Do Izraela pojechaliśmy w ramach wczasów w Egipcie. Cały czas zastanawiając się przed wyjazdem czy to na pewno dobry pomysł, tym bardziej że jechałam sama z 11 letnim dzieckiem... No cóż gdy zaczęłam trochę żałować że nie wybrałam jednak fakultetu do Kairu zamiast do Świętej Ziemi było już za późno.
Autokar podjechał po nas jedynych z naszego hotelu (uff szok - sami na cały hotel z tego względu iż wykupiliśmy wycieczkę z lokalnego biura w „Aaba Sharm”) .Troszkę emocje opadły jak już usadowiliśmy się na swoich miejscach, niestety zbyt długo adrenalinka nie kazała na siebie czekać.. .Jako pierwsi w autokarze jeździliśmy po innych hotelach zbierając pozostałych uczestników wycieczki, w pewnym momencie wsiadły 3 pary, a jedna z pań była tak „uprzejma” zobaczywszy mnie z dzieckiem (w sumie w tym autokarze jako jedyna z dzieckiem ) komentując wcale nie cicho: „co za głupota zabierać dzieciaka w takie miejsce i w taką drogę”! Wtedy tez na dobre zaczęłam żałować.
Zapomniałam o moich wyrzutach sumienia na granicy w Tabie ... teraz zaczęliśmy się z synem cieszyć bo takiego przejścia granicznego jeszcze „nie zaliczyliśmy”, mam na myśli przechodzenie pieszo parę kilometrów po przez klika bramek, przy których zawsze o cos pytano, a to o broń, o narkotyki a na porwaniach skończywszy, w sumie to nie było zabawne, ale teraz z perspektywy czasu miło się wspomina.
Kolejne godziny mijały na wschodzie, przy którym przywitaliśmy Jerozolimę i Górę Oliwną wraz z piękną złotą kopułą dotychczas znaną nam tylko z TV.
Czas nam mijał na zwiedzaniu, aż dotarliśmy do Grobu Jezusa - niezapomniane przeżycie. Po chwilach zadumy przeszliśmy pod Ścianę Płaczu, z wielkim trudem włożyliśmy swoje karteczki w minimalnie wolne szczelinki muru i udaliśmy się do Wieczernika tam gdzie Jezus odprawiał swoja Ostatnią Wieczerzę.
Następnie przejazd do Palestyny i miasta Betlejem tutaj również serce biło szybciej, a do tego „uprzejma pani z autokaru” źle się poczuła i została z nią jedna z przewodniczek (jak się potem okazało musiała wrócić do autokaru), więc nie było jej dane być w Grocie Narodzin Jezusa i dotknąć Gwiazdy Betlejemskiej, mój syn skwitował to krótko - kara!
Po bardzo emocjonującym zwiedzaniu, zjedliśmy pyszny koszerny obiadek i kierowaliśmy się z powrotem na granicę w Tabie. Po drodze jeszcze zażyliśmy super kąpieli w morzu martwym, gdzie sól w wodzie była wielkości mandarynek :)
Wycieczka okazała się bardzo wartościowym doświadczeniem nie tylko podróżniczym lecz także duchowym, nie żałujemy, że wybraliśmy właśnie Izrael, a nie Kaie.
Dla tych co podróżują sami i z dziećmi :)
Brak komentarzy. |