Anna Alboth - polska dziennikarka prasowa, podróżniczka, autorka bloga Rodzina bez Granic, matka dwóch dziewczynek i żona niemieckiego fotografa. Mieszka w Berlinie, chyba, że akurat podróżuje gdzieś po świecie.
Rodzina bez Granic w pierwszą długą podróż wyruszyła, kiedy Hania miała pół roku. Przez 6 miesięcy jechali wokół Morza Czarnego. Kiedy w 2011 roku urodziła się Mila, po 8 miesiącach jej życia wyjechali w kolejną wyprawę Pomiędzy Oceanami. Opisy ich wojaży można przeczytać na http://thefamilywithoutborders.com.
Wielu rodziców łapie się za głowy, kiedy słyszy, że podróżujecie z dwójką małych dzieci na koniec świata. Dlaczego Wam to nie przeszkadza?
Uwielbiamy podróżować. Odkąd się spotkaliśmy to podróżowaliśmy razem. Bardzo chcieliśmy też mieć dzieci, nie tylko żyć naszym życiem. Bardzo szybko zdecydowaliśmy się na dzieci, ale wiedzieliśmy, że chcemy im pokazać to, co my najbardziej kochamy. W ogóle nam nie przeszło przez myśl, że nie będziemy podróżować.
Jednak wiele osób rozgranicza okres na ten dla siebie, np. na podróżowanie, a później na ten dla dzieci i im się poświęcają.
Zawsze mnie rozmieszało, jak np. znajomi byli w ciąży i odbywali ostatnią podróż zanim będą mieć dzieci. Dla nas to podróżowanie tak naprawdę się zaczęło dopiero przy dzieciach, bo mieliśmy więcej czasu. Nigdy wcześniej nie byliśmy w półrocznej podróży, dopiero z małą Hanią. Pierwszy rok dziecka to jest taki czas, kiedy strasznie fajnie jest być razem bez przerwy, żeby nic nie umknęło. Bo dziecko zmienia się każdego dnia i jak byłam w domu, Tom wracał wieczorem i mu opowiadałam, że mała zrobiła coś nowego. Natomiast w drodze byliśmy cały czas razem. Które dziecko ma taką możliwość, żeby przez pół roku być z mamą i tatą 24 godziny na dobę? I jeszcze Ci rodzice są cały czas uśmiechnięci, bo robią to, co lubią najbardziej na świecie.
Jak długo i dokładnie przygotowywaliście się do swoich podróży?
Pierwsza podróż, wokół Morza Czarnego była spontaniczna. Któregoś wieczora po prostu stwierdziliśmy: dobra, już czas się ruszyć. Otworzyliśmy Google Maps i nakreśliliśmy, gdzie chcemy jechać. Tom pracował do ostatniej nocy przed naszymi wyjazdami, więc to nie było tak, że siedzieliśmy i się przygotowywaliśmy. Musieliśmy znaleźć kogoś, komu wynajmiemy nasz pokój, ubezpieczenie. Nie było wielkich przygotowań. Przy drugiej podróży było więcej, bo nie mieliśmy tylu znajomych po drodze. Wokół Morza Czarnego w każdym z krajów mieliśmy przyjaciół albo przyjaciół przyjaciół albo ich przyjaciół. Jechaliśmy trasą od znajomych do znajomych. W drugiej podróży mieliśmy ze sobą może ze trzy namiary. Więcej czytaliśmy, sprawdzaliśmy.
Jak planowaliście tę drugą podróż? Zaznaczyliście sobie punkty na mapie, które chcecie zobaczyć i zaplanowaliście kiedy, czy jechaliście trochę w ciemno?
Zarys mieliśmy bardzo ogólny. Miałam kilka takich rejonów, które naprawdę chciałam zwiedzić, ale wszystko zmieniało się w trakcie. Dojeżdżaliśmy do jakiegoś regionu, spędzaliśmy noc z lokalnymi, którzy mówili nam, co warto zobaczyć i wtedy trasa na najbliższe dni się rysowała. Ale tak naprawdę, jak wsiadaliśmy do samochodu ok. godziny 11, jak się dziewczyny robiły zmęczone, Tom siadał za kierownicą, ja zjadałam czekoladę i decydowaliśmy, gdzie dalej jedziemy.
Popełniliście jakieś błędy w pierwszej podróży, które były dla Was nauczką i skorygowaliście to w drugiej?
