Najczęstszym sposobem podróżowania po Galapagos jest wynajęcia miejsca w kajucie jednego z wielu stateczków pływających po Archipelagu. Ma to swoje dobre strony, bo stateczki płyną nocą, pokonując dystanse pomiędzy wyspami zostawiając dzień na zwiedzanie.
Koszt takiej podróży jest jednak dość wysoki, i w rezultacie okazało się, że stać nas tylko na najgorsze kabiny na najtańszych łodziach. Dodatkowo doszła moja choroba morska. Na samą myśl, że w nocy ma mnie bujać fala, zdecydowałam, że zwiedzamy Wyspy Galapagos inaczej. Nie było to jednak łatwe zadanie. Wszystkie oficjalne strony informują, że Wyspy można zwiedzać tylko stateczkami i odwołują do stron biur turystycznych ze sprawdzonymi łodziami, oczywiście tymi najdroższymi. W końcu udało mi się sprawdzić, że podróżować inaczej po Galapagos też się da, i że nawet są firmy na miejscu, które mogą wszystko zarezerwować i zaplanować. Problemem podróżowania po Galapagos jest fakt, że większość terenu stanowi Park Narodowy, po którym nie wolno poruszać się bez licencjonowanego przewodnika. Wcześniejsza rezerwacja jest polecana, można bowiem spędzić parę dni czekając na wolne miejsca, szczególnie gdy poruszamy się większą grupą. Po zaplanowaniu tego co chcieliśmy zwiedzić, skontaktowaliśmy się z firmą, która wszystko nam zorganizowała. Po wcześniejszym zwiedzaniu Ekwadoru, fakt, że nie będę musiała pilotować grupy, był obietnicą wakacji.
Dobrze, że przylecieliśmy na Galapagos z Guayaquil. Dzięki temu przeżyliśmy mniejszy szok temperaturowy. Stojąc z plecakiem na dusznym lotnisku w kolejce, do zapłaty za wjazd na Galapagos i do kontroli bagażu, umierałam z gorąca. Na Galapagos nie można wwozić jedzenia i żywych zwierząt, dlatego bagaże są sprawdzane.
Samoloty lądują na wyspie Baltra, która ma tylko 27 km2 powierzchni, a najwyższy jej punkt ma 100 m. n.p.m. To główne lotnisko archipelagu, zbudowane zostało podczas II Wojny Światowej przez Marynarkę Wojenną Stanów Zjednoczonych, w celu patrolowania Kanału Panamskiego.
Na lotnisku czekał na nas lokalny przewodnik. Razem z nim wsiedliśmy w autobus, który zawiózł nas do portu. Z portu łodzią popłynęliśmy na wyspę Santa Cruz, a stamtąd samochód dowiózł nas bezpośrednio do hotelu. Przewodnik dał nam godzinę na kąpiel, zaznaczając że i tak to niewiele da, bo zbiera się na deszcz i zaraz i tak będziemy mokrzy od potu i deszczu. Miał rację. Wilgotność powietrza wynosiła około 90%, a temperatura dochodziła do 30 °C. Zaczęłam się przyzwyczajać, że moja skóra jest ciągle mokra. Po krótkiej sjeście ruszyliśmy zwiedzać Santa Cruz. No nie tak od razu, bo jak tylko ruszyliśmy w głąb wyspy, samochód się zepsuł, musieliśmy poczekać na następnego kierowcę z samochodem - niestety już w deszczu.
W końcu ruszyliśmy. Na początek przejechaliśmy się po wyspie Santa Cruz, zwiedzając między innymi tunel lawowy. Po erupcji wulkanu lawa spływa w stronę oceanu. W czasie gdy płynie, górna jej część zastyga. W środku tworzy się tunel. Obecnie można nim zejść w stronę oceanu. Niestety my dotarliśmy na Galapagos tuż po Tsunami, woda z oceanu wdarła się więc do środka i tunel był zalany.
Stamtąd udaliśmy się miejsce, gdzie żółwie słoniowe żyją na wolności. No i zaczął się szał fotografowania. Dobrze, że przewodnicy ostrzegają żeby nie robić zdjęć z fleszem, bo biedne te żółwie...
