Do Izraela wyruszyliśmy na 13 dni. Wycieczkę podzieliliśmy na dwie części: pierwsze 6 dni zwiedzanie kraju, następne zwiedzanie Jerozolimy i wypad do Betlejem.
Samochód odebraliśmy po 4 rano na lotnisku w Tel-avivie. Ruszyliśmy zwiedzać to miasto, było jednak jeszcze ciemno więc zwiedzanie nie szło nam zupełnie. Kupiliśmy tylko bułki u otwierających targ przy nabrzeżu Arabów i w drogę. Kierunek Cezarea, a potem Hajfa. I tu się okazało, że oznakowania zabytków w Izraelu są kiepskie, niby są ale nie dokładne. GPS, który wypożyczyliśmy też miał nie najlepszą mapę wgraną, zabawa zaczynała się od wpisywania nazwy miejsca do którego chcieliśmy trafić. Mogła być z naszej mapy, z przewodnika, mogła być też inna niż napisana na drogowskazie. Jednak posiłkując się mapą i GPS daliśmy radę.
W Cezarei zarządziliśmy odpoczynek na ślicznej plaży tuż przy starożytnym akwedukcie.
Hajfa zachwyciła nas przepięknym położeniem i wspaniałymi plażami. Zwiedziliśmy tam klasztor Stella Maris, odwiedziliśmy Grotę Eliasza. Jest to niepozorna jaskinia z którą wiążą się kulty aż 4 religii. Grota jest we władaniu ortodoksyjnych Żydów i trafiliśmy tam na obrzęd obrzezania. Mój towarzysz załapał się na męski poczęstunek, niestety mnie się nie udało bo kobiecy stół był oblegany przez panie, które objadały się i wymieniały nowinki.
Hotel mieliśmy w starej dzielnicy, blisko Koloni Niemieckiej i dzielnicy rosyjskiej. Miło było słyszeć znajomy język i widzieć rosyjskie bukwy...
Rano udaliśmy się do słynnych Ogrodów Bahitów. Doprawdy warto je zobaczyć, a panorama Hajfy też przepiękna. Następnie pojechaliśmy zobaczyć Tel Megiddo gdzie według Apokalipsy ma rozegrać się Armagedon. Spokój panujący w starożytnych ruinach nie zapowiadał straszliwej przyszłości. Następny był Nazaret, tu Jezus spędził dzieciństwo. Po obejrzeniu obowiązkowych kościołów, powłóczyliśmy się niespiesznie po wąskich uliczkach starego miasta, spróbowaliśmy miejscowego falafela i dowiedzieliśmy się, że na górę Tabor nie mamy dzisiaj po co jechać bo o 16 zamykają tamtejsze atrakcje.
Pojechaliśmy więc do Kany Galilejskiej, podziwiając po drodze przepiękną panoramę Galilei. Sznur autokarów ze znajomym orzełkiem wskazał nam gdzie mamy się zatrzymać, żeby obejrzeć sanktuarium Pierwszego Cudu Jezusa. Oczywiście obok stała konkurencyjna grecka kaplica. Już w ciemnościach dojechaliśmy do Tyberiady, wspomagając się GPS trafiliśmy do hotelu.
Kolejny dzień to powrót na górę Tabor, tam zwiedzanie najpierw greckiej malowniczej cerkwi św. Eliasza, a potem Bazyliki Przemienienia Pańskiego. Oba miejsca bardzo piękne. Kolejny punkt naszej podróży to Jezioro Tyberiadzkie i Kafarnaum, Tabgha oraz wznosząca się nad jeziorem Góra Błogosławieństw. Po zwiedzeniu tych miejsc postanowiliśmy zobaczyć Wzgórza Golan.
Spokojnie przejechaliśmy czysty Jordan i skierowaliśmy się na górę Bental. Tylko ruiny ostrzelanych domów mówiły nam o przeszłości, o wojnie przypomniały nam też 4 izraelskie czołgi z uzbrojonymi po zęby żołnierzami, które przecięły nam drogę i skryły się za wzgórzami. Na górze Bentel znajdują się dawne syryjskie schrony i okopy oraz interesujące rzeźby wykonane podobno przez żołnierzy.
Następne było święte miasto kabały Safet. Miasto pięknie położone w górach. W mieście znajduje się malownicza starówka z zabytkowymi synagogami aszkenazyjską i safardyjskimi oraz uciekający przed aparatem fotograficznym ortodoksi. Mieli chyba siódmy zmysł i nawet dyskretnie nie udało mi się zrobić im zdjęcia. Na noc przyjechaliśmy do Tyberiady i znowu nie zobaczyłam tego miasta.
Rano opuszczamy Tyberiadę, podziwiając panoramę miasta i jezioro. Jedziemy drogą nr 90, mijamy posterunki izraelskie ale nikt nie jest nami zainteresowany. Fajnie jedzie nam się tą drogą... prościutko. Za Jerychem skręcamy w stronę Jordanu, żeby zobaczyć miejsce chrztu. Brzeg rzeki przystosowany pod pielgrzymów, wygodne schodkowe zejście do rzeki, zadaszenie, sklep, toalety, zniszczona świątynia chyba odbudowywana. Porządku pilnuje izraelski żołnierz, cierpliwie pozujący turystom. Po drugiej stronie jordański żołnierz też pilnuje, ale tam ludzi niewiele za to stoi piękna cerkiew. Jordan ma wodę koloru mlecznokawowego i jest aż gęsty od mułu.
