Kolejne dwa dni rejsu wzdłuż pd-wsch. wybrzeży Alaski znów wypełnione były ciekawymi wrażeniami. Dotarliśmy do stolicy stanu - Juneau. Nie jest to ani największe miasto, ani nawet jedno z największych na Alasce (wraz z rozległym terenem otaczającym, miasto liczy sobie niewiele ponad 30 tys. mieszkańców), jednak właśnie Juneau obrano na stolicę. Powód był uzasadniony historycznie. Pod koniec XIX wieku dotarli tu pierwsi poszukiwacze złota, którzy założyli osadę górniczą, a w 1881 roku została ona przekształcona w małe miasteczko - pierwsze na Alasce od czasu wykupu Alaski przez Stany Zjednoczone. I choć współcześnie padały propozycje przeniesienia wielu urzędów - póki co nadal Juneau jest stolicą. Można tu dotrzeć jedynie drogą wodną bądź powietrzną. Drogowego połączenia z resztą Alaski nie ma. Więc, korzystając z okazji, że płyniemy statkiem, mogliśmy tu zawitać.
Jak w każdym porcie, tak i tutaj, statek proponuje liczne wycieczki fakultatywne. Początkowo miałam ochotę na lot śmigłowcem nad lodowcami, jednak mocne zachmurzenie trochę mnie od tego pomysłu odwiodło (cena nie uwzględnia rabatu przy słabszej widzialności!); wybraliśmy zatem wycieczkę lądową - dojazd autokarem w rejon najbliższych lodowców - do jęzora Mendenhall (cena przejazdu w obie strony 18 USD od osoby) przy lodowcu sporo czasu wolnego na wędrówkę po okolicy. Ale ponieważ odjazd dopiero o godz. 10. a do Juneau statek przypłynął ok. 7.rano, zdążyliśmy jeszcze obejść miasteczko i rozeznać wstępnie co gdzie jest. Taki spacer o poranku miał wiele uroku: mało ludzi, za to towarzyszyły nam licznie bieliki amerykańskie i nisko schodzące chmurki. Później, w godz. popołudniowych chmur już nie było wcale, a bielików też mniej.
W godzinach popołudniowych wybraliśmy się kolejką linową na szczyt Mt Roberts górujący bezpośrednio nad samym centrum miasta, należący do miejscowych Indian (cena biletu 32 USD - upoważnia do wielokrotnego przejazdu tej samej osoby w ciągu dnia do góry i na dół); na szczycie - poza piękną panoramą, obejmującą góry Chikat, Przesmyk Stephens Passage, wyspę Douglas’a i centrum miasta - czekają na nas - tereny spacerowe, pawilon z orłem bielikiem i sala kinowa z projekcją filmu o dziejach miejscowych Indian.
20.45 nasz statek odpłynął w dalszą drogę, a następnego dnia byliśmy już w kolejnej, urokliwej, maleńkiej miejscowości alaskańskiej (liczącej 500 stałych mieszkańców!) - Skagway.
Nazwa - w indiańskim tłumaczeniu - oznacza „Dom Północnego Wiatru”. Na miejscu - jak zwykle - bogata oferta wycieczek fakultatywnych, z których wybraliśmy kilkugodzinną opcję autokarową - z przekroczeniem granicy kanadyjskiej (Terytorium Jukon), należało więc pamiętać o zabraniu paszportu! - (cena: 110 USD od osoby), obejmującą najwięcej atrakcji dostępnych w tej okolicy. Przejazd przez White Pass na szczyt Klondike widokową Klondike Highway, będącą dawnym szlakiem handlowym, w otoczeniu wysokich łańcuchów górskich, z wodospadami i lodowcami... Na końcowym przystanku godzina czasu wolnego przy Jukon Bridge, z możliwością przejścia wąskim mostem wiszącym ponad spienioną rzeką Tutshi, a po drugiej stronie rzeki - zwiedzanie ciekawych chat traperskich. W drodze powrotnej jeszcze jeden (istotny!) przystanek - w historycznej Wiosce Kłamców - Liarsville (skąd nazwa? Oczywiście - za sprawą dziennikarzy... Jak widać, od zawsze tak bywało, że „prasa kłamie”). I tu znów ok. 1-godzinny postój, nie tylko na zwiedzanie, ale i na lunch - w postaci wspaniałych, świeżo grillowanych łososi...
Cała wycieczka była interesująca, lecz smak tych łososi okazał się finałowym „gwoździem programu”!
Po powrocie do Skagway mieliśmy jeszcze czas na spokojne zwiedzanie miasteczka, z wieloma urokliwymi uliczkami, domeczkami, które starałam się udokumentować załączonymi zdjęciami...
20.00 odpływamy ze Skagway. Ale emocje rosną, bo jutro czeka nas Glacier Bay. Wielkie oczekiwania i jednocześnie wielka niewiadoma. Jak na razie pogoda nas nie rozpieszcza, jest pięknie, choć mogłoby jeszcze pokazać się słońce... Tak bardzo mi go tu brakuje dla większej intensywności wrażeń, dla pełniejszego odbioru tej bajecznej, dziewiczej przyrody. Och, może jutro...
Brak komentarzy. |