Miejsce leży na granicy parku, więc podjeżdżają tu też turyści bez przewodników. Ich pomysły bywają niesamowite. Widzieliśmy jak 80 kg mężczyzna położył się na żółwiu. To już naprawdę przesada, nie mówiąc o strzelaniu fleszem z aparatów po oczach oszołomionych zwierząt... A te olbrzymy spokojnie siedzą sobie w kałużach wody, żują trawę i tylko wtedy, gdy tłum ludzi jest za bardzo nachalny, chowają głowę w pancerzu. Zrozumiałam wtedy, dlaczego większość Wysp Galapagos to Park i nie wolno po nim samodzielnie się poruszać. Nasz przewodnik, co chwila nas opuszczał i biegł komuś zwrócić uwagę. Okazało się, że na co dzień jest on pracownikiem Centrum im. Karola Darwina, które zajmuje się przywróceniem populacji żółwi na wyspy.
I tak zaczęła się nasza pierwsza lekcja. Na początku dowiedzieliśmy się, że pancerz żółwia to jego kręgosłup, że górna część to karapaks, a dolna to plastron. Wewnętrzna część pancerza zbudowana jest z płytek kostnych, a na wierzchu są tarczki rogowe, które podobnie jak nasze włosy i paznokcie powstają z przekształcającego się naskórka. Na tarczkach rogowych są widoczne pierścienie wzrostu. Po tych pierścieniach można policzyć wiek żółwia, tak samo jak liczy się słoje w przypadku drzew. Ale nic nie jest łatwe, starszym żółwiom, tarczki rogowe się ścierają i są słabo widoczne pierścienie. Pancerz grzbietowy może mieć nawet 150 cm długości. Największy znaleziony osobnik mierzył prawie 3 metry i ważył 1000 kg. Następnie nauczyliśmy się odróżniać samca od samicy. Teoretycznie samce są większe, ale przecież żółwie są w różnym wieku. Samce mają dłuższy ogon i trzymają go na boku, samice krótszy i trzymają go po środku. W teorii brzmi łatwo, ale sprawdzian praktyczny oblałam aż trzy razy.
Liczba podgatunków żółwia słoniowatego jest niepewna. Wyróżnia się ich 15, z czego 4 już są wymarłe. Dyskusje czy wszystkie podgatunki są podgatunkami czy też odrębnymi gatunkami nie mają końca. Faktem jest, że na każdej wyspie żyją żółwie różniące się nie tylko wyglądem, ale i DNA.
Są one długowiecznymi zwierzętami. Mogą dożyć nawet 300 lat. Podobno żółw o imieniu Tu’i Malila, podarowany przez kapitana Cooka królowi Tonga w roku 1777 jeszcze w roku 1949był w dobrej formie, a umarł w 1965 roku w wieku ok. 188 lat. To co mnie zaskoczyło na Santa Cruz to ilość zieleni na wyspie no i to, że żółwie słoniowate są naprawdę olbrzymie.
Następnego dnia popłynęliśmy na Bartolome. Podróż z Santa Cruz zajęła nam 3 godziny. Na Bartolome wdrapaliśmy się na punkt widokowy, pokonując 300 schodów w niesamowitym upale. Z góry rozciąga się piękny widok, który przyciąga tutaj fotografów z całego świata i jest najbardziej rozpoznawalnym widokiem na zdjęciach z Galapagos.
Po drodze oglądaliśmy niespotykane formacje lawy. Każdy uczestnik wycieczki musiał poznać dwa ich podstawowe typy.
Bazaltowa lawa Aa to jeden z głównych typów spływającej lawy. Charakteryzuje się chropowatą, poszarpaną powierzchnią, która wynika z tworzenia się w lawie rzadkich, ale dużych pęcherzy gazu. Drugi typ to lawa Pahoehoe. Cechuje się małą lepkością, dużą ilością gazu zawartego w postaci drobnych pęcherzyków oraz zazwyczaj bazaltowym składem. W czasie stygnięcia zewnętrzna część stygnie szybko, tworząc szklistą powłokę, natomiast wnętrze potoku lawy, ze względu na jej małą lepkość, porusza się jeszcze, co powoduje, że powierzchnia potoku marszczy się, tworząc formy przypominające” esy floresy”. Nigdy nie tworzy gładkiej powierzchni.