Jedziemy dalej, naszym celem Qumaran. Oglądamy tam film, a potem idziemy zobaczyć ruiny miasta. Pobliskie góry robią wrażenie, idziemy kawałek szlakiem (upał niesamowity, jak tu można wytrzymać w lecie) i podziwiamy z przełęczy wspaniały widok na Morze Martwe. Jedziemy wzdłuż morza, zatrzymujemy się w Ein Gendi i idziemy na spacer do rezerwatu Źródło Dawida. Biegają tam na nieustraszone koziorożce i takie małe stworzenia co to zawisają na drzewach jak misie koala.
Gna nas jednak nad morze. Plaża piękna, zapach morza ostry, początkowo wydawał się mało przyjemny, sama woda bardzo miła w dotyku, mniej milej robi się przy wyjściu kiedy okazuje się, że była nie tylko słona ale i tłusta. Korzystamy z darmowego prysznica na plaży, chwilę podziwiamy krajobraz i w drogę.
Jedziemy dalej wzdłuż brzegu morza, czeka na nas Masada. Ze zwiedzania Masady najbardziej podobała mi się kolejka linowa na nią, a raczej widoki z niej. Sama Masada, ruiny jak ruiny. Dalej jedziemy wzdłuż Morza, podziwiamy plaże, kończy się morze a my odbijamy na drogę 25 na pustynię Negev, tam na ranczu wielbłądów mamy nocleg. Udaje nam się dotrzeć na miejsce przed zmrokiem, domki są bardzo skromne ale jest ciepło i czysto. Rano podziwiamy wielbłądy gotowe do wymarszu z grupą turystów, trochę szkoda, że my z nimi nie jedziemy na wycieczkę, jednak przypomnienie jazdy na tych zwierzakach w Egipcie sprowadza na ziemię - jednak nie szkoda.
Jedziemy do pobliskich ruin Mamszit, szybko oglądamy, nie jest to coś co nas zachwyca. Kolejne ruiny i tyle. Jedziemy w kierunku krateru Gadol. Po drodze mijamy drogowskazy na mały krater, mamy wielką ochotę go zobaczyć ale z braku czasu rezygnujemy.
Przejeżdżamy przez środek krateru, podziwiamy wielkość i kolory skał, wijącą się drogą wjeżdżamy na punkt widokowy, ostrzeżeniem są rozbite samochody leżące na zboczu.
Jedziemy odwiedzić grobowiec Ben Guriona i jego żony, wcześniej oglądamy domek Ben Guriona w Sde Boker. Grobowiec jest na krawędzi wysokiej skały. Widok na Negev przepiękny. Podziwiamy też piękny park, oazę zieleni na pustyni. Kierujemy się do parku En Avdat, do dolnego parkingu wyruszamy samochodem, stamtąd idziemy pieszo wzdłuż strumienia przez przepiękny kanion. Ze względu na wielkie oblężenie górnej ścieżki kanionu przez izraelską młodzież nie udało nam się zrealizować planu (ja miałam wejść od dołu na górną platformę widokową a mój towarzysz podjechać tam samochodem) decydujemy się jechać tam oboje. Widok z góry na kanion zapierający dech.
Jedziemy dalej do nabatejskiego miasta Awdat. Miasto robi wrażenie, są tam dobrze zachowane ruiny kościoła i przepiękny widok na okolicę. Teraz przed nami najsłynniejsza atrakcja pustyni Krater Ramon.
Podziwiamy widoki z nad krawędzi krateru a potem jedziemy serpentyną do jego wnętrza. Kusi nas też drogowskaz do Ściany Amonitów, zatrzymujemy samochód i decydujemy się przejść i zobaczyć. Napis przy drogowskazie nieśmiało (małymi cyferkami) informuje, że to tylko 2 km. Idziemy już szybkim krokiem ponad godzinę a wymarzonej ściany nie ma, mijamy suche koryta rzek, podziwiamy piękno gór Stołowych a celu naszej wycieczki nie widać. Decydujemy zawrócić bo za godzinę zapadnie ciemność a doświadczenia w błądzeniu po pustyni nie mamy, wody też nie. Jeszcze raz się okazało, ze informacje o tym jak daleko leży dany obiekt od drogowskazu, w Izraelu leżą. Jeszcze raz pokonujemy serpentynę, kolory skał w zachodzącym słońcu niesamowite. Jak tylko docieramy na nocleg zapada ciemność.
Następnego dnia wstajemy rano, czeka nas długa droga, musimy dotrzeć przed szabasem do Jerozolimy. Tam zdajemy samochód i przez 6 dni poznajemy to miasto miast. Nie zapominamy też o Betlejem, tam wszystko się zaczęło.
Brak komentarzy. |