Po 3 dniach zwiedzania baśniowego Bangkoku lądujemy na Koh Samui. Już z samolotu widzę, że wyspa ma bardzo dużo zieleni oraz wysokich palemek - tak, jak lubię :) Lotnisko na Koh Samui częściowo nawet nie zadaszone, ze sklepami wolnocłowymi na świeżym powietrzu wzdłuż fajnego deptaku - pełna egzotyka! Nawet na Malediwach mają normalne, oszklone lotnisko, a tu proszę totalny wyspiarski klimacik. Ciekawe co tu się dzieje, jak popada kilka dni pod rząd. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze super kolorowe samolociki Air Bangkok oraz kolorowe wagoniki, niczym pomalowane ręką przedszkolaka, które wiozą nas do „hali przylotów”. Pierwszy raz widzę takie lotnisko, ale podoba mi się bardzo :)
Odbierają nas z lotniska i po niespełna 10 minutach jesteśmy w naszym hotelu - Amari Palm Reef. Pierwsze wrażenie super - hotel w tajskim stylu z 2 basenami i fajnym, kameralnym klimatem, na terenie bujnego, tropikalnego ogrodu. Nie ukrywam, że trochę przebierałam w wyborze hotelu, bo w Tajlandii cena nie zmusza do wyboru najtańszego :). Welcome drink, tajskie powitanie pełne ukłonów i uśmiechów ze strony obsługi hotelu i grzeczne oczekiwanie licząc na ulokowanie (jak w Bangkoku) w domku przed czasem. Ja oczywiście od razu idę sprawdzić plażę, bo miałam dylemat przed przylotem, którą wybrać :). Wybór słusznie padł na Chaweng Beach - plaża z pięknymi pochyłymi palemkami oraz najjaśniejszym i najdrobniejszym piaseczkiem na całym Koh Samui.
Po zaakceptowaniu plaży cieszę się, że już za kilka chwil będę na leżaczku :) I tu zaczynają się przygody, bo przecież na zadnym z moich urlopów nie może ich zabraknąć:). Pokoju nie dostajemy, ale nie ze względu na wczesną porę tylko na błąd w rezerwacji netowej. Nie wiem, jak to możliwe, ale 2 osoby dokonały jednocześnie rezerwacji tego samego domku, w takim samym terminie, zanim w ciągu kilku sekund system uaktualnił hotelową stronę. To się dopiero nazywa wyczucie czasu. Tym sposobem nie mają dla nas miejsc na pierwszą noc, więc ja nastawiam się bojowo, żeby walczyć o swoje! I tu postawa hotelu Amari wprawia mnie w zachwyt i zdumienie zarazem, bo od razu zaproponowali nam jako rekompensatę nocleg w KC Water Villas Resort 5* http://www.kchotelsresorts.com/ w pokoju z jacuzzi plus kolację w super restauracji plus masaż - wszystko w cenie! Szczeny nam opadły z wrażenia, to się nazywa podejście do klienta! Nie można było się nie zgodzić :).
Hotel zastępczy mega wypasiony, położony na wzgórzu, z którego rozciąga się przepiękny widok na całą wyspę! Po ulokowaniu nas w KC Water Villas od razu wskoczyliśmy do jacuzzi, w celu odreagowania trudów podroży. A co tam, poszczęściło nam się z jacuzzi room - to trzeba korzystać :).
Około południa wybraliśmy się na naszą plażę - Chaweng. Od razu ta plaża przypadła mi do gustu, choć jeszcze wtedy nie wiedziałam, jakie wrażenie zrobią na mnie inne plaże na wyspie - czynnik bardzo ważny według mnie na urlopie! Palemek na Chaweng bez liku, piasek jaśniutki i drobniutki niczym cukier puder (na żadnej innej plaży na Samui takiego nie widziałam) jedynie woda w wielu miejscach jak dla mnie za płytka, ale to już kto co lubi. Plaża Chaweng ciągnie się przez 7 km, więc można codziennie iść na spacer na inną część plaży.
Pod koniec dnia, ciut przed zmrokiem wybraliśmy się na spacer po plaży i wtedy pokochałam to miejsce jeszcze bardziej! Wzdłuż Chaweng pełno beach barów, które po zmroku zamieniają się w klimatyczne kafejki z lampionami, leżakami, poduchami, kadzidełkami i wszystkim tym, co tygryski lubią najbardziej. Na żadnej innej plaży na Koh Samui nie spotkałam później czegoś podobnego, a tu do wyboru do koloru! Każda knajpka z inną muzyką i wystrojem, a ceny bardzo przyzwoite - co druga miała „happy hours” aż do 21-szej!
Następny dzień po śniadaniu w KC udaliśmy się do wreszcie do naszego hotelu Amari Palm Reef. Zaproponowano nam domek z widokiem na basen - też w ramach przeprosin, choć mieliśmy rezerwacje garden villa :). Nasz domek choć niewielki, był absolutnie piękny, niczego mu nie brakowało! Okolica przepiękna, na terenie bujnego, tropikalnego ogrodu, 2 baseny, 2 restauracje, bar, siłownia oraz spa. Hotel naprawdę fajny z super obsługą i lokalizacją! Pomimo, że to hotel 4*, a my wykupiliśmy tylko śniadania, to codziennie w cenie pokoju mieliśmy świeże owoce, zapas wody, kawy i herbaty! Ponad to w południe przy basenie rozdawali sorbet, a o każdym szczególe informowano nas listownie z załącznikiem w postaci kwiatków :). Gościnność i ciągłe ukłony Tajów przechodziły często najśmielsze oczekiwania!