Po lekcji wulkanologii w gorącym równikowym słońcu przyjechaliśmy na plażę, z której odbywało się snurkowanie. To było niesamowite przeżycie. Widzieliśmy olbrzymie ryby we wszystkich kolorach tęczy, kilka rekinów, pingwiny galapagoskie i oczywiście lwy morskie. Pode mną w pewnym momencie przepłynęła ławica mant, a za chwilę rekin. Z wrażenia, niestety, żadne zdjęcie nie wyszło.
Na koniec popłynęliśmy na Pinnacle Rock, malutką wyspę, na której 126 lat temu wybuchł wulkan powiększając ją wielokrotnie. Wieczorem poczuliśmy co znaczy tutejsze równikowe słońce. Pomimo tego, że smarowaliśmy się kremem ochronnym z filtrem 50, wszyscy byliśmy spaleni a miejscami poparzeni. Zmęczona, przegrywając zdjęcia i filmy na komputer, skasowałam wszystko z dwóch pierwszych dni wyprawy. Okazało się, że komputer nie miał ustawionego zgrywania usuniętych plików do kosza i wszystko „poszło w kosmos”. To był chyba efekt silnego słońca. Większej głupoty nie można zrobić. Znajomi po moich rozpaczliwych sms-ach, kazali nie używać karty z której wszystko skasowałam. Mieli rację. Po powrocie dzięki ich pomocy i magicznego programu, udało się wszystko odzyskać. Na szczęście.
Następnego dnia popłynęliśmy na North Seymour Island. Wycieczka na Bartolome była wycieczką geologiczną, wycieczka na North Seymour to z kolei wycieczka biologiczna. Zaczęliśmy od ptaków. Zobaczyliśmy fregaty olbrzymie w gniazdach. Swą nazwę zawdzięczają nadymającemu się purpurowemu workowi gardłowemu, który gdy jest wypełniony powietrzem, przypomina rozpięty na wietrze żagiel fregaty. Trafiliśmy akurat na okres godowy, więc samce siedziały na gniazdach z nadętym workiem. Wyglądało to jakby ktoś poprzyczepiał do gniazd czerwone balony. Gdy samiec dostrzeże potencjalną partnerkę, rozpościera skrzydła, trzepocze nimi i wydaje krzyki, jednocześnie kręcąc głową na boki. Szyja wygina się do tyłu, a wówczas uwydatnia się ten ogromny worek z nagiej czerwonej skóry. Worek wabi samicę, ale i ma odstraszać potencjalnych rywali. Gdy inny samiec chce zająć gniazdo, atakuje worek rywala, próbując mu go przebić. Oprócz fregat na gniazdach siedziały także mewy widłosterne.
Drugim po żółwiach charakterystycznym zwierzęciem Wysp są legwany morskie, czyli jedyne jaszczurki żyjące w wodzie. Wielkość morskich legwanów na Galapagos różni się w zależności od tego, którą z 13 wysp archipelagu zamieszkują. Długość ciała, bez ogona, waha się od 28 cm - na najmniejszej wyspie Genovesa, do 59 cm na największej - Isabela. Dlaczego na większych, zachodnich wyspach archipelagu mieszkają większe gady? Do tych wysp docierają wznoszące prądy morskie, które zapewniają idealne warunki do rozwoju zielonych i czerwonych glonów - ulubionego pokarmu legwanów. Gady na największych wyspach odżywiają się więc lepiej od pozostałych i osiągają większe rozmiary. Od głowy do ogona przez środek grzbietu biegnie ciągły, ząbkowany, skórny grzebień o rogowych kolcach. Całe ciało jest ciemne, szaroczarne, z jasnopopielatymi lub ceglastoczerwonymi plamami układającymi się w poprzeczne pręgi.
Dorosłe osobniki na zachodnich wyspach, aby zdobyć pożywienie, skaczą do oceanu i nurkują na głębokość 10 metrów, aby dotrzeć do brunatnic i krasnorostów. Nurkować muszą szybko, bo jako gady są zmiennocieplne i po 10 minutach pod wodą ich mięśnie przestają działać z zimna. Szybko muszą wydostać się na powierzchnię gdzie kładą się na nagrzanych słońcem czarnych skałach wulkanicznych. Dzięki temu, że są ciemnego koloru, szybko odzyskują właściwą temperaturę ciała.
