Konoba to takie miejsce, gdzie można poczuć prawdziwą Chorwację. Bardzo często schowana w zaułkach wąskich uliczek, ma kilka stolików i krótką listę potraw w menu. Ale za to jakich potraw! Do tego doskonałe wino, domaće, produkowane tylko na potrzeby tej konkretnej konoby i niepowtarzalna atmosfera.
Właśnie do takiej klimatycznej konoby w Vodicach zapraszam zawsze chętne osoby z grup, którymi się opiekuję. Prowadzą ją moi przyjaciele, Milan i Emina. „Kaleta”, bo tak się nazywa, jest konobą dla wtajemniczonych. Nie tak łatwo ją znaleźć. Mieści się w najwęższej chyba uliczce całej Dalmacji (Chorwacja)- stąd zresztą jej nazwa - i żeby ją znaleźć, trzeba wiedzieć, że ona tam jest. Przez niepozorne, pomalowane na zielono drzwi wchodzi się do małej sali z drewnianymi stołami. Z sufitu zwisają rybackie sieci, w które gdzieniegdzie zaplątały się muszle czy kawałki poskręcanego drewna wyrzuconego przez Adriatyk. Na nierównych, kamiennych ścianach wiszą ręcznie tkane kilimy i obrazy namalowane przez sąsiadkę - artystkę. Pola lawendy, jakaś samotna wysepka na Adriatyku, mewy. Na małym, drewnianym barze stoją butelki z dziesięcioma chyba rodzajami travaricy. Urok tej nalewki polega na tym, że jest jej tyle rodzajów, ile ziół rośnie na dalmackich wzgórzach. Niemal każdy ma własną recepturę, według której piecze travaricę. Tak, nie pomyliłam słówka. W Polsce bimber się pędzi, w Chorwacji piecze.
Milan, właściciel konoby, czeka już na nas i zaprasza do stołów. W „Kalecie” jest zarówno kucharzem, jak i zaopatrzeniowcem. Karta dań jest krótka, ale Milan dba, żeby goście mogli spróbować prawdziwej kuchni dalmackiej. Na stołach czeka już sałatka z ośmiornicy i dalmatyński prsut. Z góry, z kuchni dobiega apetyczny zapach smażonych na ziołowej oliwie ryb. Owe rybki złowiło kilku zapalonych wędkarzy z naszej grupy zaledwie parę godzin wcześniej. Wrócili z tzw. Big Game Fishing jako dumni pogromcy labraksów i jednego morskiego psa, nie za bardzo wiedzieli tylko, co dalej z tak znakomitym połowem. Milan z radością uwolnił ich od problemu, proponując przyrządzenie kolacji. Teraz, ułożone na glinianych talerzach, przyozdobione dalmatinską garniturą (morski odpowiednik szpinaku) i małymi pomidorami wyglądają nad wyraz apetycznie. Potrawy znikają z talerzy błyskawicznie. Dla chętnych deser. Naleśniki z domową konfiturą z fig.
Jeśli chcecie tak jak ja delektować się prawdziwą Chorwacją, wystarczy znaleźć wycieczkę, najlepiej wpisać w wyszukiwarce hasło „Chorwacja - wczasy i wycieczki objazdowe” i w wyniku wyszukiwania znajdziecie najciekawsze oferty wycieczek do tego pięknego i ciekawego kraju.
Magia wina
Chorwaci nie wyobrażają sobie festy bez wina. Ale, co niesamowicie podoba mi się w tym kraju, nie chodzi o upicie się. Raczej o miłe spędzanie czasu z przyjaciółmi przy kieliszku Plavaca czy Malvaziji. Często wieczorami w porcie zbiera się grono lokalnej starszyzny i przy butelce wina debatuje, gra w bule czy śpiewa klapę. W „Kalecie” są tylko dwa gatunki wina. Ale za to jakie. Biała grasevina z Štrigovej w Slavonii z lekkim posmakiem ziół i mój osobisty faworyt, rubinowoczerwony Babić z winnic w Primosten, wpisanych na listę dziedzictwa UNESCO. Szczepy winogron tego gatunku uprawia się tam na małych, kaskadowo położonych poletkach już od VII w.n.e. Na stołach obok dzbanków pełnych wina stają również te pełne zimnej wody. To tutejsza tradycja, podobnie jak starożytni rzymianie, Chorwaci rozcieńczają wino wodą. Czerwone wino z niegazowaną wodą to popularna bevanda. A delikatne bąbelki wody mineralnej świetnie pasują do graseviny, tworząc gemist. No i jeszcze coś do przyjemnego chrupania... ser z Pagu i frigane girice, czyli małe rybki smażone na grillu.
