Kuba - Hawana - Trynidad - Cienfuegos... - relacja z wakacji

Od wielu lat wycieczka na Kubę była moim marzeniem, marzeniem, które nie wiem kiedy i dlaczego powstało. Po prostu wiedziałam, że muszę tam pojechać. Niedługo minie rok od podróży, a ja wciąć czuję niedosyt.. za krótko, za mało.. Zdjęcia, filmy i wspomnienia są wciąż żywe i mogę śmiało powiedzieć, że jeśli istnieje coś takiego, jak „wcześniejsze życie”, to ja zdecydowanie żyłam wtedy na Kubie.

Mimo braku znajomości hiszpańskiego, czułam się tam jak w domu. W domu, do którego koniecznie muszę wrócić... 12-to godzinny lot był pierwszym w moim życiu. Pierwszy i samotny :) po wyjściu z samolotu i przebrnięciu przez kilka bramek ukazały się moim oczom stare auta... palmy... jasne błękitne niebo... Zaczęła się moja wielka kubańska przygoda!

Pierwszy przystanek, pierwsze zdjęcia, pierwsza pinacolada, a potem przyjazd do Hawany. Starałam się chłonąć każdy zapach, każdy smak i wszytko to, co kubańska stolica ma do zaoferowania. Kto był, ten wie... Hawana - miasto utracone, ale za to magiczne! W trakcie tygodniowego objazdu można było zobaczyć Trynidad, Santa Clarę, Cienfuegos, Dolinę Vinales, Sancti Spiritus. Największe wrażenie (oprócz Hawany oczywiście) zrobił na mnie także Trynidad. Perełka wśród perełek. Leniwe, kolorowe, swojskie miasteczko, w którym czas jakby się zatrzymał.

Potem tydzień w Varadero - słodkie lenistwo, ale to nie ta Kuba. Jako atrakcja wycieczka katamaranem na Cayo Blanco. Raj... raj na ziemi.. A po drodze - buziak od delfina :) Na szczęście!

Podsumowując krótki opis mojej podróży, którego chyba nie da się opisać słowami jest taki: lot samolotem? Makabra... (dla mnie)... koszt? Obłędny... być na Kubie? BEZCENNE!!!!!!!!!

PS. Przypadkowo zostawiłam w Hawanie jedną z torebek... to podobno znak, że tam wrócę :) już się nie mogę doczekać!