Krótki, stępiony nos przystosowany jest do jedzenia alg rosnących na podwodnych skałach. Spłaszczony ogon znakomicie ułatwia pływanie. Nogi zakończone są ostrymi pazurami. Nadmiar soli z wody morskiej usuwany jest z krwi gada przez specjalne gruczoły połączone z nozdrzami tak, że co jakiś czas wydmuchują obłoki pary z nozdrzy, przez co skojarzyły się pierwszym odwiedzającym wyspy ludziom z legendarnymi smokami ziejącymi ogniem.
Oprócz legwanów morskich, zobaczyliśmy ich krewniaków - legwany lądowe galapagoskie. Legwany te są masywniej zbudowane, bardziej kolorowe, z przewagą żółtego a na karku mają niewielki grzebień skórny. Długość ciała do ok. 125 cm, ważą do 13 kg. Żyją, w przeciwieństwie do krewniaków, na terenach suchych w głębi lądu, z dala od wybrzeży morskich. Widzieliśmy też tego dnia lwy morskie i dużo ciekawych roślin.
Po lekcji fauny i flory wysp popłynęliśmy na plażę z drugiej strony wyspy, gdzie snurkowliśmy. Plaża była przepiękna. Biały piasek mienił się na tle czarnej wulkanicznej skały. Szkoda tylko, że po Tsunami woda nie była klarowna. Mimo zabezpieczeń kremami, koszulkami itd. spaliłam sobie ramiona i plecy. Woda była tak ciepła, że nie było mowy aby założyć piankę, czego efektem były poparzenia. Pomysł snurkowania w koszulce, ocalił ramiona, ale nie udało się osłonić całego ciała. Tym razem wróciliśmy na tyle wcześnie, że w porcie Puerto Ayora udało nam się znaleźć najprawdziwszy sklep spożywczy!!! Wszędzie same drogie knajpki (danie bez picia powyżej 15 USD) z jedzeniem nie najlepszym, na pewno nie wartym tej ceny. Na łodziach w ciągu dnia dostawaliśmy smaczny obiad, a kolacje od tej pory robiliśmy już we własnym zakresie. Tym chętniej, że zasmakowały nam lokalne sery dostępne w „prawdziwym” sklepie. Miasteczko Puerto Ayora jest typowo turystyczne, ma dwa porty, jeden rybacki, w którym można spotkać bardzo ciekawe zwierzątka czekające na resztki, rzucane im przez rybaków z oporządzanych przez nich ogromnych tuńczyków i innych ryb. I tak codziennie spotykaliśmy uchatkę żebrzącą jak pies w towarzystwie pelikanów i mew. Drugi to port ze statkami wycieczkowymi. Na głównej ulicy same galerie i sklepy z pamiątkami, wokół hotele, a na jej końcu znajduje się słynna Stacja imienia Karola Darwina. Im dalej od portu, tym większy brud i ubóstwo. Ekwadorczycy są mistrzami śmiecenia wokół siebie. To samo było w Andach. Taki piękny kraj, a wszędzie śmietnik, nawet wokół własnych domów.
Następnego dnia zwiedzaliśmy okolice Santa Cruz. Rano odwiedziliśmy stację biologiczną im. Karola Darwina, która zajmuje sie ratowaniem żółwi. Na każdej wyspie żyje inny gatunek żółwi. Gatunki te nie mieszają się miedzy sobą, bo są genetycznie odmienne. Zwiedzaliśmy stację w strugach tropikalnego deszczu. No cóż - w końcu to pora deszczowa. I tak nam się do tej pory udało.
Oprócz „żłobków” dla żółwi, widzieliśmy też „dom starców”. W większości są to żółwie zebrane ze stałego lądu, gdzie służyły jako „ciekawostki” dla turystów, a czasami jako żywe zabawki. Jeden z nich miał pancerz w bliznach. Podobno właściciel strzelał do niego z broni palnej. Sprawdzał w ten sposób, czy kula przebija pancerz. Po południu ruszyliśmy na wycieczkę wokół wyspy Santa Cruz podziwiać lwy morskie i morskie legwany. Skończyło się jak zwykle snurkowaniem. Oprócz przeróżnych kolorowych ryb widziałam rekina galapagoskiego i przeogromną płaszczkę Manta Ray.