Naszą ulubioną rozrywką na Koh Samui i w Tajlandii ogólnie były masaże. Nie sposób przecież nie korzystać z TAKICH atrakcji za TAKĄ cenę jak w Talandii. Przez cały pobyt nie było dla nas dnia bez masażu :). Na Samui oprócz setek salonów masażu i spa można było oddać się masowaniu praktycznie przy każdym hotelu, w domkach na plaży. Masaż relaksujący z olejkiem kokosowym, z widokiem na ocean to było cos co polubiłam w ciągu dnia najbardziej :). A wieczorkiem w spa przy zapachu kadzideł tylko masaż tajski!!! Pod koniec pobytu byłam tak rozciągnięta, że szok :).
Drugą ulubioną rozrywką po masażach w Tajlandii było jedzenie :). Kuchnia tajska jest naprawdę wyśmienita, zarówno ta w restauracjach, jak i z ulicznych garkuchni. Naleśniki, kurczaczki, sajgonki, ryby i owoce morza, zupki na bazie mleka kokosowego... mogłabym tak wymieniać bez końca. Oprócz tego, że ceny jedzenia w Tajlandii są więcej niż przyzwoite, dochodzi jeszcze aspekt zdrowej kuchni Tajów. Pierwszy raz jedząc sporo - nie przytyliśmy na urlopie :). Dla smakoszy polecam galaretkę z lotosu i z wodorostów. Egzotycznych owoców oraz soków, także z trzciny cukrowej, piwa oraz mleka kokosowego nie trzeba reklamować!
Poza fakultetami wykupionymi na plaży, które opisałam w osobnych podróżach zwiedzanie wyspy odbywamy w 2 dni na własną rękę. Za śmieszne pieniądze - 3 euro/dzień wypożyczamy skuter. Wybieramy trasę wzdłuż północno-wschodniej części wyspy. Docieramy do Wielkiego Buddy-12 metrowy posąg robi imponujące wrażenie! Z góry Big Buddha Tample bardzo fajny widok na wyspę, szczególnie na plażę Chaweng. Następnie zatrzymujemy się na plaży i w wiosce rybackiej Bo-Phut oraz na plaży Maenam.
Plaża Maenam z największą liczbą palm rozczarowała nas na maxa. Bogu dziękowałam, że nie wybrałam hotelu przy tej plaży, biorąc pod uwagę moje oczekiwania w temacie. Po pierwsze fatalny, żółtobrązowy piasek, a konkretniej żwirek, po którym dłuższe chodzenie bez japonek jest niemożliwe. Po drugie większa część plaży jest położona na wzniesieniu stad też mało leżaków i ogólnie nie sposób usiedzieć. Po trzecie za mało się tam dzieje, nigdzie nie słychać muzyki, a żeby zjeść poza hotelem trzeba się trochę naszukać.
Zdecydowanie lepsza okazała się plaża i okolice Lamai. Jest tu kilka punktów widokowych, bardzo malowniczo, sporo palemek, są nawet głazy w stylu tych na Seszelach :) Piasek też lepszy niż na Maenam, choć do Chaweng się nie umywa. Na Lamai zatrzymujemy się przy słynnym głazie babcia & dziadek, czyli Grandmother & Grandfather Rock. Natura wyrzeźbiła w głazach „konkretne” kształty i od razu zbierają się tu tłumy.
Ostatni punkt programu to trekking na słoniach. Już w Bangkoku mieliśmy ochotę na słonie, ale wszystkie te parki z tresurą zwierząt, omamionymi tygrysami i papugami jeżdżącymi na rowerkach - to nie dla nas. Udajemy się na wycieczkę do wodospadu Namuang. Piekny, kilkudziesięciometrowy wodospad robi spore wrażenie! Jest położony w pobliżu Safari Parku, gdzie można odbyć także trekking na słoniach na własną rękę. To był strzał w 10, godzinna przejażdżka na słoniu aż do samego wodospadu, bez pokazu akrobacji to prawdziwa frajda! Kocham wodospady, dlatego trekking na słoniu w TAKIEJ scenerii bardzo mi się podobał. Zawsze to lepsze niż siedzenie w Safari Parku jako widz, a i słonki głodne nie będą dzięki takim wycieczkom - jedzą nawet do 100kg pożywienia dziennie.
Po zjechaniu prawie całej wyspy Koh Samui wątpliwości nie ma - plaża Chaweng jest zdecydowanie nr 1 plażą na wyspie!
Tajlandia to dla mnie cos więcej niż spełnione marzenie! Z pewnością jeszcze tam wrócę, bo nie sposób nie wrócić! Azja to właściwie moje miejsce na ziemi. Tajskie wakacje, a w szczególności Koh Samui polecam wszystkim! Każdy odnajdzie tu swój kawałek raju....
Z tajskimi pozdrowieniami z Krainy Uśmiechu - dwa szczesliwki...
Kilka słów o tajskiej sztuce masażu.
Historia masażu tajskiego sięga 2500 lat. Klasyczna szkoła masażu tajskiego wywodzi się z filozofii buddyjskiej i jest działaniem terapeutycznym. Poprawia kondycję fizyczną, emocjonalną i intelektualną! Opiera się na wiedzy przepływu energii wewnątrz ludzkiego ciała. Łączy elementy akupresury i refleksologii. Tajski masaz - nuat boran jest powiązany z chińskim masażem - tui na, hinduskim masażem ajurwedycznym oraz japonskim-shiatsu, zawiera także elementy jogi.
Brak komentarzy. |