Oferty dnia

Chińska Republika Ludowa - Suzhou - relacja z wakacji

Zdjecie - Chińska Republika Ludowa - Suzhou

Przypomniało mi się dlaczego nie lubię za bardzo zorganizowanych objazdówek. większość ma zawsze rację. Wspólne wyjścia i przewodnik. No niestety przy całej sympatii jaką go darzyłem jako wesołego człowieczka, tak jako przewodnik koleś ewidentnie minął się z powołaniem. Nie wiem czy to jego brak umiejętności organizacyjnych czy też odgórna wina Explore.

Choć myślę, że jednak on jest do kitu. Plan działania na dzisiejszy dzień miał być taki: szybkie odświeżenie w pokoju, potem wspólny szybki lunch, potem „przejażdżka” autobusem wodnym po słynnych kanałach Wenecji Wschodu a na sam koniec Ogród Czcigodnego (czy tez skromnego) Administratora, czyli w zasadzie główna przyczyna dla której chciałem przyjechać do tego miasta. Plan planem, a przewodnik się wykazał. Nasze prysznice poszły składnie i o umówionej godzinie wszyscy równym rządkiem czekaliśmy przy recepcji. I tak w zasadzie na tym zgodność z planem się kończy.

Najpierw przewodnik nie potrafił się zdecydować do której restauracji mamy iść. Potem miał problemy ze złożeniem zamówienia... może dlatego, że koniec końców wylądowaliśmy w koreańskiej restauracji? Fakt jest bezsprzeczny, że z szybkiej przekąski zrobiła się dwugodzinna nasiadówa. Dalej... ponad godzinny rejs tą niby łódką wart był około 10 minut gdy przepływaliśmy przez najstarszą część miasta z uroczymi mostkami, domkami i knajpkami położonymi tuż nad kanałem. Potem okazało się, że wynajęty przez nas na cały dzień autobus musi być wolny o 17-tej bo ma inny kurs. Tak więc nie mieliśmy już czasu by pojechać do wyczekiwanego przeze mnie Ogrodu Administratora. Na osłodę zwiedziliśmy maciupki Ogród Mistrza Sieci... choć w sumie też mi się podobał.

Nazwa ogrody wzięła się stąd, że pewien emerytowany, bogaty urzędnik na starość postanowił zostać rybakiem. Ten ogród to w gruncie rzeczy nie ogród (tak jak to my Europejczycy rozumiemy), a raczej harmonijne połączenie pawilonów, mniejszych i większych dziedzińców oraz centralnie położony staw ze słynnym pawilonem do podziwiania księżyca. Pawilony reprezentacyjne zachowały swoją dawną świetność. W wielu znajdują się autentyczne umeblowanie, od łóżek aż po honorowe siedziska pana domu. Każdy takie chyba widział w starych filmach kung-fu gdzie mistrza siedział z gościem na połączonych stołem fotelach ustawionych na wprost wejścia. Ogród ten zachwycił mnie z jeszcze jednego powodu. Po raz pierwszy zobaczyłem słynne księżycowe drzwi. Miejmy nadzieję, że jutro zobaczę ich więcej u Administratora. W jednym z mniejszych dziedzińców wystawiona była piękna kolekcja drzewek bonzai, czy też ich chińskich pierwowzorów. Tak więc po przemyśleniu uznałem, że ogród mogę zaliczyć do tych bardziej udanych atrakcji, ale pod warunkiem, że jutro uda się nam zwiedzić tego sakramenckiego Administratora. Bądź co bądź to głównie ze względu na ten ogród UNESCO ujęła ogrody Suzhou na swojej liście.

Od samiuśkiego rana cała grupa skrzeczała o kawę. I ciągle słyszeliśmy później, później. W końcu chyba zdał sobie sprawę, że jak już jesteś uzależniony czy nauczony rozpoczynać dzień od kawy to bez niej cały dzień chodzi się jak zombie, ale (co raczej bardziej prawdopodobne) wystraszył się, że mu się grupa zbiesi i sama pójdzie. Po wielu godzinach wyczekiwania zabrał nas na kawę po zwiedzeniu ogrodu czyli około 16.30. Zgadnijcie czy kawa o tej porze pomogła? Ja rozumiem, że Chińczycy jeszcze kawy nie odkryli, ale bądź co bądź jesteśmy zachodnimi turystami, gdzie bez porannej kawy ani rusz.