Od rana następnego dnia ruszyliśmy na jedną z najstarszych, a zarazem najbardziej zielonych wysp Archipelagu - wyspę Floreana.
Oprócz traw i drzew znajduje się na niej źródło pitnej wody. Ta rzadkość na Wyspach Galapagos, sprawiła, że to tutaj pojawili się pierwsi osadnicy.
Na Floreanie, obejrzeliśmy inną hodowlę żółwi, spotkaliśmy też głuptaki Nazca (maskowe) i niebieskonogie oraz pingwiny galapagoskie.
W trakcie snurkowania spotkaliśmy żółwie morskie i nowe dla nas gatunki ryb. A niektórym udało się nawet popływać z lwem morskim.
Po powrocie spakowaliśmy się, bo następnego dnia popołudniu przenosiliśmy się na wyspę Isabela. Dotarliśmy do niej po dwugodzinnej Podróży łodzią.
Wyspa Isabela jest największą wyspą, ale nie ma tu dużego miasta. Wiliam to raczej malutkie miasteczko położone wzdłuż plaży. Trafiliśmy na lokalne święto. Wzdłuż głównej drogi kilkunastoletni chłopcy ścigali się na koniach.
Następnego dnia z samego rana snurkowaliśmy w przepięknej rafie koralowej. Tym razem z żółwiami wodnymi i legwanami i jak zwykle ze stadami kolorowych rybek.
Po lunchu pojechaliśmy zwiedzić mur łez, który powstał kiedy Isabela stała się kolonią karną. Warunki panowały tu wyjątkowo ciężkie ze względu na brak wody pitnej i dokuczliwy upał. Więźniowie wyławiali z wód Oceanu skały wulkaniczne i nieśli je na gołych plecach 8 km w głąb lądu, gdzie w nieprzewiewanym miejscu budowali mur.
Potem pojechaliśmy na punkt widokowy i na plażę, gdzie legwany zakopują swoje jajka. Następnego dnia zwiedziliśmy lokalną hodowlę żółwi i odwiedziliśmy Flamingi. Weszliśmy też na wulkan Sierra Negra, który jest nadal aktywny. Lunch zjedliśmy u okolicznych farmerów. Jedzenie było pyszne, podane w pięknym ogrodzie, pośród drzew bananowca i mango.
Ostatni dzień na Isabeli spędziliśmy na spacerze po plaży, próbując zaprzyjaźnić sie z legwanami morskimi (a raczej próbując przypadkowo którejś nie nadepnąć na ogon - były wszędzie).
Jeżeli gdzieś jest raj, to z pewnością na wyspie Isabela. Turkusowa woda, bardzo szeroka piaszczysta biała plaża, gdzieniegdzie wystające czarne skałki wulkaniczne, do których po piasku biegną morskie legwany, dużo przeróżnych ptaków, endemiczne czerwone kraby uciekające do norek w ziemi. Nikogo nie spotkaliśmy, trzeba mieć szczęście by spotkać drugiego człowieka. Dzień zakończyłam Ceviche (rodzaj sałatki z owoców morza) i piwem.
Rano popłynęliśmy z powrotem na Santa Cruz, gdzie spędziliśmy ostatni dzień na Galapagos. Po Isabeli, Puerto Ayora wydało nam się dusznym i głośnym miejscem. Zrobiliśmy zakupy, odwiedziliśmy plażę miejską i spakowaliśmy się w drogę powrotną.
Z Galapagos polecieliśmy do Quito, gdzie przed wylotem, zwiedziliśmy część miasta, której nie udało nam się zobaczyć na początku naszej niezwyklej podróży. Z pewnością wrócimy tu jeszcze.
Informacje i ciekawostki o Galapagos
Wyspy Galapagos położone są na Oceanie Spokojnym na wysokości równika. Należą do Ekwadoru. Archipelag składa się z 13 głównych wysp, 6 małych i tysiąca wysepek, raf, skał. Każda jest inna. Jest to jeden z największych rezerwatów morskich na świecie, obejmuje około 50 tys. km2, od 1959 roku jest to Park Narodowy.
Tysiąc kilometrów od brzegu najbliższego lądu spowodował, że były to jedne z najbardziej odizolowanych wysp od cywilizacji i jej wpływów. Dzięki temu wykształcił się tutaj unikatowy zespół gatunków roślin i zwierząt.