Czapka w baule
Milan krząta się wśród stolików w charakterystycznej czerwonej czapce w baule, czyli czarne haftowane „kołki”. Po chwili na moją głowę wsadza taką samą. W pełni doceniam zaszczyt, który mnie spotyka. Ta czapka to symbol. Kiedyś, przy kieliszku Babića, usłyszałam jej historię. Ze wszystkich regionów Dalmacji mężczyźni z regionu Šibenika mają najciekawszy strój ludowy, którego najważniejszym elementem jest właśnie ta czapka. Jest symbolem regionu, ludzi , którzy w nim mieszkają, od wieków uprawiając oliwki i winorośle. Znaczenie tej czapki pochodzi z czasów, kiedy powstał projekt przyłączenia Šibenika do Włoch. Wcześniej tą drogą poszedł już Zadar. Wtedy takie czapki nosili chorwaccy patrioci, chcąc stanowczo odróżniać się od włocholubnych wielbicieli kapeluszy. Czapka w baule na zawsze pozostała już symbolem przynależności narodowej. Nawet na audiencji u Jana Pawła II chorwacki tenisista Goran Ivanisević został, wbrew ceremoniałowi, przyjęty właśnie w tej czapce. Tak naprawdę - zakończył Milan swą opowieść - facetowi z Šibenika możesz dać w twarz, ale uważaj, żeby mu czerwona czapka nie spadła, bo będziesz miała prze.... Tłumaczę tę przestrogę mojej grupie. Kilka osób nieśmiało pyta o możliwość zrobienia zdjęcia.
Festę czas zacząć
Dołączają do nas Alen i Mirko, kelner Goran podaje Milanowi jego starą gitarę i sam sięga po akordeon. Festę czas zacząć. Światło przygasa, na stołach palą się świece ustawione w ręcznie robionych i ozdabianych świecznikach. To najnowsze hobby Eminy. W małej konobie rozbrzmiewa śpiew czterech rodowitych Dalmatyńczyków. Ten, kto nie słyszał nigdy koncertu klapskiej pieśni, tak naprawdę nie był w Chorwacji. Co to jest klapa? Zespół kilku panów lub pań, którzy śpiewają a capella pieśni ludowe. W treści brzmią najczęściej echa nieudanej miłości, tęsknoty za morzem, dumy z piękna chorwackiego kraju. Rozbrzmiewają Ispod sunca zlatnoga, Maslina i Vela Luka, a ja zastanawiam się czy zdradzać, że moi goście mają okazję posłuchać prywatnego koncertu liderów jednej z najsłynniejszych klap, która koncertuje m.in. w wiedeńskiej filharmonii.
Kolejne dzbanki wina i coraz weselsze pieśni, długie ławy bardzo ułatwiają integrację. W pewnym momencie role się odwróciły, nasi artyści zapragnęli nauczyć się polskich przebojów. Ktokolwiek przechodził wtedy wąską uliczką nieopodal konoby musiał się bardzo zdziwić, słysząc dziarsko brzmiącą chorwacko-polską wersję „Wlazł kotek na płotek”. Kiedy opuszczaliśmy gościnne progi „Kalety”, nad spokojnymi wodami Adriatyku niosły się tęskne dźwięki „Dalmatinac sam”. Po takim wieczorze wszyscy poczuliśmy się Dalmatyńczykami.
Brak komentarzy. |