Jaśminowa herbata, skądinąd wspaniała i smaczna to jednakowoż nie to samo. To, że on się napił w pociągu nie oznacza, że reszta też na tym samym pociągnie. Pomijam, że wyrywał do przodu jakby go psami szczuli. W końcu się nauczyliśmy pilnować samych siebie, bo omówiliśmy sprawę i doszliśmy do wniosku, że lepiej zgubić się całą grupą niż w pojedynkę. Przewodnik miast przepuścić całą grupę, że wszyscy przeszli sam wali do przodu na nic nie oglądając się ani nie martwiąc, że ktoś nie przejdzie. Pal sześć gdyby to było w normalnym kraju, gdzie można się porozumieć po angielsku. Sami damy sobie radę. Ale tu? Pół biedy jak zgubił kolesia w Xi’an w Muzeum. Musiał biegać i szukać. Ale o tyle to było dobrze, że to teren zamknięty, więc owieczka mu nigdzie dalej nie poczłapała. Gorzej natomiast gdyby mu się to stało gdzieś w mieście. No nic. Nie będziemy się zamartwiać zawczasu. W końcu to będzie jego kłopot nie nasz. Lepiej się wyspać bo jutro kupa zwiedzania.

Chwalić Boga udało nam się dostać do ogrodu Administratora. Muszę przyznać, że nie często się zdarza, że moje oczekiwania spełniają się w stu procentach. Wszystko było tak jak sobie to wyobraziłem czy jak widziałem na fotkach. Tak to już jest, że fotki a rzeczywistość to częstokroć dwie różne bajki. Tym jednak razem było zupełnie inaczej. Stawy, pawilony, delikatne koronkowe mostki, księżycowe drzwi, wszystko było piękne, doskonale zakonserwowane. Nic dziwnego, że UNESCO umieściła ogród na swojej liście.

Teren ogrodu jest olbrzymi. Trzeba przynajmniej trzech godzin by spokojnym krokiem, obejść parkowe tereny, obfotografować co się tylko da i nacieszyć świeżym powietrzem. Reszta Suzhou to taka suna na otwartym terenie. Ogród jest chłodny, zacieniony, po prostu nie chce się z niego wychodzić. Za każdym zakrętem, za każdymi księżycowymi drzwiami otwiera się kolejny cudowny widok na kolejną pagódkę, czy domek herbaciany. Chodząc po ogrodzie zastanawiałem się jaka jest różnica pomiędzy ogrodami japońskimi, w których jestem absolutnie zakochany a tymi tutaj. Bądź co bądź kultura japońska jest wtórna wobec chińskiej i to z niej czerpie swoje korzenie i inspiracje. Podczas gdy japońskie ogrody wydają się być czyściutkie, poukładane, przemyślane w najdrobniejszych szczegółach to chińskie wydają się przypadkowe, nieco chaotyczne nawet. W japońskich ogrodach pawilony wydają się wyrastać, wtapiać się w zaprojektowaną przestrzeń tak tutaj to raczej przestrzeń wydaje się być nagięta do poszczególnych pawilonów czy widoków.

Obie kultury zdają się jednakowo przykładać wagę do natury. Choć w odmienny sposób. Jest jeszcze jedna różnica. Japońskie ogrody są minimalistyczne, starają się osiągnąć perfekcję jednym mostkiem, jednym drzewkiem czy krzakiem o odpowiednim kształcie czy barwie. Chińskie są zaś przebogate, pełne zdobień, czasami aż nazbyt przytłaczających. Choć w jednym są najzupełniej zgodne. W wymyślnym nazewnictwie, które niestety dużo traci w tłumaczeniu. Np. Pawilon słodko pachnącego ryżu, Pawilon elegancji, Hala odległego zapachu, Pływająca zielona wieża, pawilon prawdziwej natury i tak by można wymieniać w nieskończoność.

Powoli musimy się żegnać z miastem ogrodów. Warto tu spędzić więcej czasu niż tylko dwa niepełne dni i zobaczyć więcej niż dwa ogrody, bo jest ich tu kilkanaście. Każdy o swoim własnym nieco odmiennym charakterze. Wieczór już w Szanghaju. Swoją drogą (wiem powtarzam się) nazwy miast, które już zwiedzaliśmy czy jeszcze zobaczymy są jak oddech dziecięcych marzeń o podróżach dalekich i egzotycznych, tajemniczych i pociągających.

Planujesz wakacje? Zobacz nasze propozycje wycieczek:
Co warto zwiedzić?

  • Ogród Czcigodnego Administratora
  • Ogród Mistrza Sieci
  • Wielki Kanał

Autor: Valion / 2012.10
Komentarze:
Brak komentarzy.