Wyspy Galapagos znajdują się na styku dwóch płyt tektonicznych: Nazca i Pacyficznej. Wyłoniły się na powierzchnię morza na skrzyżowaniu czterech prądów docierających tu ze wszystkich stron Pacyfiku. Mówi się, że są zrodzone z ognia. Wyrastają wprost z wnętrza Ziemi, z obszaru szczególnej aktywności wulkanicznej tzw. Hot Spot - punktu gorąca.
Znajdują się w stanie ciągłego wrzenia, nawet pod wodą. Małe pęcherzyki gazu widoczne w wodach oceanu wokół wysp, to wskazówka ich genezy. Ujścia termalne znajdujące się na lądzie, ale także pod wodą, przypominają zawory bezpieczeństwa pozwalające obniżyć narastające ciśnienie stopionych skał pod warstwą skorupy ziemskiej. Kiedy ciśnienie zbytnio wzrasta dochodzi do eksplozji magmy.
W czasie ostatniej erupcji wulkan Sierra Negra wystrzelił w niebo dymem i popiołem na wysokość 11 kilometrów. Galapagos to jedno z najbardziej aktywnych wulkanicznie miejsc na Ziemi. W punkcie gorąca w ciągu milionów lat powstawały kolejne wyspy.
Jak to się stało że wyspy które powstały w tym samym miejscu są obecnie rozrzucone na przestrzeni setek kilometrów na wschód?
Wszystkie wyspy przemieszczają się. Wędrują kilka centymetrów rocznie na wielkiej płycie tektonicznej, która się nieustanie przesuwa.
Tak, więc najstarsze wyspy znajdują się na wschodzie, najmłodsze zaś na zachodzie. Patrząc na zdjęcia wysp zrobionych z lotu ptaka, łatwo zauważyć, że wyspy na zachodzie są łyse, skaliste i nieprzyjazne. Na wschodzie natomiast porośnięte są bujną roślinnością.
Z biegiem czasu wyspa Fernandina przemieści się tam, gdzie leży obecnie największa wyspa archipelagu Isabela. Rozciąga się ona na przestrzeni 150 km, a jej grzbiet tworzą wulkany. Isabela to prawdziwa nastolatka w całym archipelagu. Ma tylko niecały milion lat i jest ciągle aktywna. To na Isabeli znajduje się wulkan Sierra Negra.
Tu na wulkanie Alcedo żyją żółwie słoniowe. Ważą 250 kg, a długość ich zycia wynosi 150 lat. Podczas ich życia wyspa przemieści się na wschód o 7 metrów, a za milion lat, czyli za 6 tysięcy żółwich żyć, Isabela przeniesie się do centrum archipelagu - tam gdzie obecnie leżą dojrzałe wyspy w wieku średnim.
Wyspa Santa Cruz przemieściła się tak daleko od punktu gorąca, że wygasłe wulkany są tutaj gęsto porośnięte lasami. Jest tutaj słodka woda, rzadkość na tych wyspach. Rzeki na Galapagos to lawa rozgrzana do 1100 stopni Celsjusza. Wyspa Espaniola jest prawie sto razy starsza od Fernandiny. Znajduje się na południowo wschodnim krańcu archipelagu. Obecnie pozostała z niej tylko sucha i płaska połać lądu.
W ciągu ostatnich 3.5 milionów lat Espanola przemieściła się o ponad sto sześćdziesiąt kilometrów od miejsca swoich narodzin, czyli znad Hot Spot.
Im dalej wędrowała od miejsca swoich urodzin, tym bardziej ulegała ochłodzeniu, kurczyła się, pękała i osiadała. Pewnego dnia przykryje ją ocean. Podobny los spotka pozostałe wyspy, ale na zachodzie nad punktem gorąca powstają już następne.. Wiele wysp archipelagu w czasie geologicznym pojawiło się i zniknęło...
Na Wyspach żyje około 19,000 ludzi. Puerto Ayora na Wyspie Santa Cruz i Puerto Williami na Izabelisą głównymi miastami Galapagos... Ważnym ośrodkiem jest też Puerto Baquerizo Moreno na San Cristobal i osada na Floreanie z około 80 mieszkańcami.
Brak komentarzy. |