Jest taki dzień, którego nie lubią wszyscy rezydenci - niezależnie od szerokości geograficznej, na której przyszło im pracować. Dzień, który czasami przeciąga się do 48 godzin, jest kulminacją całotygodniowego stresu, a jego elementem charakterystycznym są śpiący w ukrytych kątach lotniska rezydenci. Co gorsza, zdarza się on każdego tygodnia...
Uśmiechnięty, oczekujący na was po wyjściu z lotniska z otwartymi ramionami (bądź choćby lizakiem z nazwą biura podróży) rezydent, który sprawia wrażenie, że nie może już doczekać się na swoją kolejną grupę - znacie to z autopsji? Ja też, ale z nieco innej strony. Wiem, jak to jest uśmiechać się promiennie po spędzeniu doby bez snu, usiłować zdrzemnąć się w zaparkowanym na stacji benzynowej autobusie czy lotniskowej restauracji szybkiej obsługi czy też martwić się jednocześnie o zgubiony bagaż i równie zagubionego turystę.
Dzień transferów, przez turystów często kojarzony jako „zmiana turnusów” to z punktu widzenia logistyki jeden z najtrudniejszych obowiązków rezydenta. Zorganizowane przez biuro podróży wczasy w popularnych ciepłych destynacjach zazwyczaj realizowane są za pomocą przelotów czarterowych, odbywających się w wybrany, ustalony na stałe dzień tygodnia. Dzięki temu w ten sam dzień hotele opuszcza jedna grupa turystów, a na ich miejsce przybywają następni, spragnieni wypoczynku wczasowicze. Niestety, tak pięknie wygląda to tylko na papierze - sprawę utrudnia siatka lotów.. Szczęśliwcy zamykają swój „Transfer Day” w kilku godzinach - kiedy odprawiają wyjeżdżającą grupę, na lotnisku lądują już kolejni przyjeżdżający wczasowicze, których wystarczy odebrać, rozwieść do hoteli - i voila.
Nie da się jednak uniknąć sytuacji, w których jedni turyści wylatują np. 5 minut po północy, co w przypadku oddalonych od kurortów lotnisk oznaczać może wyjazd już poprzedniego dnia w godzinach wieczornych, zaś kolejna grupa przybywa, owszem, kalendarzowo tego samego dnia, ale np. za 5 dwunasta... w nocy oczywiście. W efekcie gdy kończący wczasy turyści mkną już w przestworzach do swoich domów, zaś przybywający na kolejny turnus spokojnie śpią jeszcze we własnych łóżkach, rezydenci skazani są na spędzenie mniej lub bardziej bezsennej nocy w okolicach lotniska. Niektóre biura podróży zapewniają nocleg w którymś z położonych zazwyczaj w pobliżu portu lotniczego hoteli, inne pozostawiają rezydentom wolną rękę w poszukiwaniach miejsca na spędzenie nocy.
Możliwości jest kilka - zazwyczaj wraz z nami czeka autobus wraz z kierowcą, więc w najlepszym wypadku możemy przespać się na jego tylnych siedzeniach. Mój pierwszy w życiu transfer i nocleg w zaparkowanym na stacji benzynowej w pobliżu lotniska autobusie wspominam nadzwyczaj dobrze - kierowca litościwie odstąpił mi swoje miejsce do spania, czyli autobusową „dziuplę”, gdzie zwykle śpią odpoczywający po swojej zmianie kierowcy, zaś sam zdrzemnął się na fotelu. Dzięki niemu obudziłam się jak nowo narodzona!
Takie szczęście nie zdarza się jednak na co dzień. W skrajnych wypadkach pozostaje nocowanie na lotnisku - tu jednak trzeba uważać na miejsce, bo żaden z turystów raczej nie chce zobaczyć swojego przyszłego, dawnego, bądź nawet zupełnie obcego, ale reprezentującego to same biuro podróży rezydenta, chrapiącego w firmowym uniformie na taśmie do odprawy bagażu. Sprawa upraszcza się na dużych lotniskach, gdzie skryć się można w innym terminalu. Większość czarterowych lotów ląduje jednak na mniejszych lotniskach. Tutaj jednak także można pozostać niezauważonym. Moi znajomi rezydenci często wybierali ukryte w jakimś kąciku ławeczki, gdzie w pozycji siedzącej ucinali sobie krótką drzemkę.
