Sylwester na Słowacji
Dla niektórych Sylwester to po prostu coś w rodzaju większej imprezy, dyskoteki, przyjęcia. Jednak gdyby rzeczywiście tak było to cały świat nie szalałby z radości na nadchodzący nowy, oczywiście lepszy rok.
Co roku stajemy przed dylematem - jak spędzić Sylwestra. Oczekujemy oczywiście szampańskiej zabawy do białego rana oraz niezbyt wygórowanej ceny. Zazwyczaj planujemy Sylwestra odpowiednio wcześniej, nawet z dwumiesięcznym wyprzedzeniem, gdy chcemy wyjechać na przykład do Zakopanego, który w tym okresie jest po prostu oblegany przez turystów. Ale i tak najczęściej dostajemy odpowiedź - brak wolnych miejsc, trzeba było zadzwonić trzy miesiące wcześniej. Ja natomiast znam inne rozwiązanie, wypróbowane empirycznie przeze mnie i moich znajomych. Owszem planowaliśmy sylwestrowy wyjazd, ale na Słowację.
Najsprawniej i najtaniej, już przy dwóch osobach, jest pojechać na Słowację własnym samochodem. Odprawa graniczna odbywa się niezwykle szybko: turyści podróżujący samochodem oczekują na granicy kilka minut. Sporadycznie zdarzają się na granicach kolejki, ale o sytuacji na poszczególnych przejściach informują kilka razy dziennie wszystkie stacje radiowe. Na terytorium Słowacji można wjechać jednym z czterdziestu pięciu przejść drogowych. Zaryzykowaliśmy i wybraliśmy się w podróż. Ponieważ ówczesnej zimy śnieg rzeczywiście dopisał, niezbędne okazały się łańcuchy na oponach. Z Warszawy jechaliśmy przez Zakopane, gdzie robiąc sobie krótką przerwę, odwiedziliśmy jedną z napotkanych restauracji. Poprosiliśmy o menu i tak szybko jak to możliwe, „po angielsku” opuściliśmy lokal. Ceny były wprost horrendalne! Herbata i to nie ta, o której myślicie, kosztowała osiem złotych, zupa szczawiowa piętnaście, a drugie danie wahało się w granicach trzydziestu do nawet osiemdziesięciu złotych. Boję się nawet pomyśleć ile zapłacilibyśmy za chociażby jedną noc w Zakopanem. To miasto po prostu żyje z turystów a gdy zaczyna się sezon, nie ma mowy o jakimkolwiek wytargowaniu niższej ceny. Przypomina mi to nasze nadmorskie kurorty, gdzie za rybę i to nie koniecznie świeżą tylko mrożoną, płacimy około dwudziestu złotych.
Słowacja nie należy do potentatów w dziedzinie gastronomii - poza większymi miastami zdarzają się zakątki, gdzie trudno o cokolwiek innego niż wioskowa spelunka, w której turysta nie uświadczy nic poza szeroką gamą spirytualiów. W miarę pewne i godne polecenia są jednak lokale przy hotelach, zwłaszcza tych dwu- i trzygwiazdkowych.
Słowackie lokale gastronomiczne dzielą się na restauracje, jadłodajnie i gospody, karczmy regionalne, bary szybkiej obsługi i pizzerie. Słowacy ponadto lubią delektować się dobrymi trunkami, przesiadując w winiarniach, piwiarniach czy proletariackich, pełnych kolorytu lokalnego knajpach. Ich obsługa przypomina dawne czasy, wystrój wywołuje odruch ucieczki, a wygląd potraw zmusza do głębszych refleksji i pytań na temat tego, czy jest się naprawdę aż tak głodnym. Pocieszające za to są ceny. Dobra zupa kosztuje od 10 do 20 Sk (koron słowackich). Drugie danie - polecam węgierski gulasz bądź kołduny - od 30 do 50 Sk. Dania w takich miejscach są całkiem smaczne, aczkolwiek estetyka miejsca w dalszym ciągu budzi postrach wśród przypadkowych gości. Jeżeli chodzi o bary i restauracje, to również ceny wyżywienia są niższe niż w Polsce. Dwudaniowy, smaczny obiad w średniej klasy restauracji kształtuje się na poziomie od 60 do150 Sk. Słowacką specjalnością są lody.
Dziś płacimy oczywiście w euro, ale na szczęście ten pierwszy szok cenowy na Słowacji już minął i ceny znów spadają, przybliżając się do tych, jakie panowały przed wejściem do strefy euro. W restauracjach napotkamy nadal menu wycenione i w euro i w koronach słowackich.
Przyjechaliśmy do naszego miasteczka - Dolnego Kubina (to po prostu pierwsze napotkane miasto na naszej trasie) i postanowiliśmy zapytać o miejsce w hotelu i organizację zabawy sylwestrowej. Pewnie wielu zaskoczę, ale nie było z tym najmniejszego problemu! Hotel posiadał dwie gwiazdki, co oznaczało czyste, zadbane pokoje z łazienką, bez telewizora, z wątpliwej jakości meblami, jednak nikomu to nie przeszkadzało.
Reasumując za trzydniowy pobyt na Słowacji i sylwestrową zabawę na jedną osobę przypadło po około trzysta złotych! Dla porównania, Sylwester w Warszawie, nie licząc taksówek na dojazd, kosztuje minimum sto pięćdziesiąt złotych. Wybór chyba jest prosty.
mni / 2009-12-31
Komentarze: