Zofia Radzikowska - absolwentka Neurokognitywistyki w Szkole Wyższej Psychologii społecznej w Warszawie. Pracowała w Instytucie Biologii Doświadczalnej zajmując się analizą informacji wzrokowej w mózgu oraz prowadziła badania nad interfejsami mózg-komputer.
Z powodów finansowych zrezygnowała z nauki na rzecz pracy w marketingu internetowym. W 2012 roku wyruszyła w samotną podróż autostopem po Ameryce Południowej, jednak po 3 miesiącach i przejechaniu przez Brazylię, wróciła do Polski. Obecnie zajmuje się organizowaniem wypraw rowerowych w ramach united-cyclists.com.
Zofio, zrezygnowałaś z pracy w Polsce i przeznaczyłaś swoje oszczędności na wyjazd do Ameryki Południowej. Dlaczego akurat tamten kierunek świata?
Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu zawsze mnie tam ciągnęło. W Ameryce Południowej zakochałam się chyba przez kino. Chodziłam na Festiwal Filmów Latynoamerykańskich organizowany na warszawskim Muranowie. Zaczarował mnie klimat zupełnie inny niż w filmach, które znałam do tej pory. Dużo wolniejszy, skoncentrowany na chwili obecnej, na emocjach, a nie nic nieznaczących, pustych scenach pełnych fajerwerków. To zauroczenie pozostało ze mną przez lata i nie dawało o sobie zapomnieć.
Postanowiłaś podróżować w pojedynkę autostopem.
W pojedynkę autostopem - tak, ale nie znaczy to oczywiście, że byłam sama, bo podróżując nie można narzekać na brak towarzystwa. Poznałam wiele wspaniałych ludzi i niestety trochę tych mniej ciekawych. Jednak większość osób spotkanych na mojej drodze to serdeczni, ciepli, otwarci ludzie, od których dostałam wiele pomocy i wsparcia. Mimo bardzo złych opinii, przy okazji autostopu w Brazylii nie miałam żadnych nieprzyjemnych sytuacji. Kierowcy tirów nie byli groźnymi zwierzętami, a miłymi facetami, którzy nie tylko podwozili mnie nawet po tysiąc kilometrów, ale też czasami poczęstowali posiłkiem, czy przedstawili znajomym.
A noclegi?
Miałam założenie, że nie zapłacę ani razu za nocleg i udało mi się je zrealizować. Nocowałam w namiocie na dziko, przez couchsurfing.org i u poznanych na miejscu osób.
Co pochłonęło najwięcej czasu podczas przygotowań do tej podróży?
Dużo czasu poświęciłam na prowadzenie bloga na facebooku, szukałam sponsorów. Poza firmą The North Face, od których dostałam trochę sprzętu, który w podróży bardzo mi się przydał, nie zebrałam żadnych środków. I bardzo dobrze, bo ostatecznie moje oszczędności mi wystarczyły, a dało mi to dużo swobody i pozwoliło na takie, a nie inne, zakończenie historii. Trochę zajęło spakowanie całego mojego życia do pudeł, ale generalnie po podjęciu decyzji na pół roku przed wyjazdem wszystko potoczyło się bardzo szybko...
Były obawy, że nie sprostasz zadaniu?
Trochę strachu zawsze jest. Ameryka Południowa nie ma najlepszej opinii jeśli chodzi o bezpieczeństwo, ale ja pragnęłam tej podróży ponad wszystko i nie za bardzo przyjmowałam jakimś „ale”.
Podążałaś własnymi ścieżkami przez całą Brazylię. Które miejsce/-a mogłabyś szczególnie polecić?
Bez wątpienia Chapada Diamantina (niedaleko Salvadoru). Dżungla też jest niezwykła, jednak trzeba dobrze trafić, bo różne jej obszary bardzo różnią się od siebie.
Na fanpage’u zamieściłaś informację, że Brazylia to zaniedbany, zaśmiecony kraj. Coś jeszcze Cię rozczarowało?
Brazylia to kraj bardzo brudny, ale nie powiem, żeby to było jakieś wielkie rozczarowanie. W niektórych miejscach, jak Belem, bardzo mi to doskwierało, ale w innych traktowałam to po prostu jako jeden z aspektów tego kraju...
Postanowiłaś jednak przerwać tę podróż.
Długo nie wiedziałam, jak tę historię przedstawić, żeby nie zabrzmiała banalnie, ale chyba trzeba ją po prostu opowiedzieć. Otóż jeszcze przed wyjazdem poznałam pewnego mężczyznę. Decyzja o wyjeździe już dawno była podjęta (zasadniczo to dzięki niej się poznaliśmy) i nic nie było w stanie powstrzymać mnie przed wyruszeniem w moją wymarzoną podróż. Ale też ta wymarzona podróż nie była w stanie zabić tego, co wtedy poczułam do Jacka. Zatem wyjechałam, sama. Jacek od początku wspierał mnie w moim marzeniu i nigdy nie poprosił mnie o powrót. Jednak nie było nas przy sobie w trudnych momentach, a przez skype’a nikogo nie złapiesz za rękę. Popełniałam błędy, które nie pozwalały rozkwitać ani mojemu związkowi, ani mojej podróży. W czasie takiej wyprawy człowiek nie powinien być niczym związany, ale ja mojego związku stracić nie chciałam. Stwierdziłam, że tak naprawdę, to związek z Jackiem jest podróżą mojego życia, a nie Ameryka Południowa. Zatem wróciłam i zaczęłam tę właściwą podróż.
I nie żałujesz ani trochę tej decyzji?
Ani trochę. To był prawdopodobnie najmądrzejszy wybór w moim życiu.
Wrócisz, żeby zrealizować plan zwiedzenia całej Ameryki Południowej?
Już tam wróciłam. Ale już nie planuję podróżować w taki sposób, zatem i ten plan odchodzi w odstawkę. Jacek, obecnie mój narzeczony, przejechał kawał świata, jednak nie stopem, a na rowerze. Zaraził mnie swoją pasją do dwóch kółek i sakw (specjalne torby wieszane na bagażniku - przyp. red.). Razem przejechaliśmy już więcej, niż ja sama w Brazylii. Dwa razy byliśmy w Maroko, raz w Peru i Boliwii. Za parę dni wracamy na Saharę, w planach ponownie Peru, Indie (Himalaje), Nowa Zelandia, Kazachstan, Uzbekistan, Kirgistan, być może Laos... Cały świat przed nami! Co więcej, w naszej pasji odnaleźliśmy sposób na życie. Organizujemy wyprawy rowerowe pod szyldem united-cyclists.com (relacje z naszych wypraw można znaleźć na facebooku - (https://www.facebook.com/UnitedCyclistsCom). Pokazujemy innym kawał świata, sami podróżując w nasze ukochane miejsca i poznając nowe... Do tego jeździmy na rowerach, ale przede wszystkim - jesteśmy razem...
Moja podróż była bez wątpienia fascynującym przeżyciem, jednak nie ma we mnie żalu, że jej nie dokończyłam. Dzięki niej otworzyłam nowy etap w moim życiu, z dala od biurka w dziale marketingu, za to blisko pasji, podróży i mężczyzny, którego kocham. Lepiej się to skończyć nie mogło.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Alina Trzeciak
Brak komentarzy. |