KENIA - POWITANIE Z AFRYKĄ.
Tak naprawdę Afrykę powitałam wiele lat temu- zwiedzając Egipt, potem Tunezję. Jednak była to Afryka arabska- bez tych specyficznych „klimatów” jakie możemy napotkać na Czarnym Lądzie- w Kenii. Ten magiczny zakątek urzeka nas Europejczyków niczym nieskażoną, dziewiczą naturą, która dyktuje mieszkającym tam ludziom sposób i tempo życia- tak bardzo różne od naszego. Odwiedziłam Kenię korzystając z usług popularnego biura podróży.
Pierwszy dzień związany z przelotem był dość męczący- 9 godzin z międzylądowaniem w Hurghadzie. Jednak kolejne dni wynagrodziły ten trud. Kilka dni wypoczywałam w małej miejscowości Malindii- 120 km od Mombasy. Miasteczko to upodobali sobie Włosi- jednak w czasie mojego pobytu niewiele osób o jasnej karnacji było widocznych; według słów rezydentki obłożenie hoteli wynosi zaledwie 30-40 %. Europejczycy boją się Eboli- w Kenii jednak nie było przypadku zachorowania na tę chorobę. Ja postanowiłam zobaczyć co tylko się da :). Najpierw udałam się z lokalnymi beach- boysami do miejsca, które tak naprawdę jest niedocenionym punktem na kenijskiej ziemi. Jest to Marafa Kanion- zwany także Hell’s Kitchen. Przypomina on troszkę Wielki Kanion. Swą nazwę zawdzięcza panującej tam bardzo wysokiej temperaturze, która panuje wewnątrz tego wąwozu. Te formacje skalne z piaskowca były tworzone przez tysiąclecia przez wiatr i deszcz. W porze deszczowej cały wąwóz wypełnia się wodą, która potem spływa do rzeki, barwiąc jej wody na brązowo-rdzawy odcień. Według legendy Hell’s Kitchen zamieszkiwała kiedyś bogata, arabska rodzina. Używała ona mleka do mycia wszystkiego, niczym nie chciała się dzielić z sąsiadami. Gdy Bóg zobaczył ich postępowanie, zatopił miasto. W skałach widoczne są przez to trzy podstawowe kolory: biały, czerwony i czarny. Biały ma oznaczać mleko i ryż, czerwony to oznaka barwy ziemi, a czarny to kolor mieszkańców Afryki. Czyż nie ciekawe wytłumacznie realiów :).
Do Kenii jednak przyjeżdża się przede wszystkim, aby zobaczyć Wielką Piątkę- a więc po to, by wziąć udział w safari (fotograficznym oczywiście). Nasze safari odbyło się w parkach Tsavo West i Amboseli. Biorąc udział w safari doszłam do wniosku, że w Kenii chyba lepiej żyje się zwierzętom, niż ludziom. Mają do sypozycji ogromne połacie sawanny i buszu. Przemieszczają się niespiesznie, dostojnie. Poddałam się całkowicie urokowi obserwowania zwierząt. Miałam szczęście widzieć stada słonie- majestatycznych stworzeń, tak pięknych na wlności- a nie w klatce. Widok słoni wędrujących przez trawiastą równinę z ośnieżonym wierzchołkiem Kilimandżaro- bezcenne :).
Pierwszym parkiem, który odwiedziliśmy było Tsavo West. Powierzchnia parku zajmuje 7 tys. km 2. W zasadzie istnieje jeden, wielki park Tsavo, sztucznie podzielony na Tsavo Wschodnie i Zachodnie. Linią demarkacyjną jest tu droga, prowadząca wzdłuż linii kolejowej Mombasa- Nairobi stworzonej przez Anglików pod koniec XIX wieku. Jest to jeden z największych rezerwatów fauny na świecie oraz najstarszy park narodowy w Kenii. Powstał w 1948 roku. Jego nazwa pochodzi od rzeki Tsavo. Jest niezwykle popularny wśród turystów. Ziemia tutaj ma intensywny czerwono- pomarańczowy kolor... więc niestety w czasie jazdy 6-osobowymi busikami część tego pyłu osiadała nam na twarzach i ubraniach.
Wjeżdżając do parku od razu napotkaliśmy słonie; niektórzy mówią „czerwone słonie”- jednak kolor swej skóry zawdzięczają one glinie, którą są oblepione. Nie mogę się powstrzymać od ciągłego ich fotografowania- słoń w każdej wersji :) starsze, młodsze, bawiące się, biesiadujące... Oj, tak- biesiadować to one lubią- jedzą często 16 godzin dziennie, potrzebują 300 kg roślin. Na szczęście w Tsavo jej nie brakuje. Pomału przyzwyczajamy się do tego, że co krok widzimy słonia, albo zebrę, żyrafa idące całymi grupami, bawoły otoczone przez lwy, gnu, impale, malutkie dik-diki ...
