Po wyjechaniu z Matmaty i ostatnim rzuceniu okiem na te przepiękne i tajemnicze góry skierowaliśmy się na północ. Długo nie jechaliśmy, bo nagle kierowca zatrzymał samochód przy malej kawiarence mówiąc „wysiadka i postój na małą czarną”. Buzie nam się uśmiechnęły, bo pragnienie zaczynało doskwierać w tym gorącu...
Kawiarenka okazała się sympatycznym budynkiem z tarasem, z którego rozpościerał się widok na małą wioskę Tamezret. Nasz kierowca od razu wyszedł z nami na taras i wytłumaczył, że jest to najstarsza wioska górska Berberów w całej Tunezji.
Domy w wiosce zbudowane są z kamienia szarego, który przynoszony jest ręcznie z okolicznych gór. Są też domy budowane z cegły. To są małe parterowe domki, niejednokrotnie bez dachu, okien i drzwi. Dom znajduje się przy domu, nawet nie maja ogródków, brak miejsca. Na wioskę przypada jedna studnia znajdująca się w centralnej części osiedla. Wodę dźwigają kobiety w kanistrach na plecach albo osiołki. Prądu nie ma, używają lamp naftowych albo świec.
Tutaj po raz pierwszy widzieliśmy mężczyzn pracujących przy stawianiu domu i dźwiganiu taczek z kamieniem. Nie często widzi się takie obrazki pracujących mężczyzn. My mieliśmy szczęście. Po tym małym odpoczynku i ugaszeniu pragnienia ruszyliśmy w dalszą drogę.
Krajobraz bardzo szybko się zmienił. Góry ustąpiły miejsca gajom daktylom, które ciągnęły się kilometrami do samego Douz. Palmy uginały się pod ciężarem daktyli. Ślicznie wyglądały te pomarańczowe albo brązowe daktyle miedzy zielonymi liśćmi palmy. Nasz miły kierowca zatrzymał się i zerwaliśmy parę daktyli na spróbowanie. Nie były jeszcze całkowicie dojrzałe i słodkie. Kierowca nie pozwolił nam wyrzucić. Zostawił dla wielbłądów, które na nas czekały w Douz.
Douz jest to małe miasteczko zwane Bramą Sahary lub Wrotami Sahary. Leży na północno-wschodnim krańcu Wielkiego Ergu Wschodniego. Douz słynie ze swoich oaz z gajami palmowymi. Rośnie tu blisko 500 tysięcy drzew owocowych i palm daktylowych. W dawnych czasach Douz było ważnym miejscem postoju na transsaharyjskim szlaku karawanowym. Dzisiaj jest miejscem turystycznym, ze względu na swoją bliskość Sahary i ważnym ośrodkiem daktylowym. Podobno z Douz pochodzą najlepsze daktyle!
W samo południe dojechaliśmy do miasteczka Douz. Żar bił z nieba, termometr wskazywał 39 °C w cieniu. Ciut gorąco dla nas Europejczyków. Samochód zatrzymał się na placu przed małym budynkiem, który był zapleczem administracyjnym dla turystów chcących wynająć wielbłądy lub skorzystać z przejażdżki na tych zwierzętach pustyni. Z naszej malej grupki nikt nie kwapił się w taki gorąc wsiąść na wielbłąda i odbyć na nim mały spacer po pustyni w taki upal.
My czekaliśmy z niecierpliwością na prawdziwe spotkanie z pustynią. W planie była dłuższa jazda jeepem po pustyni, mały postój i potem dojazd do małego hotelu najdalej położonego na Saharze, w którym mieliśmy również obiad. Wreszcie ruszyliśmy na Saharę. Wszędzie widzieliśmy biały piach ciągnący się po sam horyzont.
Nie wiem jak nasz kierowca odnajdywał drogę, chyba na wyczucie bo prawie w ogóle nie było widać śladów opon na piasku. W samochodzie trzęsło, rzucało i podskakiwało, ale nam nie przeszkadzało. Każdy patrzył z zapartym tchem na pustynię ciągnącą się w nieskończoność....Wreszcie samochód się zatrzymał i mogliśmy poczuć oddech pustyni - Sahary, bo na niej staliśmy.
Ja z mamą poszłyśmy na mały spacer po pustyni, żeby przyjrzeć się z bliska Saharze, dotknąć sypkiego piachu i pochodzić po nim. Piasek był tak gorący, że prażył przez podeszwy od butów. Nie było mowy na dłuższe chodzenie i podziwianie tego jedynego i niespotykanego zakątka na ziemi. W takim krajobrazie człowiek czuje się małą bezbronną istotką.
Po opuszczeniu pustyni w powrotnej drodze jeszcze raz przejechaliśmy przez Matmatę ale od strony południowej. Uf, droga wije się wśród gór, jest bardzo kręta i chwilami niebezpieczna. Trzeba być dobrym kierowcą żeby bez kolizji poruszać się w tym górskim labiryncie i dobrze znać drogę. W tych okolicach nie ma tablic z napisami miejscowości.
Musieliśmy być fajną grupą, bo przewodnik zrobił nam niespodziankę zabierając nas do najsłynniejszego miejsca w Tunezji - miasteczka Tataouine. Nazwa ta dobrze znana jest wszystkim fanom filmu Gwiezdne Wojny. To właśnie w tym miasteczku i w jednym ze spichlerzy George Lucas nakręcił pierwszą część Gwiezdnych Wojen. Spichlerz w którym film był kręcony został przekształcony na Hotel Sidi Driss, który można zwiedzać. Nam udało się go zobaczyć. Żeby wejść do środka trzeba zejść po kilku schodach i schylając się przejść przez małe drzwi na dziedziniec. Cały budynek to pięć wydrążonych dziedzińców połączonych tunelami. I właśnie na swój niespotykany charakter i architekturę spichlerz posłużył jako plan filmowy. Wewnątrz budynku zachowały się jeszcze po dzień dzisiejszy resztki scenografii z filmu.
Jadąc dalej na południe przez Matmatę zobaczyliśmy jeszcze jedną górską wioskę Berberów podobną do tej pierwszej.
Na tym zakończył się dzień zwiedzania. Jak na jeden dzień dużo trzeba było wchłonąć i zapamiętać. Matmatę ze swoimi księżycowymi krajobrazami można oglądać w Gwiezdnych Wojnach a Oazę Douz z Saharą trzeba zapamiętać taką jak się zobaczyło...
Brak komentarzy. |