Amerykanie chcą tutaj odetchnąć atmosferą Starej Europy. Japończycy chłoną wszystko, pędzą do Opery i na Prater, aby z diabelskiego koła podziwiać panoramę. Fotografują niemal wszystko. Wybieramy wersję pośrednią - bez pośpiechu ruszamy zwiedzać Wiedeń, na początku na stare miasto, a stąd już mamy parę kroków do największych wiedeńskich atrakcji.
To miasto można zwiedzać na różne sposoby. Dla miłośników sztuki to raj, jest tutaj sto muzeów. Wystarczy wejść tylko do Kunsthistorisches Museum i będzie co robić przez tydzień. Do obejrzenia jest bowiem jedna z największych światowych kolekcji dzieł sztuki, w tym takie perełki jak płótna Rubensa, czy Tycjana. Lepiej jednak na początek przejść się w kierunku katedry św. Szczepana, w której Wolfgang Amadeusz Mozart poślubił Konstancję Weber. Strzelista wieża barokowej katedry w samym sercu miasta, na którą prowadzi 300 krętych schodków, będzie doskonałym punktem obserwacyjnym. Widać z niej szklane centrum handlowe Haas Haus, ironicznie nazywane przez Wiedeńczyków wgniecioną szklanką.
Stąd już mamy o rzut beretem na Graben, reprezentacyjny deptak, po którym tam i z powrotem kursują dorożki, suną dystyngowane damy w kapeluszach, dżentelmeni z laseczkami. Czasem robi się duży ruch, kiedy do akcji wkraczają połykacze ognia, akrobaci, klauni, wokół których wyrasta tłum zagranicznych gapiów. Stateczny Wiedeń bywa też ekstrawagancki. Wiedeńczycy żartują jednak, że największą ich specjalnością stały się kawiarnie. Niektóre, jak słynny Sacher i Demel, liczą sobie już 200 lat. Ale odradzamy. Przypominają nieco wypielęgnowane muzea. Lepiej wybrać się do modnej ostatnio Cafe Diglas, do Hawelka lub Cafe Central, w której Lew Trocki pasjami grał w bilard i obmyślał rewolucję w Rosji. Na słynny zaś tort Sachera najlepiej iść do kawiarni Sacher, która wciąż pilnie strzeże receptury tego deseru.
Na liście miejsc najchętniej odwiedzanych znajduje się Schoenbrunn. Najlepiej przejechać tam metrem linią U4. Letni pałac cesarski zbudowany z wielkim przepychem w stylu barokowym przyciąga tłumy zwiedzających. Suniemy za przewodnikiem po majestatycznych komnatach, podziwiamy gobeliny i kryształowe żyrandole. Niekończące się sztukaterie i złote zakrętasy w końcu mogą się jednak znudzić, więc dyskretnie udajemy się do pałacowych ogrodów. Trzeba jeszcze zachować siłę na Hofburg. Warto przyjść w niedzielę - podczas porannej mszy w tutejszym kościele śpiewa słynny Wiedeński Chór Chłopięcy.
Monumentalny Hofburg robi wrażenie. Krążymy po wielkich apartamentach cesarskich, po których niegdyś przechadzała się cesarzowa Elżbieta. Zazdroszczono jej urody, ale sama Sissi dbała o zdrowy wygląd. Wstawała o szóstej rano, brała zimną kąpiel, a po niej masaże, czym wprawiała w osłupienie służbę. Równie barwną postacią okazał się jej mąż Franciszek Józef, przedstawiciel dynastii Habsburgów, rządzący naddunajską monarchią przez 68 lat - właśnie minęła setna rocznica jego śmierci.
Austriacy mówią, że została im po nim pracowitość, a także skłonność do wczesnego wstawania i zasypiania z kurami. Cesarz, zwolennik spartańskiego życia, zrywał się z łóżka o czwartej rano, przyjmował stu interesantów dziennie, a po dwudziestej zarządzał ciszę nocną.
Ale gdyby nawet cały Wiedeń poszedł wcześnie spać, pozostaje „trójkąt bermudzki”, żydowska dzielnica, gdzie życie zaczyna tętnić dopiero o północy. W rejonie ulic Rabenstein, Ruprechtplatz i Seitenstettengasse roi się od klubów, barów, dyskotek. Choć na dworze chłodno, tu gorąco jak na Karaibach. Można wznieść toast za Franciszka Józefa!
Brak komentarzy. |