Nagle nasz kierowca przyspiesza- okazuje się, że pod drzewem stoi i wypoczywa nosorożec. Podobno jest to „gratka”- nosorożców na terenie parku Tsavo jest niewiele. Nasz co prawda stoi dość daleko, ale korzystając z lornetek dobrze go widzimy. Na jego grzbiecie „pasażerowie na gapę”- grupa ptaków, która oczyszcza jego skórę z pasożytów. Jadąc dalej nasz kierowca zatrzymuje się, aby pokazać nam wypatrzoną przez siebie, ukrytą w krzakach przed upałem lwią rodzinę. Lew- to przecież król okolicy; safari bez lwa to safari nieudane. Każdy kierowca stara się, aby pasażerowie jego busika „upolowali” lwa. I my go „ustrzeliliśmy” naszymi aparatami. W zasadzie to całą rodzinę leniwie wypoczywającą. Czują się tu pewnie , bezpiecznie- jestem w miejscu, gdzie ziemia należy do zwierząt; to one wyznaczają tu prawa. Wieczorem wracamy do naszej luksusowej lodgy- Ngulia Safari Lodge. Czeka nas wyjątkowa atrakcja- pracownicy lodgy wieszają przygotowane płaty mięsa, na które ma chętkę lampart. Tak naprawdę ten osobnik świetnie wie, gdzie ma podejść, aby bez większego wysiłku zaspokoić głód. Niespiesznie wskakuje na rusztowanie i pomału, systematycznie rozszarpuje przygotowane jadło. Nasze aparaty pracują bez przerwy. Widzę jego wspaniałe oczy, przypatrujące się nam, oserwatorom jego poczynań- i cieszę się, że jestem w bezpiecznej odległości. Wieczorem do snu kołyszą mnie parsknięcia słoni, które przechadzają się tuż pod naszym balkonem. Fantastyczne wrażenie.
Następnego dnia opuszczamy Tsavo i udajemy się do innego parku Amboseli, po drodze odwiedzając miejsce zwane Mzima Springs. Jest to obszar chroniony, na jego terenie znajdują się źródła rzeki Tsavo, która przefiltrowana przez żużel wulkaniczny płynie dalej do Mombasy. Obszar ten zwiedzamy idąc wraz ze strażniczką po śliśle wyznaczonej ścieżce dydaktycznej. Nie wolno zbaczać z tej drogi- podobno w gąszczach roślin i na konarach drzew mogą się wylegiwać czarne mamby. To nie żarty spotkać się z taką gadziną „face to face”... Atakuje ona niezwykle szybko i jest tak zajadła, że kąsa wielokrotnie. Jej jad jest bardzo silny- zabija w ciągu 7- 12 godzin, chyba, że zostanie podane antidotum. Nie dziwcie się więc, że poruszaliśmy się powoli i ostrożnie- na szczęście mamby chyba już nie miały na nas ochoty :).
Wędrując przez Mzima Springs napotykamy ciekawe przypadki flory afrykańskiej takie jak: palma ratanowa, drzewa kiełbasiane, oraz dominujące drzewa gorączkowe, które nazwę swą zawdzięczają dawnemu przekonaniu, że ich pyłek wywołuje malarię. Korzenie drzew gorączkowych mają zastosowanie jako lek na bóle żołądkowe. Na koniec spaceru dochodzimy do jeziorka z hipopotamami. Jest ich tu kilkanaście- wszystkie jednak leniwie wypoczywają i wcale nie mają zamiaru pokazać się nam w całej swej krasie. Szkoda- musimy iść- a w zasadzie jechać dalej.
Żegnamy Mzima Springs, gdyż czeka na nas kolejny park - Amboseli. Jest to jeden z najstarszych i najchętniej odwiedzanych parków w Kenii, choć jest stosunkowo mały, można powiedzieć, że jest to taka „ Kenia w pigułce”. Są tam lasy, rozległe równiny, bagna, jeziora i to po co przyjeżdżają tu rzesze turystów: masa zwierząt. Tutejsza ziemia nie zawiera żelaza- więc jej odcień nie jest rdzawo-czerwonawy lecz raczej szary. Nazwa parku prawdopodobnie pochodzi od słowa „empusel” co w języku Masajów oznacza pył. Roślinność w Amboseli jest dość bujna i wynika to zapewne z topniejących śniegów Kilimandżaro. Spływająca woda nawadnia okoliczne ziemie. W tym parku jest dużo zwierzyny- jednak potrafi się ona świetnie schować. Poza słoniami widzieliśmy tu zebry, bawoły, gnu, żyrafy, guźce i bardzo ciekawe ptaki- istna Arka Noego :) Ten park znany jest z dużej ilości słoni, które lubią wędrować sporymi grupami.
