Kontrast, nierówność, różnica to słowa najlepiej opisujące brazylijskie społeczeństwo. Pośród setek osób, które przecięły moją podróżniczą drogę po brazylijskiej ziemi wiele z nich żyło na skraju ubóstwa, ledwo wiążąc koniec z końcem, lub znajdowało się w gorszej sytuacji.
Ciekawe, że to właśnie te osoby, od których często spodziewamy się najmniej mnie dały najwięcej. Nauczyły czerpania radości z życia. Pokazały brazylijską sztukę bycia szczęśliwym. Nie jest ona bynajmniej trudna, a składa się z kilku małych kroków.
Wdzięczność
Pierwsze kroki w mojej nauce stawiałem co śmieszniejsze pod peruwiańskim okiem. Jorge wyruszył w podróż z rodzinnego Peru, trzynaście lat przed naszym spotkaniem szukając szczęścia. Osiadł w Brazylii, bo ta jak mówił pozwoliła mu się zatrzymać i pokazała, że szczęścia szukać nie trzeba. Wystarczy pozwolić mu do siebie dotrzeć. Tak właśnie wyglądał Jorge, kiedy spojrzało się na niego z boku. Żyjący w domu w stanie surowym, bez bieżącej wody, nigdy nie przestawał się uśmiechać i cieszyć. Z najdrobniejszych rzeczy. Od pięknego poranka zaczynając, na spotkaniu z nieznajomym zza oceanu kończąc.
- Wszystko to mnie cieszy, jestem wdzięczny Bogu za ten piękny dzień, za to że spotkałem pierwszego Polaka w życiu, za to że poznałeś moje dzieci i za to, że zabierzesz ze sobą część mojej sztuki do Europy.
Czasem wydawało się, że Jorge spędza dzień na wyszukiwaniu rzeczy, za które mógłby być wdzięczny. Nic bardziej mylnego! Po prostu doceniał rzeczy, które my uznajemy za naturalne i normalne, a które w natłoku codzienności znikają nam z oczu chowając się gdzieś na dalszym planie.
Dziś po trzech latach, słysząc kogoś narzekającego przypominam sobie Jorge, który zwykł mawiać:
- Martwienie się nic mi nie da, to wolę się cieszyć. Przynajmniej będę miał lepszy nastrój.
STOP!
Znak drogowy, leżący na środku chodnika opustoszałej w nocy Avenida Paulista w Sao Paulo błyszczał leniwie w blasku świec rozłożonych pośród kilku gazet ułożonych w kole. W pół mroku miejskich świateł, przy dźwiękach gitary zatrzymałem się nie wiedząc czemu i po co. Jedna z zebranych osób podniosła się i zaprosiła mnie do kręgu. Tam zaczęliśmy rozmawiać, śpiewać i pić. Trafiłem w grupę, spotykającą się tu każdego piątku i stawiającą na chodniku znak stop. Każdy kto się zatrzyma choć na chwilę, zostaje zaproszony do kręgu i witany jak swój.
- Chcieliśmy pokazać zabieganym ludziom z Sao Paulo, żeby się zatrzymali. Liczymy na to, że tak jak my przestaną na chwilę i spróbują szczęścia
- Na czym ono polega? - zapytałem
- Na niczym niezwykłym, odparła nieznajoma. Samo zatrzymanie się, chwila muzyki, rozmowy. To daje nam szczęście. Sao Paulo to ogromny moloch. Jak ludzie nie nauczą się zatrzymać, złapać oddech i zastanowić nad sensem wszystkiego co robią, to nigdy nie będą szczęśliwi. Przecież w życiu chodzi o bycie szczęśliwym, a nie zarabianie pieniędzy, prawda?
Tranquilo!
Spokojnie, to chyba ulubione brazylijskie słowo. Ten spokój przejawia się w codziennych czynnościach, ale przede wszystkim w podejściu do życia.
- Nie masz na wszystko wpływu - mówił mi Gilmar, kiedy rozmawialiśmy o życiowych rozterkach, siedząc na podjeździe przy pizzerii w Campinas.
- Zrobiłeś już wszystko co mogłeś, spokojnie. Co ma być to będzie
To chyba właśnie z tego powodu, można odnieść wrażenie, że Brazylijczycy są bliżej szczęścia niż my. Nie szukają rozwiązania na siłę, dają sobie i innym czas na przemyślenie wielu rzeczy. Na początku irytujące, z czasem wkraczające w nasze postrzeganie słowo „Tranquilo” spokojnie wnikało też w moje, dziś będąc już jego częścią.
Manana
Niemal zawsze spotykałem się z negatywnymi opiniami na temat latynoskiego stylu życia. „Zawsze spóźnieni”, „Nie można na nich polegać!” , „Nie załatwią niczego na czas, są niesłowni” Jest w tym wszystkim trochę prawdy, ale ta prawda jest piękna i pełna szczęścia, jeżeli tylko damy jej odrobinę taryfy ulgowej.
Brak komentarzy. |