Eduardo pochyla się nad palnikiem gazowym. Próbuje stopić plastikową nakrętkę od coca-coli, żeby naprawić pęknięty przewód paliwowy. W promieniu kilkuset kilometrów ani żywej duszy, wokół niekończące się pastwiska i ciągnąca się po horyzont szutrowa droga - legendarna Ruta 40. Witajcie w Patagonii!
Dotknięcie pustki
Patagonia to kraina surowa, bezludna, gdzie pustka staje się niemalże namacalna. Tu ukrywali się rewolwerowcy Butch Cassidy i Sundance Kid, tu prowadził szlak motocyklowej podróży Che Guevary, tu królują nad horyzontem iglice Cerro Torre i Fitz Roya. Kraina ta zajmuje 1/4 powierzchni Argentyny - ósmego co do wielkości kraju świata i 1/3 Chile. Położona między dwoma Oceanami ograniczona jest z północy rzeką Negro i archipelagiem Ziemi Ognistej na południu.
Amerykańskie Alpy
Bramą do Patagonii jest malowniczo położona nad jeziorem Nahuel Huapi miejscowość San Carlos de Bariloche. Na pierwszy rzut oka kamienno-drewniane domy, sklepy z czekoladkami, polodowcowe jezioro otoczone ośnieżonymi górami przypomina Alpy. Nie bez powodu - jeden z bardziej znanych argentyńskich kurortów narciarskich został założony przez Niemieckich i Szwajcarskich imigrantów. Folkloru dodaje też wyliniały bernardyn czekający na turystów z beczułką na szyi - odpowiednik białego misia z Krupówek. Bariloche położone jest w Parku Narodowym Nahuel Huapi, najstarszym obszarze prawnie chronionym w Argentynie. Park najlepiej zwiedzać łodzią - rejsy z przystani organizowane są kilka razy dziennie.
Na wodach Nahuel Huapi
Wypływamy na krystalicznie czyste wody jeziora i kierujemy się w stronę półwyspu Quetrihué objętego obszarem Parku Narodowego Los Arrayanes. Porastają go 300-letnie drzewa chilijskiego mirtu. To, co znamy w formie krzewu używanego głównie w komunijnych wiankach tu dorasta do 20 metrów wysokości. Światło wiosennego słońca podkreśla niesamowity cynamonowy kolor pozbawionych kory pni, a dobrze oznakowane trasy piesze ułatwiają wędrówkę. Półwysep odwiedził kiedyś podobno Walt Disney i zafascynowany unikalnym lasem, postanowił odwzorować go w przygodach jelonka Bambi. Następnym przystankiem jest wyspa Victoria, raj dla botaników z gęstą siecią oznakowanych szlaków pieszych wśród sekwoi, dębów i cyprysów. Idealną porą na zwiedzanie jest wiosna, wyspę pokrywają wtedy kępy fioletowych łubinów i żółtego żarnowca. Niesamowicie czysta (choć lodowata) woda zachęca do kąpieli w polodowcowym jeziorze.
Legendarna Ruta 40
Ruta 40 to droga ciągnąca się równolegle do Andów, przebiegająca wzdłuż całej Argentyny. W większości nie ma na niej asfaltu, są za to kamienie wielkości pięści, stada dzikich koni, krów, guanako, flamingi, wygrzewające się na słońcu pancerniki i strusie nandu. A wokół nieograniczona niczym przestrzeń stepu i błękitne niebo. Kierujemy się na południe, do estancii Menelik, czyli typowego argentyńskiego rancza, gdzie czeka nas rajd konny. Pierwszego dnia, pomimo zapewnień kierowców, że mogą bez przerwy jechać nawet 1600 kilometrów zatrzymaliśmy się na nocleg w Rio Mayo, jedynej w promieniu ponad 200 kilometrów miejscowości. Pustymi ulicami sennego miasteczka chłopcy przewożą swoje dziewczyny zamiast samochodami - konno, a w jedynym hotelu ospały i podpity właściciel żąda za nocleg więcej niż w Buenos Aires. Zapada zmrok, negocjacje kończą się fiaskiem - pomimo, że nie minęliśmy przez cały dzień ani jednego samochodu właściciel jest pewny, że przyjadą inni goście. Śpimy więc pod gołym niebem i Krzyżem Południa na estradzie koło domu kultury pozdrawiani długimi światłami przez zdziwionych policjantów nocnego patrolu. Kolejnego dnia ruszamy dalej przez pustkowie. Bilans trasy: 3 gumy, urwana rura wydechowa i pęknięty przewód paliwowy (bez skutku zalepiany stopioną na gazie zakrętką od plastikowej butelki), nie mówiąc już o totalnie obtłuczonej karoserii, pękniętych szybach i dziurawym podwoziu, dzięki któremu w samochodzie wzbijały się tumany kurzu. Brak asfaltu i liczne awarie nie zrażały jednak kierowców - po raz pierwszy opuścili Bariloche.
Na koniach z gaucho
Po dwóch dniach jazdy po wertepach docieramy do granicy Parku Narodowego Perito Moreno i tam, nad rzeką Belgrano rozpoczynamy zwiedzanie Patagonii konno. Spędzamy trzy dni w siodle przemierzając bezkresne tereny estancii („jedyne” 10 000 hektarów jak mówi Manuel - towarzyszący nam gaucho). Pokonujemy rzeki, odpoczywamy pijąc yerba mate przy lagunach pełnych flamingów, tropimy dzikie guanako i wspinamy się konno do granicy śniegu zalegającego w górach.