Absolutną mekką rezydentów biur wszelakich były dwie restauracje szybkiej obsługi, umiejscowione na zewnątrz terminala. Ryzyko napotkania tam turysty było praktycznie zerowe - wyjeżdżający wczasowicze z reguły nie opuszczali już terminala, zazwyczaj korzystając z barów umiejscowionych w hali odlotów, natomiast przyjeżdżające grupy po wylądowaniu zawsze kierowane są bezpośrednio do autokarów. Znakomita większość rezydentów drzemała na stole przy jednej coli, wśród współtowarzyszy „niedoli”. Tego rodzaju spotkania mają jednak wiele pozytywnych aspektów - przede wszystkim sprzyjają integracji i wymianie zawodowych doświadczeń a także rozmowom na tematy mniej lub bardziej egzystencjalne.
Jeśli ktoś nie miał w planach spać, a do przylotu kolejnej grupy wciąż pozostawało np. 8 godzin, szukać trzeba było innej rozrywki. Szczęśliwi ci, którzy odbierają turystów z lotniska położonego w pobliżu centrum miasta bądź choćby galerii handlowej. Większość z nich jednak znajduje się, jak to lotniska, w przysłowiowym „szczerym polu”. Co zrobić z wolnym czasem oczekiwania? Kiedy zwiedziło się już wszystkie zakątki lotniska, zrobiło zakupy w lotniskowych sklepach, nauczyło na pamięć rozkładu lotów, ostatnią alternatywą pozostawało zawsze spędzenie czasu z pozostałymi rezydentami w jak zawsze obleganych przez nich barach szybkiej obsługi. Warto też pomodlić się w duszy, alby po 8 godzinach spędzonych na oczekiwaniu nie zobaczyć na ekranie wiadomości o 8 - godzinnym opóźnieniu naszego samolotu.
Niektórzy, jak to opisałam wcześniej, w transferowy dzień cierpią na nadmiar czasu. Inni natomiast narażeni ą na jego znaczny niedobór. W przypadku braku kadry zdarza się konieczność wykonania podwójnego transferu, co często rozciąga się na dwa dni. Nieszczęśnik na którego padnie zazwyczaj wyjeżdża późnym wieczorem np. w poniedziałek, odwożąc na lotnisko wylatujących w nocy z poniedziałku na wtorek turystów, następnie odbiera przylatującą we wczesnych godzinach rannych grupę, zawozi ją do hoteli, kolejny raz jedzie na lotnisko z wylatującymi po południu wczasowiczami, i w końcu odbiera ostatnich urlopowiczów późnym wieczorem, dowożąc ich do hoteli często grubo po północy - w efekcie cała procedura transferu rozciąga się na ponad 24 godziny, nierzadko bez wolnej chwili na sen. Odpada jednak problem zagospodarowania wolnego czasu.
Zmęczonym po kilkugodzinnej podróży samolotem turystom życzę więc, aby na pociechę pomyśleli, że ich rezydent w oczekiwaniu na nich wcale nie opalał się na plaży i zapewne jest bardziej od nich zmęczony, rezydentom zaś przypominam, że nawet nocleg w barze szybkiej obsługi w obcym kraju może być wspaniałym, ubogacającym doświadczeniem (byle tylko ubogaceniu nie uległ nasz obwód w biodrach)!
aquinox | Właściwie, jakie są dokładnie Ich obowiązki??? Chętnie bym się temu bliżej przyjrzała, żeby wiedzieć, co można egzekwować!! Nie wiem, jak radzą sobie klienci słabo znający język. Liczą pewnie na rezydenta... |
aquinox | Poza tym, rezydenci KTÓREGO biura tak sumiennie rozwożą turystów do hoteli i pomagają przy zagubionych bagażach??? Hhhhahha - ubawiłam się setnie!! Przez ostatnie 10 lat (średnio 2 wyjazdy rocznie, w tym zagubiony bagaż) - zdarzył się tylko jeden sensowny rezydent, który przynajmniej starał się współpracować z turystami. Reszta ograniczyła się do roli sprzedawcy wycieczek. Biura, z których korzystałam - różne - od Itaki, Tui, RT po Sun&Fun i inne. |
piea | bez przesady z tym ciężkim dniem; jest wiele zawodów gdzie "taki ciężki dzień" jest na codzień i nie polega tylko na męczącym czekaniu....; wiele osób chętnie zamieniłoby się na taką "męczarnię" :)) |