Aby sięgnąć nieba musisz najpierw umówić się na randkę z samym diabłem. Boże zgrzeszyłam myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. I właśnie już za chwilę przyjdzie mi smażyć się w ogniu - piekielnych pytań - jak, skąd, dokąd i dlaczego?
Podróżując samotnie do Izraela możesz poczuć się jak bohater filmu Public Enemy. Jesteś wrogiem, każdego wroga trzeba najpierw poznać. To będzie Twoja godzina Jamesie Bond w spódnicy, skup się by wypaść jak najlepiej, by ich przekonać, o swoich pokojowych zamiarach. Podejrzany jest bowiem każdy. O wszystko. Witamy w liniach lotniczych El Al - Twój dzisiejszy lot do Izraela potrwa tylko trochę krócej niż odprawa na lotnisku.
Zaczyna się niewinnie, kilka rutynowych pytań na które jestem przygotowana. Gadka szmatka kończy się jednak szybciej niż myślałam. Co nie jest równoznaczne z tym, że mogę już iść. Przechodzimy do pytań o pracę, rodzaj umowy, zarobki, czemu takie niskie? (!!!) kto mi kupił bilet... szczytem chamstwa jest już fakt że muszę otworzyć przy nich moje konto online w banku i pokazać że firma regularnie wypłaca mi pensje (biorąc pod uwagę, że w mojej byłej pracy regularne wypłacanie pensji nie było normą, oficjalnie odpuszczam El Al grzech molestowania mnie w tej kwestii). W czasie kontroli paszportowej moje nazwisko sprawdzane jest w bazie danych amerykańskiej FBI, kanadyjskiej CSIS, brytyjskiego Scotland Yardu, izraelskiego Szin Betu i międzynarodowego Interpolu. Czuję się zażenowana faktem tak wielkiej atencji z ich strony. Gra we wroga publicznego trwa. Stawka jest wysoka - El Al to jedyna linia lotnicza która może odmówić wejścia na pokład bez podania przyczyny! Próbują mnie zmylić przekręcając imię chłopaka Asi, mojej kumpeli z Izraela. Mam pokazać oficjalne zaproszenie (nie mam!) smsy lub rozmowy na Skype (sic!) albo ich profile na fejsbuku. Obłęd. Zaraz karzą mi wyskoczyć z gaci. Wszystko to trwa godzinę, czuję że plączę się w „zeznaniach”... ja już naprawdę nie wiem do kogo lecę i dlaczego, mam chęć krzyczeć „pie... nie jadę” kiedy w końcu wklejają mi do paszportu naklejkę agenta ochrony. Jeszcze tylko 4 godziny w czyśćcu i samolot El Al ląduje na lotnisku Ben Gurion w Tel Avivie.
Shalom Izrael!
Gazety trąbią, że Izrael nie należy do najbezpieczniejszych miejsc. Nie taki jednak diabeł straszny jak go malują. Pierwszą rzeczą która rzuca się w oczy jest na pewno obsesja bezpieczeństwa. Sprawdzają Cię wszędzie - na lotnisku, na stacji kolejowej, przy wejściu do supermarketu czy na bazar. Na ulicach Tel Avivu kręcą się ludzie w mundurach z bronią. Służba wojskowa w Izraelu jest obowiązkowa zarówno dla kobiet jak i mężczyzn. Możesz iść na front albo działać jako tajny agent. Rzeczywistość w tym kraju przypomina film akcji - a Ty właśnie jesteś na jego planie. Wracając do służby wojskowej - idea szczytna, promujmy patriotyzm, szkoda tylko, że nie przekłada się ani trochę na zachowanie młodych. W TOP5 najgorszych turystów Izraelczycy zajmują pierwsze 6 pozycji a opowieści o zdemolowanych pokojach w polskich hotelach od lat straszą kandydatów na pilotów wycieczek.
Izrael to fenomen gospodarczy. Dominuje sektor wysokich technologii, produkcja sprzętu wojskowego oraz brylanty, które jak wiadomo są najlepszymi przyjaciółmi kobiet. Giełda brylantów znajduje się w Ramat Gan, mieście leżącym w telavivskiej aglomeracji (konkretnie nazywa się ona Gusz Dan) - podobnie jak najwyższy, według izraelskich rankingów, budynek bliskiego wschodu Moshe Tower (oczywiście jest to ściema, najwyższy budynek to Burj Khalifa w Dubaju z wiadomych jednak względów jego istnienie pomijane jest dyplomatycznym milczeniem).
