Incentive Travel to rodzaj podróży służbowych opłacanych przez pracodawcę, mający być z jednej strony nagrodą, z drugiej ma motywować do dalszej pracy na rzecz firmy. Brzmi pięknie, jednak wyjazdy takie nie zawsze są beztroskimi wakacjami, oto kilka ciemnych stron wyjazdów (de)motywacyjnych.
Rynek wyjazdów motywacyjnych mimo wszechobecnego kryzysu wcale nie ma się bardzo źle. O licznych korzyściach płynących z nagradzania pracowników egzotycznymi wojażami wie każdy, spróbujmy więc przyjrzeć się z bliska drugiej, ciemnej stronie Incentive Travel. Ile w nich jest elementów motywacji a ile turystyki? Otóż okazuje się, że i jedno i drugie występuje w tym zjawisku w śladowych ilościach, ale zacznijmy od początku...
Klient nasz Pan
Incentive Travel to wyjazd szyty na miarę. Często jednak klient nie wie, że w tym wypadku metaforyczną krawiecką miarą jest budżet a nie jego osobiste marzenia. Każdy klient korporacyjny na etapie wstępnego analizowania potrzeb i tworzenia programu wyjazdu jest VIP-em... do momentu w którym przechodzimy do kwestii ostatniego szwu czyli ceny. Nagle okazuje się że budżet nie jest z gumy a pracownik biura podróży ma stanąć na głowie aby było jak najlepiej i jak najtaniej. Mówiąc krótko - wyczarować cos z niczego. Jeśli ta operacja zakończy się sukcesem można pakować się na wyjazd!
Podróż marzeń, czy masakra?
Pracując jako pilot wyjazdów incentive zawsze odprawiam się on line, by wybrać siedzenie z dala od grupy. Samolot to ostatni azyl przed prawdziwym trzęsieniem ziemi. Czasem jednak niespodziewany wstrząs może wydarzyć się już na lotnisku. Przypominam sobie mój pierwszy wyjazd z grupą klientów korporacyjnych. Ja vs. 10 osób, same grube ryby - prezesi i dyrektorzy. „Wysokie stanowisko = wysoka kultura” myślę. Nic bardziej mylnego. Właściwie można by opisać tą zależność jako odwrotnie proporcjonalną. Na pierwszy rzut oka wszyscy wyglądają na sympatycznych (tylko czemu ta blond-włosa elegancka Pani koło 40 tak dziwnie się kołysze?). Podchodzimy do odprawy, czas nadać bagaże. Wszystko idzie sprawnie, odchodzę na bok i spokojnie czekam na grupę. Do stanowiska podchodzi rozkołysana blondynka. O zgrozo! Niczym słynny Titanic na oceanie przechyla się i pada na swoja walizkę! 3 minutowa akcja ratunkowa i już wiem, że będzie to wyjazd marzeń.. szkoda, że tym razem nie moich.
Pan X i turbocola
Kiedy już ogarnie nas euforia, że wszystko zaczęło układać się idealnie, sielankowy spokój burzy pojawienie się po drugiej stronie barykady Pana X. X nigdy nie jest zadowolony z organizacji wyjazdu. Potrafi na przykład ostentacyjnie podrzeć menu w restauracji (które kilka tygodni wcześniej sam zatwierdził), albo budować negatywne relacje wśród uczestników jeśli coś pójdzie nie po jego myśli. Lubi oceniać pracę pilota na bieżąco „za organizacje dzisiejszego dnia ma Pani ode mnie 3”. To i tak wysoka nota po półgodzinnym lamencie, że krab w jego zupie ma inny kolor niż ten na zdjęciu w menu.
Powróćmy na chwilę do momentu przygotowania wyjazdu. Drogi Organizatorze, jeśli myślisz ze Twój super-kreatywny dobór atrakcji na wyjeździe jest w stanie zadowolić zdemotywowanego Pana/Panią X, jesteś w błędzie. Dyrektorka sprzedaży w firmie ubezpieczeniowej przez 6 dni w Kenii nie wychodzi ze swojego pokoju dalej niż na basen (5 metrów?!). Wybaczcie mi nieścisłość, wyszła. Raz. Niekompletnie ubrana. Na szczęście czujny pilot nigdy nie śpi i delikwentkę w porę udaje się odholować do pokoju. Opuszcza go pod koniec wyjazdu zostawiając pokaźny rachunek za spożyte alkohole. I chociaż honor owej niewiasty udało się uratować to nici z zachowania pozycji w firmie - Pani X straciła pracę. Czujne oko wielkiego brata patrzy. Szczególnie uważnie jest wtedy, gdy myślisz ze współtowarzysze są równie wyluzowani jak Ty. A wszystkiemu winna jest słynna TURBOCOLA. Ulubione połączenie smakowe Polaków za granicą - whisky z colą (a NIE cola z whisky). Litrowa butelka, symbol wyjazdowego wyluzowania zatacza krąg z ust to ust (sic!). I strzeż się pilocie bo właśnie zmierza w Twoim kierunku!! Pić czy nie pić? Oto jest pytanie. Z jednej strony Twoja odpowiedzialność z drugiej, presja grupy. Wybór należy do Ciebie, ale miej na uwadze, że potrzebujesz nie lada koordynacji ruchowej aby wyciągnąć pijanego uczestnika wyjazdu z weneckiego kanału...
Impreza trwa
Teoretycznie dużo łatwiej jest przygotować program dla grupy męskiej. Sadząc po tym jakiego typu atrakcji szukają Panowie na takich wyjazdach zaczęłam poważnie rozważać zajęcie się turystyką pielgrzymkową... Znając niewygórowane gusta korporacyjnych odbiorców (tu przoduje przede wszystkim branża budowlana) biura podróży często serwują swoim gościom to samo odgrzewane set-menu - mecz i wizyta w nocnym klubie „innowacyjnym” sposobem na Barcelonę, Londyn czy Lizbonę. Czy taki wyjazd ma jeszcze coś wspólnego z turystyką? Co są w stanie wynieść z niego (oprócz kaca rodem z pewnego amerykańskiego filmu) jego uczestnicy?
Oczywiście byłoby niesprawiedliwe gdybym nie wspomniała o sympatycznych grupach, które przywracały mi wiarę w ludzi lub o firmach zainteresowanych ideą Społecznej Odpowiedzialności Biznesu (wyjazdy z elementami łączą w sobie zwiedzanie danego miejsca oraz pomoc lokalnej społeczności np. przy budowaniu szkoły). Są to jednak rzadkie przykłady wywołujące pytanie - W jakim kierunku zmierza Incentive Travel? Przekonamy się o tym dopiero za parę lat.
piea | sporo się słyszy niestety o takich przypadkach! (to właśnie m.in ta "elyta w krawatach" latająca w klasie business! :)), no cóż.... bywa i też tak! |