Na pewno mieliśmy za dużo rzeczy w pierwszej podróży. Nawet na początku podróży się śmialiśmy, że gdybyśmy wywalili z samochodu te rzeczy, które nie były nam potrzebne, to byśmy mieli miejsce na drugie dziecko. To był taki nasz żart, który potem się spełnił. Podczas wyprawy dookoła Morza Czarnego popełniliśmy jedną wielką gafę na trasie. Nie sprawdziliśmy dokładnie. Dopiero w trakcie drogi sprawdziliśmy w kilku źródłach, że granica między Rosją a Gruzją została otwarta dla obcokrajowców, bo to jest jedyna droga lądowa na Kaukaz wokół Morza Czarnego. Nie pamiętam dokładnie, ale czytaliśmy to jakoś w marcu, a mieliśmy tam być w maju. Dojechaliśmy i wtedy okazało się, że została otwarta dla obcokrajowców, tak, ale tylko dla obywateli byłych krajów Związku Radzieckiego, a dla obywateli Unii Europejskiej nie. Jechaliśmy cztery dni na wizie tranzytowej przez Rosję. W ostatniej chwili dojechaliśmy na granicę, kiedy ta wiza nam się kończyła. Brudni i zmęczeni drogą cieszyliśmy się, że za parę godzin będziemy u znajomych w Tbilisi, a nie mogliśmy przejechać przez granicę. Nie dość, że kosztowało nas to sporo stresu i pieniędzy, to musieliśmy wracać dwa tysiące kilometrów, najpierw przez góry, potem do Soczi, później musieliśmy płynąć promem do Turcji - totalnie naokoło. To była taka nasza mała porażka. Straciliśmy mnóstwo czasu, kasy, nerwów, bo po prostu nie sprawdziliśmy dokładnie informacji. Wstyd (śmiech).
Na jednej ze swoich prelekcji powiedziałaś, że dziewczyny otwierały serca i domy miejscowych na Was, przez co przyjmowali Was cieplej. Były sytuacje, w których obecność Hani i Mili coś Wam utrudniała, kiedy pomyśleliście „bez nich byłoby łatwiej”?
Kiedyś się nad tym zastanawialiśmy i stwierdziliśmy, że są takie dwa aspekty, w których podróżowanie z dziećmi jest gorsze od podróżowania bez nich. Nie pojechaliśmy do kilku miejsc, które były ewidentnie niebezpieczne, a myślę, że gdyby nie było Hani na początku, a później też Mili, to byśmy pojechali. Chodzi mi np. o Dagestan i Czeczenię, czy kilkudniowy przejazd konno przez góry. Tych rzeczy nie zrobiliśmy, a na pewno byśmy zrobili, gdyby nie dziewczyny. Drugą rzecz jest życie lokalne wieczorami. Nocujemy w namiocie, czy w samochodzie i nie mamy przez pół roku naszych przyjaciół lub dziadków, którzy mogliby się zająć dziećmi. Mam wrażenie, że nie spotykaliśmy młodych, imprezowych ludzi i nie mieliśmy z nimi kontaktu, natomiast mieliśmy ze wszystkimi innymi. Jak jeździliśmy bez dzieci, to nie byliśmy zapraszani do domów wielodzietnych. Starsi ludzie też nie byli tacy otwarci do pary młodych dziennikarzy. Natomiast z dziećmi, poza imprezową ekipą mieliśmy dostęp do wszystkich innych.
Gdybyś musiała wybrać najlepszy moment z Waszych podróży, co by to było?
Dla mnie to ten moment każdego dnia, kiedy dzieci zasypiały, a my ruszaliśmy samochodem. To jest uczucie, od którego jestem chyba uzależniona i na które bardzo znów czekam. Poza tym, spotkania z wyjątkowymi ludźmi. Bardzo dobrze pamiętam spotkanie z królem Romów w Mołdawii. Wszyscy nam mówili, że jest szalonym materialistą, który z nikim nie rozmawia, za wywiad chce pieniądze i w ogóle nie da się do niego dotrzeć, więc nawet na to nie liczyliśmy. Poszliśmy na spacer przez miasto i najpierw zaczepiły nas jakieś dzieciaki, potem trochę starsi i zaczęliśmy z nimi rozmawiać. Jak przechodziliśmy koło domu króla, to jego żona nas zaprosiła do środka i spędziliśmy z nim cały dzień. To było spełnienie dziennikarskie, bo wydawało mi się, że nie da się do niego dostać. Okazał się bardzo fajnym człowiekiem, który sam chciał robić sobie z nami zdjęcia i kupić Hanię dla swojego syna.
A jaki był najgorszy moment?
W pierwszej podróży, wokół Morza Czarnego mieliśmy jedną nieprzyjemną sytuację w Gruzji. Gruzja była i jest cały czas naszym najukochańszym krajem i wszystko się nam podobało. Przyznam, że to dobrze, że akurat tam się przydarzyła ta przygoda, żebym nie myślała, że Gruzja jest taka idealna. Ale to mogło się zdarzyć wszędzie. Spotkaliśmy człowieka, może trochę niezrównoważonego, który miał chyba za bardzo miał na mnie ochotę. Nic się nie stało, ale było bardzo nerwowo w pewnym momencie. W drugiej podróży to były wszystkie spotkania w Gwatemali z ludźmi z bronią. Jest to bardzo nieprzyjemne wrażenie, jeżeli nawet ktoś się uśmiecha, ale stoi z jakąś bazuką wielką obok Ciebie.