Punkty obowiązkowe każdej wycieczki po mieście czyli Bauhaus - Bałe Miasto (charakterystyczny typ architektury budowlanej), muzea (Biblii, Rubina - malarza izraelskiego), dom Bena Guriona lub słynnego poety Bialika zaliczycie w jeden dzień. Polak chce plaży! A na plażę najlepiej dojechać autobusem lub tak zwaną marszrutką - to taki specyficzny mini bus, wyglądem w zasadzie niczym nie różni się od naszych natomiast zapadł mi w pamięć sposób wysiadania z tego stwora. Kiedy dojeżdża do przystanku praktycznie nie zatrzymuje się! Drzwi się otwierają a Ty wyskakujesz w pędzie omal łamiąc sobie nogi (w końcu to film akcji) i krzycząc Jezu! (dość nieadekwatny okrzyk biorąc pod uwagę ze jesteśmy w Izraelu). Na plaży zamiast szumu morza wita Cię huk odbijanej piłeczki - to matcota. Gra w którą grają tu wszyscy.
Docieram na nadmorską promenadę. Spaceruję w kierunku Jaffy. Tu czuć ducha bliskiego wschodu zarówno w architekturze jak i w twarzach mijanych ludzi. Trafiam na weselną sesję zdjęciową. Muzułmańska panna młoda okryta jest od stóp do głów. Biała suknia ma na sobie fikuśną instalację świecącą w ciemnościach bardziej niż choinka na Time Square. W Jaffie fajnie jest powłóczyć się bez celu. Maleńkie uliczki zaprowadzą Cię pod zegarowa wieżę, na pchli targ i most ze znakami zodiaku. Podobno potarcie tego który odpowiada Twojej dacie urodzenia przynosi szczęście :-). Tel Aviv nocą pięknieje, jeszcze w październiku otwarte są bary na plaży. Jem pitę w oddali morze szumi historie narodu wybranego.
Zwiedzam lokalny bazar popijając sok z owoców. Warunki higieniczne stoiska pozostawiają wiele do życzenia co jednak szybko rekompensuje mi cudowny smak boskiego napoju. Znowu jem pitę. Z kuchnią żydowską nie jest łatwo. Czemu? Bo jej tu po prostu nie ma. W Tel Avivie ciężko jest znaleźć knajpę serwującą typowo żydowskie specjały występują one tylko w dzielnicach ortodoksyjnych. Kuchnia izraelska uległa znacznej arabizacji oraz wpływom kuchni żydów sefardyjskich. Dla wybrednych pozostaje wizyta w Mc Donald’s. Ten z niebieskim logo jest koszerny (!!).
Spaceruję bulwarem Dizengoffa ze słynną futurystyczną, kolorową fontanną, szwendam się w okolicach placu Icchaka Rabina - to tu w 1995 roku zamachowiec zastrzelił ówczesnego premiera Izraela. W pobliżu stoi mur na którym pod szkłem zachowano graffiti które zostało wykonane w dniach kiedy kraj pogrążony był w żałobie. Dziś stoi tu szałas. Jest sukkot - czyli hebrajskie święto szałasów upamiętniające wędrówkę po pustyni do Ziemi Obiecanej.
Tel Aviv jest bardzo europejski. Panuje tu duża tolerancja w stosunku do osób homoseksualnych, ludzie sprzątają tu po swoich psach (a może dziwi to tylko nas Polaków?), kwitnie życie nocne. Otaczają mnie napisy po hebrajsku, nauczyłam się już nawet paru słów tego arcy-trudnego języka. Cały czas mam jednak niedosyt autentyczności. Wiem gdzie mogę go zaspokoić. Bnei Brak to podobnie jak wspomniane wcześniej Ramat Gan odrębne miasto należące do aglomeracji Tel Avivu. To miejsce gdzie mieszkają ultra ortodoksi i gdzie lepiej nie pokazywać się z aparatem. Miejscowi nie lubią być traktowani jak zwierzęta w zoo (dziwi was to?). Kamuflaż to podstawa. Zasłonięte ciało i głowa. Bnei Berak to prawdziwa ilustracja tradycji żydowskich. Na ulicach Żydzi w tradycyjnych strojach, sklepy podlegają nadzorowi rabinicznemu (sprzedawane są w nich tylko koszerne produkty). Rygorystycznie przestrzegane są tu wszystkie święta. Mieszkają tu wielcy rabbiowie i chasydzcy cadycy. Ci najważniejsi zajmujący się studiowaniem świętych ksiąg to temat dość kontrowersyjny wśród nowoczesnej izraelskiej młodzieży, finansowani są oni bowiem z pieniędzy podatników.
