Tomek Walkiewicz - podróżnik, współzałożyciel magazynu podróżników „Globtroter”, uczestnik wyprawy w Himalaje w 70. rocznicę polskiego himalaizmu.
Z Leszkiem Cichym i Markiem Kamińskim uczestniczył w HiFlyer Polar Ice Expedition 2008 - pierwszej polskiej wyprawie na najwyższy szczyt Arktyki. Wspinał się także w Tatrach i na islandzkich lodowcach. Na co dzień pracuje w Martyna Adventure, firmie organizującej wyjazdy motywacyjne incentive.
Wyprawa na Grenlandię.Jakim trzeba być człowiekiem, jakie wymogi trzeba spełniać, żeby zdobyć zaplanowany szczyt, przetrwać arktyczne warunki, chłód i niebezpieczeństwo w prawdziwych górach?
Przede wszystkim trzeba tego chcieć. Warunki fizyczne to jedno, ale zdecydowanie ważniejsza jest psychika. Optymizm i wiara czynią cuda. Gdy sobie coś zaplanujemy, to za wszelką cenę staramy się dobrnąć do celu, który sobie wyznaczyliśmy. I dla mnie najpiękniejsza jest droga do tego celu, gdyż człowiek wtedy ma poczucie, że tworzy coś dla samego siebie z własnej inicjatywy. A przeciwności, które nierzadko pojawiają się na drodze? Nie raz pamiętam, że wyprawa miała nie dojść do skutku. Załamanie pogody, które mieliśmy na Grenlandii, tak mocno dało nam w kość, że myśleliśmy, że to już koniec. Jednak wiara w siebie i pozytywne myślenie pozwoliły nam zdobyć szczyt. A na chłód i arktyczne warunki konieczne są dobry sprzęt i odzież. No i oczywiście trzeba lubić zimno. :)
Opowiedz jak przebiegała wyprawa na Grenlandię, pierwsza polska wyprawa na najwyższy szczyt Arktyki.
Już wylądowanie na Grenlandii, uważaliśmy za połowę sukcesu naszej wyprawy. Nie byliśmy w ogóle pewni, czy nasze lądowanie zakończy się pomyślnie. Potrzebne były do tego doskonałe warunki pogodowe tj. bezchmurna i bezwietrzna pogoda i przede wszystkim kontrast. Na szczęście udało się! Jeszcze tego samego dnia rozbiliśmy obóz. Ten i drugi dzień wyprawy przeznaczyliśmy na badanie terenu oraz okoliczne trekkingi. Trzeciego dnia wyprawy wyruszyliśmy na szczyt, jednak około 200 metrów od wierzchołka musieliśmy zawrócić, gdyż zastało nas załamanie pogody. Powrót do namiotów trwał około pięć godzin przy praktycznie zerowej widoczności. Czwartego i piątego dnia pogoda wciąż była na tyle zła, że musieliśmy siedzieć non stop w namiotach. Czasami tylko wychodziliśmy, by je odkopać ze śniegu . Wieczorem pogoda zaczęła się poprawiać. Szóstego dnia wyszliśmy z namiotów o godz. 6.30 w stronę szczytu. Po ponad 8 godzinach marszu udało nam się zdobyć wierzchołek. Wchodząc na niego płakałem, ze szczęścia. Trud organizacji wyprawy oraz warunki na miejscu zostały zwieńczone sukcesem. Warto było w tym uczestniczyć choćby dla samych widoków. Wyobraź sobie morze szczytów ciągnących się, aż po sam horyzont, zalanych mlekiem lodowców. To był niesamowity widok. Grenlandia jest piękną i surową krainą. Wracając ze szczytu spotkała nas jeszcze jedna niespodzianka. Udało nam się zaobserwować midnight sun. Jest to efekt kiedy tarcza słoneczna przez 24 godziny nie zachodzi poniżej linii widnokręgu. Barwa śniegu lodowca zmienia się z minuty na minutę poprzez czerwony, fioletowy, żółty, zielony... Siódmego dnia wróciliśmy na Islandię, gdzie spędziliśmy jeszcze trzy dni przed powrotem do Polski.
Udało Wam się wejść dopiero za drugim podejściem, pierwsze było nie udane ze względu na złe warunki pogodowe. Marek Kamiński powiedział: „Dobrze, że żyjemy”. Jakie towarzyszyły Ci wtedy uczucia?
Przede wszystkim strach. Myślałem, że to już koniec i nie zdołamy wrócić. Piękna słoneczna pogoda zmieniła się w jednej chwili na siejącą postrach wichurę, śnieżycę i zamieć. Temperatura spadła z -5 do -25 stopni. Przed oczami pojawiły mi się obrazki z życia. Przypomniałem sobie łóżko piętrowe z dzieciństwa i jakąś scenkę z liceum. Na szczęście udało nam się wrócić do namiotów. Ogromna w tym zasługa Leszka Cichego, który poprowadził drogę zupełnie na oślep (śnieg przykrył nam wcześniejsze ślady).