Podróżujecie intensywnie. Cały dzień z dziećmi, które - jak wiadomo - bywają męczące, zwiedzacie, zbieracie materiały dziennikarskie, a wieczorami piszecie blog i obrabiacie zdjęcia. Czy po powrocie do domu nie czujecie się wyczerpani i bardziej zmęczeni niż przed wyjazdem?
Obie podróże były długie, ale jak myślę czasami, co robiliśmy w ciągu dnia, to nie było tego wiele, np. jechaliśmy samochodem godzinę, przeszliśmy pięć kilometrów. Jak to się rozłoży na pojedyncze dni, to wcale nie jest tego tak dużo. Rzeczywiście, podróżowanie z dwójką dzieci jest dwukrotnie bardziej męczące niż z jednym i to muszę powiedzieć, chociaż długo nie chciałam się do tego przyznać. Kiedy dziewczyny wieczorami zasypiały, to były takie momenty, kiedy my też padaliśmy. Z drugiej strony, one zasypiały, kiedy słońce zachodziło, bo się przestawiły na tryb dnia i nocy, więc mieliśmy trochę czasu. Odpadały za to różne zajęcia, które ma się w domu, jakieś zobowiązania. My byliśmy w podróży i nie robiliśmy nic innego. Cały research dziennikarski robiłam po powrocie. Tam zbieraliśmy materiały, np. wywiady z ludźmi, ale to nie było tak, że nocami siedzieliśmy w internecie i szukaliśmy, bo internetu nie było. Często nie mogliśmy nic napisać ani edytować zdjęć, bo w laptopach nie było prądu.
Niedługo wybieracie się w kolejną podróż. Uchylisz rąbka tajemnicy, dokąd wybieracie się tym razem?
Chcemy jechać bardzo daleko. Tak samo daleko w prawo, jak i w lewo. To taka mała podpowiedź (śmiech). Jeszcze nie bardzo wiemy, jak to logistycznie rozegrać. Czy będziemy tam jakieś łodzie wypożyczać? Nie mam pojęcia, bo jeszcze jesteśmy zupełnie nieprzygotowani. Najpierw jednak chcę skończyć książkę o podróży do Ameryki Środkowej.
To kiedy możemy się tej książki spodziewać?
Jak skończę (śmiech).
W takim razie czekamy z niecierpliwością! Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Karolina Anglart
myszka | Artykuł bardzo fajny i ciekawy. Zgadzam się z piea w tym twierdzeniu. Ja tam uważam, że dzieci w niczym nie przeszkadzają, jak to niektórzy mówią, że w kontaktach towarzyskich, imprezach czy właśnie podróżach. Sama jeszcze ich nie mam, ale jak się tylko pojawią i będę mieć czas to będę z nimi podróżować. Myślę, że takie półroczne już spokojnie można zabrać na weekend. A w wakacje objazdówka z mężem po Europie. Czas i praca nie pozwolą mi na wojaże pół roczne, ale już miesięczne może tak. Zawsze można gdzieś dalej polecieć samolotem i na miejscu auto wypożyczyć i w trasę się wybrać na podboje nowego nieznanego świata. Pozdrawiam |
piea | Bardzo fajny i ciekawy artykuł! Co by nie mówić: dzieci nie są powodem aby zaprzestać podróżowania, jednakże w pewien sposób bardzo te podróże jednak ograniczają, a juz na pewno naszą swobodę. Oczywiście nie myślę tu o wygodnych wczasach hotelowych all inclusive w jednym z licznych kurortów, ale mam na mysli takie prawdziwe podrózowanie - czyli prawdziwa, traperska włóczęga z plecakiem - i co by nie mówić: ale do tego doadac malutkie dziecko- to jest /to musi być wyzwanie! I dla mnie tacy rodzice to niezwykle odważni młodzi ludzie! Są pewnie tacy, co posądzą ich o brak odpowiedzialności!, ale czy ja wiem...... ludzi którzy podrózuja w ten sposób cechuje specjalny rodzaj odpowiedzialności.... i za to ich odziwiam, bo jak tak nioe umiałam jak dizeciaki były małe!, poza bałtyk i Tatry nie ruszalam się do ukończenia przez moje dzieci 3 roku zycia, potem były samodzielne podróze po Europie własnym samochodem, ale to nie była traperska włóczęga- tylko hotel-pensjonat-ewentualnie dobry camping! |