W Tel Avivie żyje się z dnia na dzień. Jak mogło by być inaczej skoro jutra może właściwie już nie być? Słysząc głos syren masz w końcu tylko kilka sekund na zejście do schronu, albo jeśli masz pecha i Twój dom nie posiada schronu wyjść na klatkę schodowa na pierwsze piętro (podobno najbezpieczniej). Ludzie wykazują tu nadzwyczajny spokój nawet w czasie najostrzejszych walk. Cudzoziemcy wymiękają. Bardzo traci na tym turystyka. Wielka szkoda bo odwiedzić Izrael powinien każdy, bez względu na to czy jest katolikiem, żydem czy muzułmaninem Ci ostatni mogą mieć jednak problemy z dostaniem się na pokład El Al. I tak historia o odprawie z piekła rodem zatacza krąg. Ale ja do Polski jeszcze nie wracam...
Siedem. Szczęśliwa liczba. 7 dni w tygodniu, 7 cudów świata, 7 archaniołów. Siódemka od zawsze symbolizowała coś doskonałego. To doskonale bo mój pobyt w Izraelu trwa dokładnie 7 dni. Czy to wystarczy? Izrael nie jest dużym krajem, można przejechać go wzdłuż w ciągu zaledwie jednego dnia. Nie chodzi jednak o rozmiar ale o mnogość miejsc które chciałabym zobaczyć. Biorąc pod uwagę, że dotarcie tu graniczyło niemalże z cudem jestem zdeterminowana by wycisnąć z tego wyjazdu ostatnie soki. Tel Aviv i okolice mam już w małym paluszku, zostały mi 4 dni. Zatem? Czas zacząć zwiedzanie przez duże „Z”.
Morze Martwe
Cezarea
Setki tysięcy lat temu w Cezarei odbywały się walki gladiatorów, wyścigi rydwanów i przedstawienia teatralne w olbrzymim teatrze położonym nad samym brzegiem morza. W późniejszych wiekach historia nie była łaskawa dla miasta. Wielokrotnie niszczone i przebudowywane dzisiaj jest jednym wielkim stanowiskiem archeologicznym. W teatrze odbywają się liczne imprezy i koncerty. Jako miejsce na eventy, robi kolosalne wrażenie. Obok muzeum, które odwiedzałam jest sklepik z niezwykłymi obrazami. Technika soft painting polega na „malowaniu” obrazów za pomocą nakładania na płótno kłaczków z poliestru. Świetny pomysł na prezent jeśli akurat masz pod ręką parę stówek.
Hajfa
Podobno w Hajfie Izraelczycy trzymają tajną broń. Mnie raczej zaintrygował fakt najkrótszego metra na świecie (6 stacji, 1,8 km długości) albo słynne ogrody bahajskie ze świątynia Baba. Bahaizm to monoteistyczna religia z korzeniami w starożytnej Persji. Dziś na świecie jest około 6 milionów jej wyznawców. Ogrody Bahajskie są arcydziełem ogrodnictwa w stylu francuskim. Wszystko jest tu w idealnym porządku i harmonii. Ciekawostką jest to że ogrodami zajmuje się 700 wolontariuszy - chciało by się mieć taką świtę! Jak zwykle na wejściu czeka kontrola osobista ale... wejście jest za darmo. Ogrody otwarte są tylko rano. Jesteśmy w Izraelu - „Kto rano wstaje temu Pan Bóg daje” - daje przynajmniej tyle, że nie będzie musiał się gimnastykować z wykrzywianiem rąk przez kraty aby zrobić chociaż jedno dobre zdjęcie jak ja :).
Jerozolima
Moja kumpela jest chora a nie byłyśmy jeszcze w najważniejszym miejscu - Jerozolimie!! Mam jechać sama. Ale jak to? Ja przecież nie rozumiem co ci ludzie do mnie mówią. Z drugiej strony być w Izraelu i nie zobaczyć tego miasta? Jerozolima miała byc moją wisienką na torcie. Pakuję więc manatki powtarzając sobie słówka po hebrajsku.