Podczas wypraw twoje zadania to m.in. bycie operatorem wyprawy, korespondentem medialnym a przed wyprawą szukanie sponsorów. Trudne to były zadania?
Dosyć trudne, ale przyjemne.
Powiedz w jaki sposób szukać sponsorów na takie i inne wyprawy?
Nie ma na to recepty. Jest to żmudna i bardzo ciężka praca. Trzeba wykonać tysiące telefonów i napisać setki e-maili do różnych firm, a i tak nie zawsze się udaje. Sponsorem głównym wyprawy na Grenlandię był HiFlayer Polska - platformy widokowe unoszone balonem. Odzież górską sponsorowali Alpinus i Yeti, Canon ufundował sprzęt fotograficzny, a wydawnictwo Pascal wydało album ze zdjęciami. Przy pozyskiwaniu sponsorów swego rodzaju „kartą przetargową” były nazwiska dwóch znanych podróżników.
Czy doświadczenie wyprawy, o której my możemy tylko marzyć powoduje, że czujesz się wyróżniony?
Wyróżniony nie, ale szczęśliwy, że udało mi się zobaczyć miejsce, o jakim nawet nie śniłem.
Jacy są prywatnie Leszek Cichy i Marek Kamiński?
Są wspaniałymi ludźmi. Leszek - bardzo otwarty, rozmowny, można na nim polegać, jego ogromne doświadczenie w podróżowaniu po świecie i górskich wyprawach jest niezwykle przydatne. Marek jest wrażliwym człowiekiem, w polarnych warunkach czuje się najlepiej. Każdą wyprawę przeżywa bardzo głęboko. Dzięki nim nauczyłem się na tej wyprawie wielu rzeczy.
Kto był pomysłodawcą wyprawy w Himalaje, w której brałeś udział?
Janek Lenczowski, wnuczek Jakuba Bujaka, pierwszego zdobywcy Nanda Devi East - samodzielnego szczytu, który jest częścią dwuwierzchołkowego masywu najwyższego wzniesienia Himalajów Garhwalu.
Jak wyglądały i jak długo trwały przygotowania?
Przygotowania trwały około 8 miesięcy. Przez ostatnie dwa tygodnie przed wyjazdem harowaliśmy od 7 rano do północy. A spraw do załatwienia było bardzo dużo. Najwięcej tych formalnych i papierkowych oraz związanych z wysłaniem cargo. (cargo - świadczenie usługi załadunku, wyładunku i magazynowania towarów przesyłanych drogą lotniczą lub morską - przyp. red.) Dużą część czasu pochłaniało nam szukanie sponsorów.
Było rozczarowanie po nieudanej próbie szczytowej?
Ojjj i to duże. Teraz już wiem co czuje piłkarz, gdy w finale nie strzeli karnego decydującego o mistrzostwie. Cały wysiłek poszedł na marne. Ale tak naprawdę sukcesem wyprawy było to, że wszyscy wróciliśmy cali i zdrowi. No i liczyła się dobra zabawa, przygoda i przede wszystkim ekipa. To wszystko wynagrodziło nam niepowodzenie.
Wrócisz w Himalaje? Twoje marzenia na kolejne wyprawy...
Na pewno wrócę. Chcę zobaczyć Mount Everest i pozostałe himalajskie „kolosy”. Marzenia na kolejne wyprawy....hmmm, chyba Birma. Chce poznać miejsce, jeszcze nie tknięte przez biznes turystyczny i komercje.
Twoje motto podróżnicze?
Nie ważne gdzie, ważne z kim.
Byłeś w wielu wspaniałych miejscach na ziemi, odwiedziłeś wspaniałe kraje tj. Argentyna, Chile, Brazylia, Maroko, Islandia, Indie, Indonezja itd. Dlaczego to właśnie dżungla zafascynowała Cię najbardziej?
Ciężko tak jednoznacznie stwierdzić. Chyba za wszystko co w niej jest i co ją tworzy. Za te nocne koncerty cykad, za niesamowitą roślinność, za wspaniały widok rozgwieżdżonego nieba i przede wszystkim za Mentawajów. To bardzo pozytywnie nastawiona wobec nas miejscowa ludność, otwarta w relacjach międzyludzkich. Dzięki nim nasz wyjazd okazał się piękną podróżą we wrażliwość i wnętrze człowieka.
Czy spośród miejsc, które zobaczyłeś jest takie, do którego chciałbyś powrócić?
Islandia, Buenos Aires i plemię Mentawajów.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Alina Trzeciak
Brak komentarzy. |