Wielkie samce - posiadacze olbrzymich kłów; wiele z nich z powodu takiego „skarbu” musiało oddać swe życie. Możemy obserwować zwierzęta dwukrotnie- zgodnie z ich biologicznym zegarem- wczesnym ranem i późnym popołudniem.W samo południe jest zbyt upalnie, zwierzęta chowają się. W czasie lunchu odpoczywam w przepięknej Sentrim Amboseli Lodge, która oferuje nocleg w namiotach- ale nie takich harcerskich, raczej panuje w nich „full wypas”. Poza tym możemy z tego miejsca podziwiać Dach Afryki- wspaniałe Kilimandżaro. Korzystam z okazji i idę na punkt widokowy, aby uchwycić niezwykły widok roztaczający się przed moimi oczyma.
Kilimandżaro to najwyższa góra Afryki i tak naprawdę znajduje się na terytorium Tanzanii. Jej nazwa w języku suahili oznacza „iskrzącą się górę”. Patrzę na nią, wydaje mi się, że lśni. Pewnie od śniegu, który pokrywa jej najwyższy wierzchołek Kibo. W zasadzie są tam trzy kratery: Kibo, Mawenzi i Szira. Wysokością 5895m majestatyczne Kibo góruje nad całą okolicą. Masajowie i inne plemiona kenijskie uważają górę za świętą. Istnieje legenda, która mówi, że dawno temu żyły siostry: Kibo i Mawenzi. Kiedyś pokłóciły się ze sobą i Kibo zaczęła okładać Mawenzi pięściami, przez co Mawenzi stała się niższa i ma poszarpany szczyt. Legenda-legendą, jednak patrząc na Kilimandżaro rzeczywiście rzuca się w oczy różnica pomiędzy wierzchołkami.
Następnie udajemy się z wizytą do wioski Masajskiej. Byłam bardzo ciekawa jakie wrażenie wywrze na mnie spotkanie z tym, chyba najbardziej znanym i charakterystycznym plemieniem Kenii. Masajowie w pewien sposób odwzorowywują zwierzęcy, stadny tryb życia na sawannie. Większość z nich jest wysoka, praktycznie wszyscy bardzo szczupli. Kobiety w przepięknych, kolorowych strojach z biżuterią wyrabianą przez nie same; mężczyźni z dzidami. Witają nas śpiewem, który wykonują przed wyjściem na polowanie. Następnie synowie wodza opowiadają nam o życiu w wiosce, w której mieszka 120 osób tworzących 4 rodziny 30 osobowe. Całą wisokę i wszystkie zabudowania chronione są przez zeribę- czyli ogrodzenie zbudowane z kolczastych gałęzi. Dowiadujemy się o sposobie budowania ich chat z trawy, błota i krowich odchodow. Malutkie, ciemne pomieszczenia- dla osób cierpiących na klaustrofobię raczej niewesołe doświadczenie. Okno stanowi niewielki otwór, przez który tak naprawdę wpada niewielkie, wąziutkie pasmo światła. Odżywiają się miesęm hodowanych przez siebie zwierząt, piją często mleko zmieszane z krwią tętniczą krowy. Chłopcy w wieku 14 lat idą na sawannę pod opieką doświadczonego myśliwego, aby uczyć się sztuki polowania i przeżycia w tych trudnych warunkach. Mogliśmy obserwować sztukę rozpalania ognia, usłyszeliśmy jak sobie radzą w sytuacji, gdy ktoś zachoruje. Korzystają wtedy na przykład z kory lub liści drzew, które zawierają chininę lub inne związki zapobiegające malarii. Niestety te naturalne metody często zawodzą, trudno o szybką pomoc medyczną. Na zakończenie wizyty odwiedziliśmy „targ” z lokalnymi wyrobami: dzidami, wisiorkami, bransoletkami, figurkami, tarczami... Ceny niestety podają zupełnie „ z kosmosu”- trzeba było się targować i to mocno. Podczas całego pobytu w Kenii zwróciło moją uwagę to, że wielu Kenijczyków traktuje nas- turystów z Europy- jak „chodzącą skarbonkę”. Czasem jest to śmieszne, jednak częściej irytujące; ale spokój, cierpliwość robią swoje :).