Jerozolima to nie tylko nieformalna stolica Izraela (według jego prawa) ale także dom 3 największych religii świata - chrześcijaństwa, judaizmu i islamu. Stare Miasto to mała powierzchnia 1 km2 podzielona na 4 dzielnice, a każda z nich kryje w sobie baśnie tysiąca i jednej nocy. Dostałam instrukcje jak się poruszać, ale gubię się jak tylko moja noga postaje na jerozolimskim chodniku. Skołowana stoję z mapa w ręku kiedy dostrzegam starszego pana który grzecznie pyta czego szukam. Wyjaśnia mi drogę kończąc „Wiedziałem że panienka nie stąd. Te gołe nogi..” Cholera! Jak mogłam zapomnieć o kamuflażu! Rozglądam sie naokoło i z prędkością światła nakładam długą spódnicę. Tak lepiej. Kilka przystanków tramwajem i docieram do Yad Vashem - największego na świecie muzeum poświęconego Żydom którzy zginęli podczas drugiej wojny światowej. Muzeum zostało otworzone w 1953 roku i wstęp jest bezpłatny. Spędzam tam 3 godziny i są to 3 godziny pełnego refleksji smutku. Pomimo, że muzeum jest pełne ludzi, nie widzę ich i nie słyszę. Kontempluję pochodzenie dobra i zła. Yad Vashem przyznaje honorowe medale - Sprawiedliwy Wśród Narodów świata - Pośród wszystkich Sprawiedliwych najwięcej jest Polaków bo aż 6,339! Sprawiedliwi mają również swój ogród w Yad Vashem, każdy z nich otrzymał swoje drzewo obok którego widnieje tabliczka z imieniem i nazwiskiem. To chwile kiedy mogę być dumna mówiąc że jestem Polką!
Tramwaj zawozi mnie pod bramy Starego Miasta. Mam ambitny plan by odszukać wszystkie stacje Drogi Krzyżowej. Stare Miasto to plątanina krętych uliczek z tysiącem straganów i straganików. Arabowie. Wszędzie. Czuję się przytłoczona. Ktoś mówi mi jak dostać się pod Ścianę Płaczu. Kolejna kontrola osobista. Jestem na miejscu. Panuje cisza, ludzie modlą się lub rozmyślają. Kobiety oddzielone od mężczyzn. Robię kilka zdjęć i idę dalej w poszukiwaniu meczetu Al Aqsa i słynnej Kopuły Skały. Kolejni strażnicy mówią mi że już jest za późno, nie mogę do niego wejść mimo próśb i wyjaśnień, że za parę godzin już mnie tu nie będzie. Nie zauważyłam że tak szybko płynie tu czas. W Izraelu bardzo szybko robi się ciemno. Nie ma okresu przejściowego. Po prostu Bóg znienacka wyłącza światło. Idę dalej i... znowu nie wiem gdzie jestem. Siadam na chodniku obok kolesia palącego fajkę wodną. Częstuje mnie. Odmawiam. Rozmawiamy a on proponuje, że pokaże mi Bazylike Grobu Pańskiego. Dzięki Ci Boże zesłałeś mi przewodnika! Czasami trzeba poprostu uwierzyć, że ludzie są dobrzy. To co dzieje się później to najszybsza wycieczka w moim życiu.
Bazylika Grobu Pańskiego to miejsce wielce niestosownie tętniące życiem. Wejście jest małe i ciasne, wewnątrz znajduje się aż 5 stacji Drogi Krzyżowej. Przynajmniej w tym zakresie mój plan będzie zrealizowany. Nie należę do najbardziej religijnych osób ale to co reprezentuje mój przewodnik przechodzi ludzkie i boskie pojęcie (zaczynam mieć wątpliwości czy to aby na pewno jest boski wysłannik). Chyba nie za bardzo zdaję sobie sprawę co to miejsce oznacza dla nas, chrześcijan. Jego brak szacunku podnosi mi ciśnienie. Ale cóż, gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj. Obok Bazyliki znajduje się o wiele ciekawszy i cichszy Kosciol Koptyjski. W jego wnętrzu krętymi schodami w ciasnych korytarzach przeciskamy się do podziemnego jeziorka. Stąd woda biegnie do Bazyliki. Po zwiedzeniu, a właściwie liźnięciu Jerozolimy mój przewodnik zaprasza mnie na herbatę po arabsku. Jakież było moje rozczarowanie, kiedy na stoliku pokrytym grubym nakryciem w piękne arabskie wzory wylądował rodzimy Lipton. Wychodzimy na dach hostelu który należy do jego rodziny. Kilka osob je tam kolację a my rozmawiamy pijąc herbatę nad białymi dachami starego miasta w Jerozolimie. Jest już zupelnie ciemno. Muszę biec na autobus. Słodkich snów Jerozolimo!
Jack | Świetny reportaż! |