie łodzi na czas nieokreślony, wyłącznie do naszej dyspozycji, zatrzymujemy się tam, gdzie chcemy i na jak długo chcemy! W drodze powrotnej tajskie spring Rolls prosto z lodki :). Mamy trochę obiekcji widząc warunki, w jakich przygotowują tu jedzenie, ale niesłusznie. Sajgonki niebo w gębie - też wpisane na listę ulubionych :). Polecam wycieczkę na taki targ, wrażenia niesamowite, inny świat! Warto mimo odległości i ceny.
Okolice Damnoen Saduak to plantacje kokosów. Wracając do Bangkoku zatrzymujemy się na jednej z nich. Oglądamy także fabrykę wyrobów z drzewa tekowego. Jest w czym wybierać, ale ceny nie małe - to było jedyne miejsce w Tajlandii z wygórowanymi cenami.
Ostatni wieczór w Bamgkoku to rejs po Menam z kolacją na statku i znowu moje ukochane miejsca i świątynie buddyjskie nocą ;). Następnego dnia mieliśmy lot na Samui, wiec jeszcze ostatnie zakupy - Bangkok to idealne miejsce na wszelkie zakupy - od ciuchów i pamiątek po elektronikę. Zresztą przez 3 dni naszego pobytu chodziliśmy po sklepach i targowiskach, gdy tylko była okazja :)
Nie byliśmy w Tiger Tample - miejsca bardzo popularnego wśród większości turystów. Jakoś nie uśmiechało mi się robienie fotek z naćpanymi tygrysami :( Nie mówię, że zdjęcia u boku tygrysa nie robią wrażenia. Akurat ja przed wyjazdem trafiłam na reportaż o faszerowaniu tygrysów tajskich środkami uspokajającymi, wiec już nie bardzo chciałam w tym uczestniczyć, za słone pieniądze zresztą.
Jeśli komuś odpowiada tego typu rozrywka, to w okolicach Bangkoku jest sporo atrakcji typu farma węzy czy tresowanych krokodyli, ale to już co, kto lubi. Ja bardzo chciałam cyknąć fotkę na słoniu, ale nie na terenie jakiegoś parku i bez pokazu papug na rowerkach i innych takich, ale w Bangkoku nie było takiej opcji.
Anyway Bangkok ma wiele do zaoferowania, można sporo zobaczyć, ale dla nas na pierwszy raz taki klasyczny, buddyjski Bangkok był wystarczający. A ponieważ do Tajlandii zamierzamy wrócić, to będziemy mieli co innego do zobaczenia następnym razem :).
No to lecimy odpocząć na boską wyspę Samui...:)))
Kilka słów o buddyzmie
Według buddyzmu każdy mężczyzna powinien przynajmniej raz w życiu zostać mnichem! Życie klasztorne buddyjskiego mnicha może trwać od tygodnia do 6 tyg. lub do końca życia :). Buddyjskie szaty można przywdziać do 3 razy w życiu. W Tajlandii mnichem może zostać każdy - od wieśniaka po wykształconego, a nawet samego króla! Buddyjski mnich - nazywany przez miejscowych mong, żyje tylko i wyłącznie z ofiar. Jest oczekiwany przez mieszkańców każdej wioski, którzy chętnie obdarowują mnicha w jałmużnę czy posiłek. Oprócz bogactwa duchowego - karma, kobiety z rodziny mong(a) mogą być wyświecone. Według tajskiego prawa każdy pracodawca jest zobowiązany do nieokreślonego czasu urlopu dla każdego, kto zapragnie zostać mnichem:). Mong to w Tajlandii widok powszedni, można spotkać go dosłownie wszędzie. Wyróżnia się pomarańczową szatą i ogoloną głową.
Postać Buddy przedstawiana jest zawsze w jednej z 4 pozycji: Budda stojący, siedzący, kroczący lub leżący na prawym boku. Pozycje związane są z ważnymi wydarzeniami z Jego życia. Według legendy książę Siddharrtha Gautama siedząc 49 dni pod świętym drzewem figowym, walcząc z pokusami, osiągnął oświecenie i stal się Buddą. W wieku 80 lat Mistrz osiągnął stan nirwany - wyzwolenia zamykającego stan reinkarnacji.
coconutpathway | Zapraszamy do naszej relacji z 24 godzin w Bangkoku. Piszemy o miejscach wartych zobaczenia oraz takich które zdecydowanie należy omijać. http://www.coconutpathway.com/2016/04/24-godziny-w-bangkoku.html |