Skalne iglice
Żegnamy się z końmi i ruszamy dalej na południe, do ukrytego w górach miasteczka El Chalten. Opuszczając bezkresną krainę stepów witają nas widoki na monumentalne iglice Cerro Torre i Fitz Roya. Granitowe skały błyszczą w słońcu, a podobno kryją się w chmurach przez 320 dni w roku. Dla nas przez 4 dni rysowały się wyraźnie na tle błękitnego nieba.
Park Narodowy Los Glaciares, wpisany w 1981 roku na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO poprzecinany jest siecią niezbyt wymagających, za to przepięknych szlaków pieszych i darmowych miejsc biwakowych. Na pierwszy ogień wybieramy trasę pod liczący 3133 m. Cerro Torre, szczyt znany z filmu Herzoga „Krzyk Kamienia”, uznawany przez niemalże pionowe ściany i surowy klimat za jedną z najtrudniejszych technicznie gór świata. Jednodniowa wędrówka prowadzi na punkt widokowy nad laguną Torre, skąd sięgające nieba iglice robią niesamowite wrażenie.
Krzyk kamienia
Na kolejną trasę wybieramy szlak pod Fitz Roya nazywanego również w języku Indian Tehuelche Dymiącą Górą. Faktycznie, ciężko jest zobaczyć ją bez pióropusza chmur. Idąc kilka godzin przez podmokłe łąki i leśne ścieżki docieramy do pola namiotowego, gdzie rozbijamy obóz i w nieśmiertelnym kociołku gotujemy równie nieśmiertelną potrawę - tak zwaną glumzę, czyli wszystko, co jest pod ręką. Po krótkiej drzemce startujemy o 3 rano ostrym trawersem pod Fitz Roya. Po 2 godzinach docieramy na punkt widokowy i obserwujemy jak wschód słońca odbija się na skalnym szczycie. Białe skały malowane światłem stają się blado-pomarańczowe aby następnie zapłonąć żywą czerwienią.
Lodowy gigant
Skostniali z zimna schodzimy szybko do El Chalten i ruszamy dalej autobusem do Calafate. Miejscowość ta jest punktem wypadowym pod Perito Moreno - lodowiec, należący do największego, poza strefami polarnymi lądolodu na Ziemi. Perito Moreno, dzielący na pół jezioro Argentino zadziwia rozmiarem. Jego czoło - płaska, stroma, błękitna ściana wpadająca do jeziora sięga 60 metrów wysokości, a ciśnienie napierającej na niego wody sprawia, że co chwila odpadają z niego z ogromnym hukiem wielkie, nawet 20 metrowe bryły lodu.
Granitowe wieże
Żegnamy się z Argentyną i ruszamy do Puerto Natales w Chile, zatrzymując się na granicy na dokładną kontrolę, czy nie wwozimy ze sobą żadnych produktów zwierzęcych ani roślinnych (z propagandowych plakatów dowiadujemy się, że Chile walczy z muszką owocówką). Stamtąd przejeżdżamy do Parku Narodowego Torres del Paine. Tym razem szczęście przestaje nam dopisywać. Osławione kamienne wieże schowane są w chmurach. Deszcz jednak ustaje i stromą ścieżką nad urwistą ścianą kanionu docieramy do pola namiotowego skąd rano wyruszamy pod Torres del Paine. Rozpieszczeni wcześniejszymi widokami z części argentyńskiej Patagonii zastanawiamy się trochę nad twierdzeniem, że Torres del Paine to podobno jeden z najpiękniejszych parków świata... Trudno równać Los Glaciares z Fitz Royem i Cerro Torre, park z pewnością robi jednak większe wrażenie na turystach przemierzających jego teren słynnym szlakiem „W”, zajmującym około 5 dni i zahaczającym o największe atrakcje. Na zakończenie wybieramy się jeszcze na krótki spacer do niesamowitego wodospadu Salto Grande i oglądamy z daleka Los Cuernos - skalne szczyty przypominające rogi, drugą obok wież wizytówkę regionu.
Ziemia Ognista
Teraz czeka nas powrót do Argentyny i przedostanie się na Tierra del Fuego - Ziemię Ognistą. Podróż trwa 10 godzin, w końcu po przeprawie promowej przez Cieśninę Magellana docieramy do Ushuai, dawnej kolonii karnej, najdalej wysuniętego na południe miasta na świecie. Samo miasteczko nie zachwyca, powalają za to ceny windowane w górę z powodu trudności komunikacyjnych przy transporcie towarów. Stąd też ruszają rejsy na Antarktydę i wycieczki po kanale Beagle podczas których można zobaczyć pingwiny i słonie morskie.
Park Narodowy Ziemi Ognistej z pewnością wart był jednak przejechania 3000 kilometrów z Buenos Aires. Pomimo załamania pogody i deszczu udało nam się wybrać na spacer po dobrze oznakowanych szlakach nad kanałem Beagle, zobaczyć gęsi patagońskie i zielone papugi, małże, dziwne pomarańczowe narośle na drzewach - charakterystyczny znak Ziemi Ognistej i dojść do zatoki Lapataia, gdzie kończy się najbardziej wysunięta na południe droga na Ziemi.
Stoimy na skraju kontynentu. Za nami ponad 3000 kilometrów przejechanych przez bezdroża Patagonii, niezapomniane widoki, cuda nieokiełznanej przez człowieka natury i bezkresna przestrzeń.
kangur | Nasi znajomi byli pare miesiecy temu w Patagonii...Niesamowita przygoda, spore wyzwanie, gorskie wedrowki, rejs po fiordach, noclegi na odleglych farmach, lodowce, rewelacyjne zdjecia. Jedno z nielicznych tak dzikich miejsc na swiecie...spedzilismy pare wieczorow z nimi sluchajac opowiesci I ogladajac zdjecia. Pozazdroscic :) |