Las Vegas nie było na liście naszych wymarzonych miejsc, które chcielibyśmy odwiedzić. Oboje z mężem gustujemy w zdecydowanie innych klimatach. I gdybyśmy sami planowali trasę podróży, na pewno pominęlibyśmy Vegas. Skoro jednak znalazło się w programie naszego objazdu zachodniej części Stanów i - co więcej - mieliśmy tam jeden z noclegów, nie było innego wyjścia. Więc wrzuciliśmy na luz i staliśmy się (przez ok. 20 godzin) cząstką tego specyficznego organizmu, który nazywa się Las Vegas. A jest to po prostu mega-wielkie „wesołe miasteczko”, w którym jest „wszystko”, a najwięcej - kiczu. Wiem, niektórym to się podoba, że wszystko jest w jednym miejscu, jak na średniowiecznych malowidłach... i Egipt, i Włochy, i Paryż, i nawet Nowy Jork... i Elvisa można spotkać, i Shreka, i wiele innych postaci z show-biznesu... Ja jednak wolę oryginały - i to w ich naturalnym środowisku, a nie podróby. I nic na to nie poradzę.
Na szczęście nawet w tym kiczowatym Vegas znalazłam trochę autentyków i dzięki temu - nie był to czas stracony! Nie, nie, stracony na pewno nie. Bo po pierwsze, przekonałam się, że Vegas generalnie nie odbiega od moich wcześniejszych wyobrażeń, a po drugie doświadczyłam osobiście klimatu tego miasta rozrywki, w którym też udało mi się znaleźć coś fajnego.
Wspomnę tu - chronologicznie - 3 punkty:
Centralna ulica Las Vegas to Las Vegas Boulevard. Zabudowana jest po obu stronach gigantycznymi kasynami-hotelami. Wśród nich skupionych jest kilkanaście największych (pod względem liczby pokoi) hoteli świata. Mieszkaliśmy w jednym z nich - Excalibur.
AniaMW | :)) wtopa na własne życzenie :)) |
Fresh | Ania, no to wkopałaś się na własne życzenie... Teraz bez opisu relacji nie obejdzie się :) :) |