Ostatni dzień mojego pobytu w Kenii spędzam znów w Malindii. Korzystam z tego, że mam jeszcze kilkanaście godzin i idę plażą do Kolumny Vasco da Gamy. Czy wiedzieliście o tym, że w 1498r właśnie w Malindii był Vasco podróżujący wtedy do Indii - a pamiątką jego wizyty jest właśnie kolumna oraz muzeum; w tym miejscu jest również cmentarz. Sama kolumna nie jest może architektoniczną perełką. Vasco do Malindii wracała kilkakrotnie- zyskawszy sobie przychylność tutejszego króla. Być może śladem Vasco też kiedyś powrócę w te strony... Kenia jest piękna i ma jeszcze tyle do zaoferowania. Można brać całymi garściami z jej bogactwa przyrody... Nie mówię więc „Żegnaj Kenio” - lecz „Do widzenia” :) Zapraszam do galerii zdjęć z safarii :)
Mombasa - ale w grupie z pilotem i biurem, miejscowość Marafa wraz z pięknym kanionem Hell’s Kitchen; oczywiście parki: Tsavo i Amboseli - a kto może oczywiście inne.
W styczniu w Kenii trwa pora sucha. Nie ma zbyt wielu komarów, powiem szczerze, że obłożenie wielu hoteli też było niewielkie- podobno z obawy przed Ebolą. Przed wyjazdem nie ma obowiązkowych szczepień, ale warto pomyśleć o szczepionce przeciw żółtej febrze, na tężec i błonicę. Trzeba pamiętać, że lot do Mombasy jest dość męczący- 9 godzin niektórym daje się w kość. Już w samolocie wypełnia się 3 wnioski: wizowy, zdrowotny i jeszcze jeden- nadmiar biurokracji. W czasie safari podróżuje się 6 osobowymi busikami; ja miałam to szczęście- w naszym była tylko 4 osób :) Będąc w Kenii warto kupić: herbatę Tea Masala (250 szylingów) za opakowanie; kawę „Out of Africa” (480 szylingów), przyprawy, figurki z drewna, łyżki do sałaty, miseczki z wyrzeźbionymi zwierzętami (super fajne). Kurs na lotnisku to 1 USD- 87 szylingów. W czasie safari warto mieć pod ręką chusteczki nawilżające, płyn odkażający do rąk,poza tym repelenty, krem z filtrem, balsam do ust.
Co warto przeczytać przed wyjazdem: oczywiście „Pożegnanie z Afryką” Karen Blixen; „Blondynka na safari” Beaty Pawlikowskiej. Należy przyzwyczaić się do zwrotów: hakuna matata, pole pole oraz do ustawicznej namolnośći okolicznych beach boysów, którzy mają niezachwianą nadzieję, że w końcu nas na coś namówią lub coś nam sprzedadzą- i z reguły w końcu im się to udaje :)
eleni | Piękny, obszerny i bardzo obrazowy opis. |
Kasia6555 | Tak mi sie teskno zrobiło za Kenią.....cudowne zdjecia z parków |
kawusia6 | Bardzo dziękuję- powiem szczerze, że przed wyjazdem miałam marzenia- ale nie nastawiałam się,że muszę zobaczyć tzw. Wielką Piątkę. Wiem,że często to łut szczęścia- widać kontynent afrykański mnie lubi :) Marzy mi się jeszcze Tanzania- ale wcześniej Londyn, Egipt, Tajlandia... Kurcze...tyle miejsc mnie kusi a portfel jeden i wakacje też jedne :) Nie narzekam jednak i cieszę się z całego serca z każdego- nawet "drobnego" wyjazdu! |
Pawel_88 | Piękna galeria i obszerny opis :) |
piea | Kawusia, przepiękna ta Twoja galeria; bardzo fajnie nam to wszystko opisałaś, i mimo, że jak widzę, zabrakło Wam w programie Tsavo Wschodniego - to miałaś mnóstwo szczęścia farciaro:) i nosorożec i lampart przyszedł w Ngulii i Kili się odsłonił i ta kenijska Kapadocja!; normalnie wszystko jak na zamówienie; pieknie; Bardzo się cieszę, że tak Ci się wszystko udało; widać, że emocje towarzyszyły prawidłowe. Nam też się marzy powrót do tego kraju i kolejne parki, ale Kenia musi chwilowo trochę poczekać :)) Dziękuję za fotoucztę i piękną Relację |